Startowa Do nadrzędnej Nowości English Komunikaty Pro Inne English articles O nas Współpraca Linki Polecamy Ściągnij sobie Zastrzeżenie
| |
Mity sercowe
Wspomniałem ostatnio
o pewnej gazetce wysokonakładowej, gdzie spotkałem
nagromadzenia bzdur i frazesów o zdrowiu serca.
Poświęcam tej sprawie swoją 'ripostę', która tutaj jest fragmentami dłuższego
listu do redakcji.
Napisałem z zastrzeżeniem, że
przecież nie jestem specjalistą i nie muszę
mieć racji we wszystkim, co jest jasne, bo trudno znać całą prawdę w tym
zafałszowanym świecie interesów, ale przynajmniej część tez artykułów
jest ewidentnie fałszywa.
Ten artykuł jest długi - można czytać ratami ;) wg podtematów, do których
podaję poniżej mini-skorowidz (chociaż jest to tylko przybliżenie - wątki
powracają i mieszają się).
Główne tematy
Sól w diecie przeciw ciśnieniu
Wysokie ciśnienie
Tłuszcze nienasycone
Groźne leki
Inne zagrożenia
Konkluzje
Parę uwag wstępnych
Nie ujawniam ani nazwy firmy która ten dodatek stworzyła ani nazwisk osób
(lekarzy), których krytykuję, bo nie o to chodzi. Zastępuję te nazwiska literami
A, B, ...
Być może działa tam nawet coś w rodzaju mafii medyczno-farmaceutycznej, więc
także z tego powodu wolę być ostrożny.
Pomijam też fragmenty polemiki z samą redakcją.
W tym wpisie dodałem jeszcze parę odniesień do tutejszych artykułów (z tego
serwisu) i z mego bloga o zdrowiu - na poparcie moich tez.
Trzeba podkreślić, że doceniam jak najbardziej wszelkie inicjatywy troski o
serce, bo choroby naczyń są obecnie najczęstszym powodem zawałów i śmierci.
Szczególnie wartościowe (wg mnie) są liczne apele o aktywność ruchową, styl
życia i odżywiania. Trzeba uznać z szacunkiem wielki postęp w kardiochirurgii
(chirurgii ogóle), w metodach diagnostycznych i rehabilitacyjnych, zaangażowanie
wielu lekarzy w pomoc pacjentom.
W wielu miejscach krytykuję lekarzy. Ale przecież nie wszystkich
i nie we wszystkim! Znam wielu, którzy z poświęceniem realizują swoją misję, są
mądrzy i ludzcy.
Innych może rozgrzeszyć po części ich niewiedza, jak byli szkoleni. Ale nic nie
stoi na przeszkodzie by otworzyć choć jedno oko na nową wiedzę. Czego i sobie
życzę…Jednak dalej skupię się na swych wątpliwościach i odczuciach
negatywnych.
To, że
spróbuję dalej przytaczać argumenty naukowe może wydawać się śmieszne w obliczu
‘autorytetów medycznych’, ale zakładam że owe autorytety to wiedzą (chociaż od
razu nasuwa się pytanie: dlaczego o tej wiedzy ‘zapominają’?).
Raczej robię
to dla redaktorów omawianych dodatków o sercu (nie muszą być specjalistami),
którzy pewnie w dobrej wierze zaufali w pełni lekarzom, a przeczytawszy ten list
może nabiorą prawidłowego dystansu.
[A w tym wpisie na stronie także dla Czytelników, bo ta wiedza – jak sądzę – jest
ważna].
Doceniam prace naukowe, wiem, że wewnątrz środowiska istnieje multum
szczegółowych opracowań, które byłyby ‘niestrawne’ dla przeciętnego odbiorcy. Z
drugiej strony, i tym bardziej, rolą popularyzacji jest dotarcie do takiego
odbiorcy nie tylko z informacją klarowną, ale także praktyczną i … prawdziwą.
Chociaż uważam poniżej podane informacje za ABC, to widzę, że większość ludzi
(90%?) nie ma pojęcia o tych sprawach.
Co najmniej parę miejsc, gdzie trudniej mi dziś znaleźć odpowiednie odnośniki
naukowe, powinienem opatrzyć frazą „To jest najbardziej prawdopodobne” lub „To
jest bardziej uzasadnione, niż inne teorie”. Zamiast tego użyję skrótu „Max
P”.
Mój
komentarz
Gdybym
miał w jednym zdaniu ująć to, co zobaczyłem w tych dodatkach prasowych:
Uderza wielkie nagromadzenie bzdur i nieprawdy (mówiąc oględnie) - mimo
że artykuły były pisane przez utytułowanych lekarzy (!).
Zdumiewa
też fakt, że tych artykułów jest kilkanaście, a powtarzają w kółko prawie to
samo – jakby chodziło o wierszówkową chałturę i liczyła się ilość a nie jakość.
Widać, że prawdopodobnie za sprawą wąskiego zawodowego spojrzenia środowiska
kardiologów, nie wszyscy widzą że choroby serca bywają pochodną całościowego
stanu zdrowia. Stosuje się bardzo grube uogólnienia, które nie podejmują
słusznej myśli prof. dra hab. A:
„Podejście do pacjenta powinno być całościowe i spersonalizowane”.
Organizm ludzki jest bowiem ‘maszyną’ tak bardzo skomplikowaną, że fakt iż coś
zostaje obniżone/podwyższone na skutek jedzenia jakiegoś specyfiku lub brania
lekarstwa/suplementu nie oznacza automatycznie, że zlikwidowane zostaną wszelkie
bolączki, które powszechnie przypisuje się podwyższonym lub obniżonym stanom
tego czynnika. To truizm, o którym medycyna jakby zapomina, atomizując organy i
procesy, lansując tzw. żywność funkcjonalną, czy zachwycając się wciąż to nowymi
lekami, o wybiórczym, wąskim działaniu.
Wracając
do omawianego materiału - o wiele wartościowsze byłyby tylko 3-4 artykuły a za
to konkretne (praktyczne) – przecież ten materiał był kierowany do przeciętnego
czytelnika.
Chyba że nie o to chodzi…
Z dużej
ilości artykułów wyróżnia się ten prof. dr hab. B tym, że zawiera przypomnienie
„Primus non nocere”, wskazanie na wagę żywienia i wczesnej profilaktyki oraz
tym, że w przeciwieństwie do innych – na ogół pełnych ogólników i frazesów,
zawiera jakieś konkretne i bardziej szczegółowe zalecenia.
By nie być gołosłownym, wypada przytoczyć niektóre
‘punkty zaczepienia’.
Nawet w
tym pochwalonym artykule – pozostała część jest wątpliwa.
Jeśli w diecie DASH akcentuje się szkodliwość soli, to jest o półprawda.
Niedobór soli zaburza wiele procesów biochemicznych. Na przykład bez niej
ciśnienie osmotyczne, które podtrzymuje miliardy komórek, by się zawaliło.
Żołądek gorzej by trawił w za mało kwaśnym środowisku. Transport glukozy do
komórek byłby utrudniony. Dieta bezsolna prowadzi do: zwiększenia ilości reniny
we krwi (w uproszczeniu hormonu który zwiększa ciśnienie krwi),
skurczy naczyń krwionośnych, zmniejszenia produkcji insuliny,
zaburzenia przemiany materii w komórkach, co prowadzi do zanieczyszczenia
organizmu.
Skupię się zatem przez chwilę na soli.
Wielu autorów omawianych artykułów podnosi ten temat (szczególnie prof. dr
hab. C) – bez, jak sądzę, głębszego potraktowania.
Ten
jeden z najbardziej sztywnych dogmatów zachodniej medycyny o szkodliwości soli
bazuje na zaskakująco słabych dowodach. Przykładowo:
Niedawno
przeprowadzone badania, których wyniki opublikowano w „Cochrane Collaboration”
obejmujące w sumie 6250 osób, nie wykazało żadnego solidnego dowodu, który by
potwierdzał, iż zmniejszenie spożycia soli obniża ryzyko zawału, udaru mózgu czy
śmierci1. (powołania podaję dalej).
Z kolei
badanie opublikowane w „Journal of the American Medical Association” w 2011 r.
wykazało, że niskie spożycie soli może wręcz zwiększyć ryzyko śmierci w wyniku
chorób sercowo-naczyniowych2.
Taka
teza wcale nie jest nowa. Już w 1988 r. ogromne badanie ochrzczone nazwą
Intersalt, dokonało porównania ciśnienia krwi oraz spożycia soli u osób z 52
ośrodków badań medycznych z całego świata. Mimo ogromnej ilości zebranych
danych, wnioski naukowców nie były jasne i wywołały kontrowersje na ponad 10
następnych lat3. Osoby spożywające najwięcej soli, tj. około 14 g
dziennie, miały przeciętnie niższe ciśnienie krwi niż osoby spożywające najmniej
soli, tj. około 7,2 g dziennie.
Natomiast jest wiele niekorzystnych skutków ubocznych braków soli. Jednym z
najgroźniejszych jest pogorszenie procesu trawienia, szczególnie tych pokarmów,
które wymagają maksymalnie kwaśnego środowiska w żołądku. Zwłaszcza chodzi o
trawienie białek, które jeśli jest niepełne, uruchamia alergie i inne szkodliwe
procesy. Aby można było zapewnić to kwaśne środowisko żołądka, organizm
musi wydzielać odpowiednią ilość kwasu solnego. I do tego właśnie wymaga chlorku
sodu pochodzącego z naturalnej soli.
Jeśli chodzi o większość ludzi, którzy nie mają problemów z
nadciśnieniem, wydaje się zbyt pochopne, aby narzucać znaczne obniżenie spożycia
soli. Myślę, że ciągła obawa przedawkowania
soli wywołuje stres, który bardziej podwyższa ciśnienie niż
mogłaby to uczynić właśnie sól.
Oczywiście chodzi o rozsądne dawki i stosownie odpowiedniej soli dodatkowo
wzbogaconej, np. himalajskiej czy morskiej, co może być elementem suplementacji
innymi minerałami. Prawdopodobnie, gdy wielu mówi o szkodliwości soli, ma na
myśli sól kuchenną (warzoną), która - chociaż najpopularniejsza - jest
faktycznie mało warta jeśli chodzi o dodatek do żywności (brak istotnych
pierwiastków śladowych).
Ponadto,
nawet jeśli przedawkujemy sól (według najnowszych zaleceń WHO, to powyżej 5 gram
na dobę),
organizm uruchamia automatyczne systemy utrzymywania równowagi, aby opanować
nadmiar. Przykładem jest przedsionkowy peptyd natriuretyczny, za sprawą którego
przyswajanie jonów sodu (z soli) jest zahamowane — są one wydalane z moczem.
Publikacja wyników badań Polaków nad wpływem soli ukazała się
na łamach renomowanego
tygodnika medycznego "Journal of American Medical Association" (JAMA) i
spowodowała wysyp doniesień medialnych o upadku kolejnego mitu
dotyczącego żywienia.
Naukowcy
z Krakowa są jednym z pięciu (i jedynym z Polski) zespołów uczestniczących w
europejskich badaniach, które koordynuje światowej sławy autorytet w dziedzinie
leczenia nadciśnienia tętniczego - prof. Jan Staessen z Uniwersytetu w Leuven w
Belgii.
Trwające
średnio 8 lat badania poddają w wątpliwość słuszność odgórnego zalecania
wszystkim, by ograniczyli spożycie soli bez względu na stan zdrowia.
"Ograniczenie spożycia soli może przynieść nieoczekiwane efekty" - powiedziała
główna autorka pracy dr hab. Katarzyna Stolarz-Skrzypek z I Kliniki Kardiologii
i Nadciśnienia Tętniczego Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w
Krakowie.
Liczba
osób zmarłych w wyniku zawału serca czy udaru mózgu, rosła wraz ze spadkiem
spożycia soli. Jak wyliczyli naukowcy, osoby konsumujące najmniej soli na dobę
miały o 56 proc. wyższe ryzyko zgonu w porównaniu z największymi jej amatorami.
Niemniej, "ograniczenie konsumpcji soli jest w przypadku osób z nadciśnieniem
tętniczym czy chorobami układu krążenia bardzo korzystne, bo prowadzi do
obniżenia ciśnienia krwi" - zaznaczyła dr Stolarz-Skrzypek.
Rozumiem, że nie tyle chodzi o ograniczenie spożywania soli w kuchni, co o
ograniczenie niezdrowej żywności, która jest nagminnie specjalnie przesalana dla
zaostrzenia smaku, wzmożenia apetytu lub konserwująco. Są w niej też różne inne
słone konserwanty np. 'sól peklująca'.
Rozumiem, że badania i analizy trwają i budzą sprzeczne reakcje… Nie
analizowałem innych skutków soli – spoza wpływu na kwestie kardiologiczne.
Ponieważ
nie jestem specjalistą i nie zajmowałem się tym zagadnieniem, to tylko przywołam
niektóre doniesienia naukowe:
-
Reduced Dietary Salt for the
Prevention of Cardiovascular Disease: A Meta-Analysis of Randomized
Controlled Trials (Cochrane Review), American Journal of Hypertension,
August 2011: 24(8); 843-53, R. S. Taylor,
et al.
-
Fatal and Nonfatal Outcomes, Incidence of Hypertension,
and Blood Pressure Changes in Relation to Urinary Sodium Excretion, Journal
of the American Medical Association, 2011: 305(17); 1777-1785, K.
Stolarz-Skrzypek, MD,
et al.
-
The INTERSALT Study: Background, Methods, Findings, and
Implications, American Journal of Clinical Nutrition, February 1997: 65(2);
6265-6425, J. Stamler.
-
Sodium Intake and Mortality in the NHANES II Follow-Up
Study, American Journal of Medicine, March 2006: 119(3); 275.e7-14, H.W.
Cohen, et al.
-
Nutr
Rev. 2001 Sep;59(9):291-3.
-
International Urology and Nephrology, September 2009,
Volume 41, Issue 3, pp 733-737
-
Hypertension 1995 Jun;25(6):1144-52.
-
Sodium and Potassium Intake and Mortality Among US
Adults, Archives of Internal Medicine, July 2011: 171(13); 1183-1191, Quanhe
Yang, PhD, et al.
-
Circulation. 2012 Dec 11;126(24):2880-9. doi:
10.1161/CIR.0b013e318279acbf. Epub 2012 Nov 2.
-
The (Political) Science of Salt, Gary Taubes : http://www.stat.berkeley.edu/users/rice/Stat2/salt.html
-
JAMA. 2011;305(17):1777-1785. doi:10.1001/jama.2011.574
http://jama.jamanetwork.com/article.aspx?articleid=899663
Pozostałe źródła:
Powracając do artykułu prof. B – zawiera on jeszcze parę co najmniej wątpliwych
stwierdzeń.
Wzmianka
o wapniu jest też zbyt uproszczona (może wprowadzać w błąd), ponieważ to
on głównie tworzy blaszki miażdżycowe, gdy wapń ‘nie wie’ gdzie się w organizmie
umiejscowić. Wapń ma wpływ na ciśnienie krwi, ale to zbyt lakoniczna informacja,
niewiele wnosząca. Piszę o tym dalej.
A ponadto sugeruje się aby
przyjmować go z mlekiem. Sprawa szkodliwości mleka krowiego (dla dorosłych) jest
już tak znana, że nie będę obrażał inteligencji czytelników tego listu (http://lepszezdrowie.info/pij_mleko.htm).
Chyba że uwzględni się prawidłowe przetwórstwo
– patrz np.
https://www.youtube.com/watch?v=tIOb5A-EYKg
. Co do przetwórstwa, by nie deprecjonować zbytnio mleka w ogóle – faktem jest,
że przy pasteryzacji giną witaminy rozpuszczalne w wodzie, natomiast witaminy
rozpuszczalne w tłuszczu – znacznie cenniejsze dla naszego zdrowia – są
termostabilne i zachowują wciąż aktywność niezależnie od obróbki termicznej.
Niestety, wszystkie witaminy i inne związki biologicznie aktywne ulegają
biodegradacji podczas długotrwałego magazynowania mleka UHT, nawet w
temperaturach chłodniczych.
Jeśli
chodzi o wyroby mleczne w diecie DASH, która rzeczywiście jest zdrowa (a
właściwie w diecie ludzi rejonu śródziemnomorskiego), to ludzie ci sięgają
głównie po produkty przetworzone (sery, jogurty), zwłaszcza na bazie mleka
owczego i koziego w małych lub umiarkowanych ilościach. Należy też zauważyć rolę
dużej ilości dobrej oliwy używanej w wielu potrawach.
Co do wapnia, to jego przyswajalność, jak wiadomo, zależy też jeszcze co
najmniej od magnezu, ale to już temat dotyczący diet i suplementów, o czym
dalej.
Wyróżniono akapit w którym czytamy: „Energię powinniśmy czerpać … a nie
spożywania produktów bogatych w nasycone kwasy tłuszczowe czy cholesterol”.
Dalej zaleca się tylko chude mięso, natomiast odradza smalec i masło na rzecz
margaryny lub podobnych 'smarowideł'. Takie ogólnikowe zalecenia robią więcej
szkody niż pożytku, ponieważ margaryny są generalnie szkodliwe jako wysoce
przetworzona, sztuczna żywność, a tłuszcze zwierzęce (w tym smalec i łój wołowy)
– są pożyteczne. Tym tematem zajmę się dalej, bo dieta niskotłuszczowa jest
postulowana w omawianych dodatkach przez wielu autorów.
Natomiast wzmianka o stosowaniu oleju rzepakowego – podobnie
– zagraża przeciętnemu czytelnikowi, który pomyśli że jest dobry. Oleje kupowane
w sklepach to w przeważającej części
oleje rafinowane a przez to biologicznie zdegradowane.
Skądinąd wiadomo, że olej rzepakowy jest fatalny przy smażeniu.
Z olejów
roślinnych do smażenia nadaje się olej kokosowy i palmowy (do 96% tłuszczów
nasyconych, a zatem trudno podatnych na utlenienie).
Ogólnie
akcentowanie diety węglowodanowej ociera się o niebezpieczeństwo przedawkowania
cukrów, co jest podłożem plagi otyłości i wielu chorób pochodnych. Cukry mają
też fatalny wpływ na choroby naczyń.
W sumie
wyniki badań DASH związane z solą prawdopodobnie nie uwzględniły wszystkich
czynników i korelacji, a zalecenie ograniczenia soli może przynieść więcej
szkody niż pożytku.
O ile prof. B celnie pisze o tym, że przede
wszystkim powinniśmy ograniczyć/wyeliminować gotową ‘fabryczną’ żywność
naszpikowaną solą, to traktuję jako znaczące niedopowiedzenie brak podobnej
uwagi u innych autorów.
Pani
profesor, podjęła wątek soli w związku z obniżaniem ciśnienia krwi.
Ten wątek przewija się w większości artykułów, więc zajmijmy się teraz tym
tematem (ciśnieniem krwi).
Lekarze przypiszą x leków na
ciśnienie, ale istnieją naturalne metody i preparaty do obniżania i regulacji
ciśnienia krwi. Należą do nich (nie wchodzę tu w szczegóły): sfermentowane
produkty mleczne takie jak kefir czy zsiadłe mleko, serwatka (zawierają
biologicznie aktywne peptydy), suplementowanie potasu, czarna czekolada (zawarte
w niej flawonole zapobiegają skurczom naczyń krwionośnych i uelastyczniają je),
czosnek, reishi (ganoderma), ocet jabłkowy, zioła (aronia, głóg, dziurawiec,
lipa, miłorząb,… - nalewki, saszetki do zaparzania, gotowe preparaty), zielona
herbata, picie dostatecznej ilości dobrej wody. Jedzenie potraw bogatych w
błonnik także obniża ciśnienie krwi (ale trzeba znów przy tym sporo pić).
Ciekawostka o
ganodermie:
Badania kliniczne udowodniły skuteczność 100% organicznej ganodermy w
profilaktyce zawału serca , niewydolności serca i udaru mózgu. Ganoderma obniża
ciśnienie krwi blokując przekształcenie angiotensyny (ACE), wykazuje zdolność do
obniżenia poziomu trójglicerydów, wynikowo cholesterolu.
Wreszcie - po prostu - jeśli usiądziemy i się rozluźnimy
przez 10 minut, ciśnienie automatycznie leci w dół. Różnica bywa czasem tak
duża, że może się okazać, że człowiek nie ma nadciśnienia, lecz poważny problem
ze stresem, który go wyniszcza! Zwłaszcza podczas wizyty u lekarza, co niekiedy
jest wykorzystywane by jeszcze bardziej nastraszyć pacjenta i przypisać mu leki.
Założę się, że większość osób, gdy zmierzy ciśnienie natychmiast jak rano
wstanie, stwierdzi dużo niższe ciśnienie.
Nie znaczy to że nie mamy się ruszać – spacery są ważne, a dla osób jeszcze
zdrowych jest dobrą profilaktyką uprawiać nawet dość intensywny ruch.
Tu jednak uwaga na kolejny mit – skuteczności ćwiczeń cardio – zwłaszcza
w kontekście odchudzania (patrz
http://undergroundhealthreporter.com/ z 10 grudzień 2012,
Mit cwiczen cardio). Nasz
organizm po prostu nie był stworzony do wytężonej aktywności cardio przez
dłuższy czas. Dla kompensaty energii, nasze ciała wykorzystują energię z
węglowodanów. To mechanizm, który ma fatalne skutki dla zdrowia w dłuższej
perspektywie. Wysoka intensywność ćwiczeń cardio spala ogromne ilości
węglowodanów (cukrów) i może prowadzić do podwyższonego poziomu insuliny, 10
razy więcej od poziomu bezszkodowego. Kanadyjski Kongres Naczyniowo-Sercowy 2010
poinformował, że zbyt intensywne cardio zwiększa ryzyko wystąpienia zaburzeń
czynności serca 7-krotnie.
Badanie wykonane z udziałem 40 elitarnych sportowców z dyscyplin wymagających
długotrwałego wysiłku, udokumentowało stres jaki powoduje intensywne cardio dla
serca. Naukowcy odkryli, że funkcje prawej komory serca sportowców pogorszyły
się, a poziom enzymów sercowych we krwi (powodujących uraz serca) wzrósł. Skany
MRI wykazały, że 12% z zawodników miało również blizny na mięśniu sercowym
tydzień po wyścigu.
Kolejnym
czynnikiem ryzyka jest podniesiona częstotliwość akcji serca (popularnie: puls).
Można ją obniżać przez stopniową i stałą aktywność fizyczną. Wiadomo że
sportowcy przez ćwiczenia osiągają niskie tętno.
By
zapanować nad stresem stosujemy napary z melisy, szyszek, chmielu, serdecznika,
itp.
Sprawa stresu jest jednak szersza.
Na oddziały intensywnej terapii z powodu zawału serca trafiają częściej ludzie o
tzw. typie zachowania D. Są to na ogół pesymiści, niezadowolenia z życia, mający
niską samoocenę, łatwo wpadający w gniew – osobnicy którzy tłumią w sobie te
emocje. Gniew i złość powodują arytmie serca, pobudzają nadnercza do wydzielania
większej ilości hormonów stresu. Jak wykazały badania śmiertelność wśród nich
jest 4 –krotnie większa niż u pozostałych osób. Nasze serce (i zdrowie w ogóle
jest szczególnie narażone gdy silne i długotrwałe stresy nałożą się na
rozczarowanie, przygnębienie i brak satysfakcji. Może to doprowadzić do
zwiększenia 34-krotnie poziomu hormonu stresu (katecholominy) doprowadzającego
do sparaliżowania skurczów serca (tzw. kardiomiopatia stresogenna, wyniki badań
amerykańskich). Te negatywne emocje oraz uczucie złamania, stałego zmęczenia
skutkują też podwyższeniem poziomu fibrynogenu. Co skutkuje większą
krzepliwością krwi i skłonnością do sklejania się płytek krwi.
W reakcjach stresowych
zasadniczą rolę odgrywa osobowość człowieka – nadawanie znaczenia otaczającym
nas okolicznościom, sposób reagowania na nie. Stąd znaczenie zjawisk
psychosomatycznych i skuteczność różnych metod z zastosowaniem placebo.
W każdym przypadku ważne jest aby mieć przynajmniej godzinę odpoczynku i relaksu
dziennie, przynajmniej raz w tygodniu spotkać się ze znajomymi.
O różnych metodach ograniczania stresu patrz np.
tutaj i
tutaj.
Powracając do tych naturalnych środków obniżania ciśnienia, bodajże najprostszym,
tanim i skutecznym jest … sok z buraka (nie jest smaczny, ale smak radykalnie
można poprawić dodaniem soku z marchwi i jabłek). Ta rada oparta jest zarówno na
badaniach jak i praktykowana przez medycynę ludową -
http://www.eioba.pl/a/2g5c/nowy-supernapoj-sok-z-buraka-cwiklowego.
Podobnie
- do utrzymania ciśnienia tętniczego na normalnym poziomie oraz dobrego
funkcjonowania serca potrzebny jest potas, którego już od 30 lat jest coraz
mniej w pokarmach rozwiniętych społeczeństw. Dobrym źródłem potasu jest … banan
(także witaminy B6 i witaminy C, błonnika i manganu). Jedzenie jednego banana (niezbyt
dojrzałego) dziennie może więc pomóc zapobiec nadciśnieniu i ochronić przed
zawałem.
Oto jak za grosze można pomóc nadciśnieniowcom. Ale czy powie nam o tym lekarz?
Czytajmy
dalej… (prof. D):
„Cholesterol – cichy zabójca”. Medycyna
akademicka powtarza to jak mantrę – głucha na setki badań i artykułów naukowych,
które wykazują powierzchowność a nawet błędność takiego stwierdzenia -
prowadzącą do niezwykłej szkodliwości idących za tym działań.
Im dalej czytam, tym bardziej rośnie moje zniesmaczenie (stąd i ostre słowa),
tym bardziej że epatowanie cholesterolem powtarza się w dalszych
artykułach.
Ponieważ nie jestem ze ‘środowiska’, to nie powinienem może włączać emocji w
obronie czy atakowaniu jakiejś teorii. Ale, gdy na podstawie zestawienia
argumentów widzę, że dana strona broni swej pozycji z niskich pobudek (lub z
lenistwa umysłowego) i do tego szkodzi to ludziom, to przepraszam – trudno nie
być emocjonalnym. Jest w tym i element osobisty...
Aż
głupio mi to pokazywać tutejszym dziennikarzom, którzy powinni to wiedzieć, a
tym bardziej utytułowanym profesorom, … ale może powinienem chociaż trochę
uzasadnić swoje poruszenie, pokazując parę niebagatelnych przyczynków. A
przecież nietrudno każdemu znaleźć je w dobie Internetu…
Zatrzymam się więc dłużej przy sprawie cholesterolu.
Przede
wszystkim cholesterol jest niezbędny w organizmie. Jest podstawowym składnikiem
błony komórkowej wszystkich ludzkich komórek. Pełni szereg funkcji decydujących
o prawidłowym funkcjonowaniu organizmu jako całości. Bierze udział w syntezie
witaminy D3 oraz hormonów o budowie sterydowej – kortyzonu, progesteronu,
testosteronu i estrogenów. Cholesterol na powierzchni skóry odgrywa ważną rolę w
tworzeniu witaminy D w promieniach słonecznych. Jest substancją wyjściową
syntezy kwasów żółciowych, niezbędnych w procesie trawienia i wchłanianiu
tłuszczów oraz witamin rozpuszczalnych w tłuszczach. Jest substancją antyzapalną.
Po drugie, cholesterol nigdy
nie był i nie jest przyczyną chorób serca i arteriosklerozy. Pomylenie
przyczyny ze skutkiem. Za chwilę zajmę się tym obszerniej.
Można powiedzieć, że obniżenie
poziomu cholesterolu we krwi nie eliminuje ryzyka wystąpienia zawału. Co gorsze
– działa wręcz odwrotnie! Ze względu na to, że cholesterol jest składnikiem
niezbędnym dla błon komórkowych, a obniżenie jego poziomu we krwi może osłabić
komórki śródbłonka naczyń, a tym samym tętnice.
Podobnie prof. dr hab. E
mówi: „Zły cholesterol odkłada się na ścianach naczyń krwionośnych,
doprowadzając do miażdżycy”. To jest duże uproszczenie na rzecz stereotypów.
Dalej: pani F: „…LDL
jest głównym sprawcą chorób serca”, prof. D: „LDL uszkadza tętnice”,
„duże stężenie cholesterolu prowadzi do najgorszych chorób”, itd.
A jak jest naprawdę?
Naczynia krwionośne ludzi, w
wyniku złego odżywiania (brak w pożywieniu potrzebnej ilości witamin, minerałów
i mikroelementów), nadużywania używek (kawy, alkoholu, tytoniu),
niehigienicznego trybu życia pozbawionego aktywności ruchowej i z powodu stresu
towarzyszącego naszemu współczesnemu życiu i pracy, z upływem lat tracą swoją
elastyczność, powstają w nich szczeliny i ubytki. Cholesterol, substancja
produkowana w organizmie głównie przez wątrobę, spełnia rolę „zaprawy murarskiej”
wypełniając powstałe szczeliny i ubytki w naczyniach krwionośnych (w warstwie
najbardziej wewnętrznej i środkowej), zapobiegając w ten sposób krwawieniom.
Tych mechanizmów nie trzeba
tłumaczyć fachowcom, ale może warto jednak je przypomnieć innym…
Cholesterol to zresztą tylko
jeden z trzech rodzajów tłuszczów krążących po naszym organizmie, pozostałe to
trójglicerydy i fosfolipidy.
Wg nowszych badań to właśnie
trójglicerydy
są silniejszym czynnikiem ryzyka zachorowania na choroby serca niż wysoki poziom
cholesterolu u kobiet.
Ogólnie –
tłuszcze są dla nas bardzo ważne - od nich zależy np. jakość i funkcjonalność
błon komórkowych stu miliardów komórek organizmu człowieka. Jeśli błony są
uszkodzone, liczne procesy są zaburzone, w szczególności dostawa tlenu do
wnętrza komórek (jak ważne jest właściwe dotlenienie pokazał Otto Warburg).
Dalej -
tak w kółko omawiany LDL i HDL to wcale nie cholesterol, tylko
lipoproteiny przenoszące cholesterol, który jest jeden. To trzeba wiedzieć, by
dalej rozumieć, co się dzieje w naczyniach. Chyba że potraktujemy to za daleko
idący skrót myślowy (lipoproteiny=cholesterol), na co zgoda, jeśli się
pamięta o odpowiednim rozróżnieniu, gdy trzeba.
Zatem, gdy uszkodzenie zostanie
usunięte, lipoproteina HDL zabiera ‘brygadę ratowniczą’ cholesterolu
rozcieńczając ją i wspólnie trafiają do wątroby.
LDL i HDL działają wspólnie na
rzecz organizmu jako komplementarny przeciwutleniacz, ale medycyna postanowiła
podzielić go na „dobry” (bo odprowadza do wątroby utleniony cholesterol i
ułatwia obniżenie stężenia cholesterolu we krwi) i „zły” . Ale „zły” LDL zostaje
użyty w celu obrony organizmu przed destrukcyjnym wpływem wolnych rodników
tlenowych.
Wreszcie, badanie ogólnego
poziomu cholesterolu jest bez sensu, a jego ‘normy” jak 200 mg/dl (arbitralnie
obniżane na przestrzeni lat aby zakwalifikować kolejne miliony ludzi do leczenia),
są wzięte z ‘sufitu’ i nie poparte dowodami (nie było rzetelnych badań, które by
to wykazały). Chyba tylko prof. dr hab. E wskazuje na poziom 240 mg/dl
jako ostrzegawczy (co i tak jest dyskusyjne), pozostali ‘mantrują’ owe 200.
Poziom stężenia cholesterolu zmienia się w zależności od rodzaju wykonywanej
pracy (obciążenie organizmu), chwilowo od sposobu odżywiania i poziomu stresu,
od wieku (w pewnym wieku, kiedy przestajemy wytwarzać hormony płciowe, poziom
cholesterolu w sposób naturalny rośnie), płci, bywa też uwarunkowany
dziedzicznie. (tzw. hipercholesterolemia, która dotyka ok. 1 % społeczeństwa).
Poziom cholesterolu na ogół podnosi się gdy wątroba go produkuje kiedy jest
proces zapalny i organizm zaczyna się sam leczyć.
Co do wieku to spójrzmy jak
widzi to doktor Witold Orłowski, bodajże największy polski internista w
swym obszernym dziele „Nauka o chorobach wewnętrznych” (ten podręcznik jest z
1989 r., co nie oznacza że jest jakiś gorszy, przeciwnie - więcej prawdy
znajdziemy w starszych podręcznikach, gdy farmacja jeszcze nie 'zepsuła' lekarzy):
Otóż normalny (oprócz ww. czynników bieżących) cholesterol dla osób w wieku .
. .
0-19 lat wynosi 120 do 230 mg/dL,
20-29 lat wynosi 120 do 240 mg/dL,
30-39 lat wynosi 140 do 270 mg/dL,
40-49 lat wynosi 150 do 310 mg/dL,
50-59 lat wynosi 160 do 330 mg/dL.
Zatem stosowanie jednej
sztywnej miary poziomu tego lipidu jest nieporozumieniem.
W przypadku 20% ludności prawidłowa norma stężenia cholesterolu może wynosić
między 300 a 350 mg/dl, co nie jest wcale oznaką choroby, ale zwiększonej
witalności organizmu. Poziom cholesterolu może osiągać bardzo wysokie wartości
gdy w organizmie zachodzą sytuacje naprawcze np. gojenie ran pooperacyjnych,
poparzeń itp. – jest to zupełnie normalne.
Lekarze z ponad
dwudziestoletnią praktyką pamiętają jeszcze czasy, kiedy norma zawartości
cholesterolu wynosiła 300, a pomimo to cierpiących na chorobę wieńcową było
mniej.
Natomiast niskie stężenie cholesterolu we krwi osłabia czynność komórek i układu
odpornościowego, destabilizuje gospodarkę białkową, hormonalną, elektrolitową i
mineralną organizmu – wpływa na wszystkie wymienione uprzednio procesy w których
jest niezbędny.
Przejawia się to np. w tym, że niska podaż cholesterolu to niskie stężenia
kortyzolu Jego działanie i dawki powoduje różne reakcje, w szczególności
kortyzol nie tylko umożliwia uwalnianie glukozy do krwi (dostawa szybkiej
energii) w sytuacjach stresogennych. Odnośnie krwi - podnosi jej krzepliwość,
działa antyalergicznie i przeciwzapalnie, stabilizuje pracę serca i układu
krwionośnego oraz – hamuje procesy nowotworzenia (rozrostu komórek – wszystkich,
również nowotworowych). Jest niezbędny w prowadzeniu gospodarki
wodno-elektrolitowej, białkowej, tłuszczowej i węglowodanowej.
Niski cholesterol zwiększa
agresję, lub może powodować tendencje samobójcze, zatem może mieć skutki …
społeczne.
Odwrotnie - szczegółowe dane z badań pacjentów dotyczące ich zdolności do
uczenia się, wyciągania wniosków, koncentracji i zmysłu organizacyjnego wykazały,
że istniał bezpośredni związek tych możliwości intelektualnych z poziomem
cholesterolu – im wyższy był poziom cholesterolu tym bardziej byli psychicznie
sprawni. Może o to też chodzi – by nie byli?
Słynne badania z Framingham
wykazały, że starsi ludzie z wysokim poziomem cholesterolu we krwi żyją dłużej
niż ludzie z tej samej grupy wiekowej, którzy mają niski poziom cholesterolu.
Większość badań naukowych przeprowadzanych na ludziach w starszym wieku wskazuje
na to, że cholesterol nie stanowi u nich czynnika ryzyka.
Niski cholesterol jest
szczególnie niebezpieczny dla starszych kobiet.
Pacjenci ze zbyt niskim poziomem (mający "zdrowy" poziom cholesterolu LDL
poniżej 70 mg/dl) mają nawet kilkukrotnie wyższe ryzyko zgonu z powodu sepsy.
Utrzymujący się poziom
cholesterolu poza normalnym zakresem jest po prostu wskaźnikiem, markerem
jakiegoś zagrożenia. [stłucz termometr a nie będziesz miał temperatury...]
To, że koreluje to z prawdopodobieństwem zawału pokazuje
ex-post, że coś w naczyniach było nie tak, a przed tragedią powinno zwrócić
naszą uwagę, chociaż nie zawsze oznacza stan przewlekły. (Max
P ) Nie należy walczyć z markerami, ale leczyć przyczyny ich złych
stanów.
Z punktu widzenia nawet
klasycznej szkoły, nie wystarczy śledzenie ogólnego poziomu cholesterolu –
raczej należy zwrócić uwagę na proporcje pomiędzy wartościami „dobrego” i „złego”
cholesterolu lub całkowitego do HDL.
W tym drugim przypadku oficjalne zalecenia mówią, że powinien on wynosić poniżej
5, najlepiej 3.5 - o ile w ogóle ma to sens.
Zauważmy: postuluje się zmniejszanie ogólnego poziomu cholesterolu poniżej
wskaźnika 200.
W ogólny poziom cholesterolu wchodzi HDL, który ocenia się jako dobry i którego
poziom należy podwyższać. A jeśli podwyższymy HDL i ogólny poziom wyjdzie przez
to powyżej 200, to znów mamy zagrożenie? Gdzie tu logika?
Jest dużo publikacji na temat
cholesterolu, niektóre dalej przytoczę, ale mówiąc wprost:
Gdyby cholesterol uważać za przyczynę powstawania chorób serca, to w jaki sposób
wytłumaczyć, że u połowy pacjentów z zawałem serca stwierdzono normalny poziom
cholesterolu?
Jeszcze dalej idące stwierdzenie wynika z badań opublikowanych w „American Hart
Journal” (styczeń 2009), podczas których przebadano 137 000 pacjentów przyjętych
do szpitali w USA z zawałem serca, pokazały iż blisko 75 procent z nich miało
normalny poziom cholesterolu.
Weźmy
jeszcze inne choroby układu naczyniowego jak niedokrwienne kończyn dolnych.
Badania prof. Marka Mauszyńskiego i dr Elżbiety Bartnik z Wojskowego Instytutu
Medycznego w Warszawie wykazały, że połowa osób, które straciły z tego powodu
kończynę, miała prawidłowy lipidogram.
Wg prof. Waltera Hartenbacha,
który był ordynatorem oddziałów chirurgicznych w szpitalach w Wiesbaden i przez
kilkadziesiąt lat badał związki nieprawidłowego odżywiania z nowotworami i
chorobami naczyń, nie udało się stwierdzić zależności między stężeniem
cholesterolu we krwi a rozwojem miażdżycy.
Sekcje zwłok osób cierpiących
na choroby związane z metabolizmem tłuszczu (gdy organizm nie umie gospodarować
cholesterolem) wykazały, że gromadzi się on w pierwszej kolejności w wątrobie,
później w narządach wewnętrznych i skórze a na końcu tworzy złogi w naczyniach
krwionośnych.
Aczkolwiek nasycone kwasy
tłuszczowe w cholesterolu stanowią 26% (tylko) w porównaniu do nienasyconych
kwasów tłuszczowych, które stanowią pozostałe 74%, to w płytkach
miażdżycowych w ogóle nie występuje cholesterol pochodzący z nasyconych kwasów
tłuszczowych (pochodzenia zwierzęcego).
W 1994
r. niemieccy naukowcy opublikowali w słynnym Lancecie wyniki swoich badań (potwierdzone
później w innych ośrodkach), które nie wykazały śladu tłuszczów nasyconych w
blaszce miażdżycowej, natomiast był tam uszkodzony kwas omega.
Dla
multum niezależnych badaczy nie jest to nowością. Nie przytaczając badań
szczegółowych - na początku 2014 profesor Jeremy Pearson z British Heart
Foundation oznajmił, że po przeanalizowaniu przez fundację 72 badań akademickich,
obejmujących ponad 600 tysięcy uczestników, okazało się, że spożycie tłuszczów
nasyconych nie ma związku z występowaniem choroby wieńcowej. Wnioski te zgadzały
się z wynikami innej metaanalizy, na podstawie której w 2010 roku ustalono, iż
”nie ma przekonujących dowodów, że tłuszcze nasycone powodują choroby serca”.
Warto
wspomnieć, że już w 1982 r., na podstawie jeszcze wcześniejszych źródeł
naukowych, Jan Kwaśniewski (np. w książce Jak nie chorować)
podawał, że tłuszcze nasycone w diecie hamują wchłanianie cholesterolu w
jelitach, podczas gdy tłuszcze nienasycone zwiększają jego wchłanianie.
Jeszcze parę obserwacji, co do
których nawet nie są chyba potrzebne jakieś naukowe badania:
Francuzi konsumują ogromne
ilości tłuszczu zwierzęcego a zapadalność na choroby układu krwionośnego i
zawały serca są statystycznie znikome. Co prawda przypisuje się to (nie wiem czy
słusznie) konsumpcji czerwonego wina z zawartością resweratrolu, który „potrafi”
obniżyć stężenie cholesterolu. Ale ilu lekarzy wie/ powie pacjentowi, że jedna
duża łyżka czarnych jagód zawiera tyle resweratrolu, co pięć litrów czerwonego
wina, a zawarte w nich antocyjany zmniejszają ciśnienie o co najmniej 10%?
Aborygeni mają najniższy poziom
cholesterolu oraz najwyższy poziom zachorowalności na choroby układu
krwionośnego. Szwajcarzy – dokładnie odwrotnie – wysoki cholesterol i niską
zachorowalność.
Co do Szwajcarów: po drugiej wojnie światowej śmiertelność z powodu choroby
wieńcowej zwiększyła się w większości krajów, w Szwajcarii zmalała. Jeśli spadek
ten byłby poprzedzony spadkiem spożycia tłuszczów zwierzęcych, Szwajcaria
stałaby się modelem dla służby zdrowia w innych krajach. Zwolennicy koncepcji „dieta–serce”
nigdy jednak o Szwajcarii nie wspominają, ponieważ w czasie, kiedy śmiertelność
w tym kraju spadła, spożycie tłuszczów zwierzęcych wzrosło tam o 20%…
Tłuszcze nasycone są też krytykowane ze względu na rzekomy ich tuczący wpływ.
W rzeczywistości, diety, które są bogate w tłuszcze (i mają mało węglowodanów)
powodują znacznie większą utratę tłuszczu w tkankach niż diety, które mają niską
zawartość tłuszczu. Wpływ węglowodanów na tycie jest przeważający. To osobny
temat, który tutaj pomijam.
Ale jedna uwaga - nadmiar mięsa i produktów odzwierzęcych, zwłaszcza słabej
jakości, też może być szkodliwy - trzeba pamiętać czym teraz zwierzęta są
karmione, gdy hodowlę traktuje się jak proces przemysłowy.
Doszliśmy tym samym do
kolejnego mitu, że poziom cholesterolu zależy wprost od tego, co jemy.
Aż 80
proc. cholesterolu jest wytwarzane przez organizm (głównie wątrobę, jelita i
inne tkanki), a
zaledwie 20 proc. pobierane z pożywienia, które na ogół zawiera go zbyt mało.
Produkcja cholesterolu przez organizm wzrasta, kiedy spożywamy go mało w
pokarmie, zmniejsza się, kiedy spożywamy go więcej.
Zdrowa
gospodarka lipidowa zawsze jest w stanie wewnętrznej równowagi - wątroba sama
wyprodukuje tyle cholesterolu ile w danej chwili organizm potrzebuje. Jeśli mamy
go za dużo w jedzeniu – nie ma obawy, nie wchłoniemy go całego.
Wegetarianie, którzy przecież nie jedzą mięsa, też mogą mieć podwyższony poziom
cholesterolu jeśli ich gospodarka lipidowa jest zachwiana, bo ich wątroba
wytworzy jego nadmiar, gdy brakuje go w pokarmie, a akurat trzeba odbudować
komórki podczas rekonwalescencji.
Dla
przykładu, w odradzanym przez dietetyków smalcu jest zaledwie 100 mg
cholesterolu w 100 g produktu. Dzienne zapotrzebowanie człowieka na cholesterol,
wynoszące ok. 300 mg, zaspokoiłoby zjedzenie dopiero 300 g smalcu (półtorej
kostki) i to teoretycznie, bo wchłanianie cholesterolu nie jest stuprocentowe, a
poza tym organizm nie przyswaja go więcej niż 350 mg na dobę, choćbyśmy nawet
zjedli kilogram czystego cholesterolu.
Mleko
kobiece podawane oseskowi składa się z tłuszczu mlecznego zawierającego 20%
więcej nasyconych kwasów tłuszczowych niż słonina i smalec! Czy natura świadomie
szkodziłaby młodemu życiu?
Wg prof.
W. Hartenbacha poziomu cholesterolu we krwi nie da się na dłuższą metę obniżyć -
ani przy pomocy odpowiedniej diety, ani leków, gdyż zawsze wraca on do swojej
wartości wyjściowej.
Zatem, ciągle powtarzane hasło ‘zbijania cholesterolu’ jest co najmniej
potrójnie bez sensu – zarówno nie ma to wpływu na arteriosklerozę (chyba że
negatywny), opiera się na fałszywych ‘normach’ i
logice oraz nie jest realne bez uzależnienia się od szkodliwych leków.
Podobnie
jak wspomniałem o soli i wysokim ciśnieniu, także gdy w sprawie cholesterolu
pacjentów wprowadza się w błąd, wzbudza w nich niepokój, który przekłada się na
stres powodujący rzeczywiste choroby.
Przy
omawianiu diety niskotłuszczowej często nawiązuje się do niejedzenia mięsa, by
je ograniczać (ma to też związek z lobby tłuszczów roślinnych).
Jak wspomniałem, problem dzisiejszego mięsa nie leży w nim samym. Leży w
dodatkach, jakie się w mięsie znajdują: antybiotyki, hormony, a nawet pestycydy
i wiele innych dodatków. Teraz kiedy mięsożerca odstawia mięso i zaczyna czuć
się lepiej, to dlatego, że odciął dostawę tych szkodliwych substancji – a nie
dlatego, że przestał jeść mięso.
Osobiście nie jestem amatorem mięsa, ale też nie jestem wegetarianinem.
Zatem jaka jest
przyczyna arteriosklerozy/
miażdżycy, zawałów…?
Zgodnie
z określeniem słownikowym: miażdżyca tętnic (łac. atheromatosis,
atherosclerosis, potoczna nazwa "arterioskleroza") to przewlekła choroba,
polegająca na zmianach zwyrodnieniowo-wytwórczych w błonie wewnętrznej i
środkowej tętnic, głównie w aorcie, tętnicach wieńcowych i mózgowych, rzadziej w
tętnicach kończyn.
To
zwyrodnienie polega głownie na stwardnieniu tętnic i zmniejszaniu ich światła.
To skutkuje mniejszym przepływem krwi, a zatem niedotlenieniem tkanek.
Zmniejszenie światła tętnic następuje też prze miejscowe zatory spowodowane
blaszkami miażdżycowymi, których oderwanie grozi zaczopowaniem naczyń a w
rezultacie zawałem.
Zauważmy
że w tych definicjach nie mówi się, że zwężenie tętnic spowodowane jest
osadzaniem się cholesterolu. Bo w rzeczywistości zjawisko zmniejszania się
przekroju tętnic, zwane stenozą, nie jest wywołane nagromadzeniem cholesterolu,
a twardnieniem tętnic, które pokrywają się bliznami. Wewnątrz takiej
blizny kumulują się kryształki cholesterolu (dopiero wtedy), wapnia, włókna kolagenu oraz
innych substancji i powstają blaszki miażdżycowe.
Przyczyny miażdżycy są złożone. Można powiedzieć, że istotne jest uszkodzenie (mikrouszkodzenia)
błonki wewnątrz tętnicy. Wśród paru przyczyn pierwotnych może być działanie
wolnych rodników, pochodzących głównie z utlenionych kwasów tłuszczowych i
glukozy, braki budulców nabłonka, działanie bakterii chlamydia pneumoniale (prawdopodobnie)
oraz homocysteiny przy jej wysokim poziomie.
W tym
miejscu wypada wspomnieć o zasadniczej roli homocysteiny.
Amerykanin, dr Klimer McCully, odkrył, że za uszkodzenia tętnic (i miażdżycę)
odpowiedzialna jest homocysteina a nie cholesterol. Został niemal natychmiast „wykluczony”
z naukowego świata, zwolniono go z pracy, nie mógł jej później znaleźć przez
wiele lat na żadnej katedrze, nie cytowano jego badań, procesowało się z nim
wiele firm farmaceutycznych. Powód? Jednym z nich jest to, że nie istniał
patentowany lek zbijający poziom homocysteiny. Oznacza to, że żaden duży koncern
farmaceutyczny na tym nie zarobi. Można uratować życie milionów osób, ale nikomu
nie opłaca się tego robić. Więc nie robi się tego.
Oczywiście są naturalne metody na redukcję homocysteiny. Np. suplementacja
witaminą B6, B12 i dostarczanie kwasu foliowego (B9). Gdy ilość wit. B12 spada,
to rośnie poziom homocysteiny.
Ale to osobny temat…
W
krótkim uproszczeniu odkrycie dr Klimera McCully ujmę w zdaniu:
Dopóki podwyższony poziom homocysteiny nie wywoła uszkodzeń naczynia
krwionośnego, cholesterol nie zacznie się do niego ‘przylepiać’.
Wysoki poziom homocysteiny wywołuje proces zapalny.
Nawet
uznawszy jakieś negatywne (?) oddziaływanie cholesterolu, to nawet wg naukowców
medycznych ocenia, się że cholesterol ma 6 razy mniejsze znaczenie niż
szkodliwość palenia, a 40 razy mniejsze niż homocysteina, jeśli
rozpatrywać je jako czynniki ryzyka.
Istnieją
inne negatywne skutki wysokiej homocysteiny.
Przede wszystkim uszkadza kości. Osoby z najwyższym poziomem miały kilka razy
(!) większe ryzyko złamania, niż te z najniższym. Bardzo mocno zwiększa ryzyko
rozwoju choroby Alzheimera. Podejrzewa się, że jest jednym z czynników - a może
nawet główną przyczyną – rozwoju schizofrenii.
Ale kto
bada homcysteinę? A jeśli już się to zdarzy, to jej poziom już powyżej 9
powinien stanowić ostrzeżenie. To homocysteina powinna być głównym markerem
zagrożenia.
(źr.
http://www.imma-polska.pl/baza-wiedzy-pozycja/homocysteina.html)
O innych przyczynach miażdżycy – jeszcze dalej.
Także
mechanizm powstawania miażdżycy jest złożony i różnie opisywany. W jednym z
opisów - miażdżyca rozpoczyna się od utleniania cholesterolu z nośnika LDL. Dla
komórek układu immunologicznego zmienione tak cząsteczki LDL, wyglądają jak
najeźdźcy. I komórki naszego układu odpornościowego (makrofagi) wyłapują je, „zjadają”,
stając się wypełnionymi tłuszczem tzw. "komórkami piankowymi".
Komórki piankowate naruszają ściany naczyń krwionośnych, wywołując reakcje
zapalne i formowanie się wczesnych blaszek miażdżycowych. Blaszka będąca w
stanie zapalnym przyciąga płytki tworzące skrzepy, prowadząc ostatecznie do
zwężania się naczyń krwionośnych, które ograniczają przepływ krwi. Kiedy płytki
będące w stanie zapalnym lub uformowane skrzepy, które całkowicie blokują
przepływ krwi pękają, tkanka obumiera, powodując atak serca lub udar.
Co do
zawału to wynika on z martwicy mięśnia sercowego z powodu jego
niedotlenienia. To z kolei na ogół jest wynikiem zbyt dużego zapotrzebowania na
tlen, gdy pozyskiwany jest z 'paliw' gorszej jakości - właśnie tych, które
wymagaja dużej ilości tlenu przy spalaniu. Najczęściej są to WKT (wolne
kwasy tłuszczowe). Im wyższy poziom WKT, katecholamin i glukozy - tym cięższy
zawał.
Przyczyną równoległą (?) jest miejscowy przejaw peroksydacji lipidów -
uszkodzenia zdrowych błon komórkowych przez wolne rodniki.
Wolne rodniki powstają lawinowo gdy do organizmu dostaje się nadmiar tłuszczów
wielonienasyconych, które są podatne na szybkie utlenianie.
Miażdżyca powstaje wówczas, gdy skład diety zmusza organizm do dostarczania
komórkom ścian tętnic 'paliw' niskiej jakości, do spalania których istniejący
system zaopatrzenia w tlen jest niewystarczający. Spalanie gorszych paliw wymaga
większego zużycia tlenu dla uzyskania tej samej ilości energii. We wszystkich
tych tkankach cholesterol wytwarzany jest na miejscu, gdyż w ten sposób uzyskują
brakujący tlen i energię. Podobnie jak przetwarzanie glukozy w cyklu pentozowym
w ściankach tętnic.
Rozszerzając spektrum przyczyn uszkodzenia błony tętnic wymienia się (czynniki
ryzyka): proces starzenia, ekspozycja na dym papierosowy, zanieczyszczenia
powietrza, nieprawidłowe odżywianie, brak aktywności fizycznej. Błona ta, zwana
śródbłonkiem lub endothelium jest zbudowana z komórek wrażliwych na wymienione
wyżej czynniki.
Ciekawostka: zawarty w kawie kwas chlorogenowy wraz z innymi polifenolami , w
pewnym stopniu powstrzymują ataki wolnych rodników na LDL-e.
Co do
HDL, to aby mógł pełnić swoje ważne funkcje, w tym ‘czyszczące’, powinien mieć
określoną ilość enzymu o nazwie paraoksonaza-1 (PON-1) związanego z jego
powierzchnią. PON-1 jest dopiero poznawanym enzymem związanym z HDL, który jak
wykazano, blokuje peroksydację lipidów. Niedawne badanie sugerują, że PON-1 może
służyć jako skuteczna obrona przed licznymi chorobami związanymi ze procesem
starzenia się, wliczając w to choroby serca, zespół metaboliczny, artretyzm i
niektóre nowotwory. Poziom PON-1 maleje wraz z wiekiem, przyczyniając się do
zmniejszenia kardioprotekcyjnego wpływu HDL.
Coraz bardziej przekonywające dowody świadczące o związku między PON-1 i
szerokim spektrum czynników ryzyka sercowego, skłaniają naukowców do uznania
ważnej roli tego enzymu w medycynie sercowo-naczyniowej.
Można
spotkać twierdzenie (poparte badaniami) o braku korelacji między stopniem
zwapnienia i poziomem LDL lub jakąkolwiek inną frakcją lipidów.
Pani F w swoim artykule pisze: „ … blaszka złożona z mazistego
cholesterolu”.
Jednak wiadomo, że w skład blaszki miażdżycowej wchodzi przynajmniej 12
substancji, głównie wapń (dlatego jest bardzo twarda – jak kość), także skrzepy
i na końcu cholesterol (tylko ok. 10%), przy czym najgroźniejszy jest wapń. Czy
wapń w naczyniach bierze się za sprawą cholesterolu?
Nie, odkłada się on w tkankach miękkich, w tym w tętnicach, w zastawkach serca,
gdy … nie ‘wie’ gdzie ma powędrować. W uproszczeniu, dzieje się to gdy między
innymi nie działa osteokalcyna, która bierze udział w kierowaniu wapnia do kości,
a tę musi ‘obudzić’ witamina K2 (odmiana MK7).
Stąd też
powiązanie miażdżycy z osteoporozą (nie tylko statystyczna korelacja). Wapń nie
trafia w dostatecznej ilości do kości. Natomiast zalecenie picie mleka
pasteryzowanego w tym kontekście nie do końca jest trafne, ponieważ w
pasteryzacji w znacznym stopniu ginie enzym fosfataza, który ma znaczenie przy
absorpcji wapnia.
Z tych
kilku pokazanych faktów wyraźnie widać oszustwo jakie się nam serwuje.
Nie tylko wg prof. Hartenbacha "antycholesterolowe szaleństwo" jest największą
mistyfikacją XX stulecia. Sprytnie przygotowaną i prowadzoną przez przemysł
farmaceutyczny, oraz niektórych lekarzy i producentów margaryny. O historii tego
przekrętu (tak, istotne jest poznanie historii doktryny) obszernie
opowiadają artykuły na Nowadebata.pl
(Uwaga – szereg tych cennych artykułów, podobnie jak dalej wymienionych
książek, było pisanych jeszcze przed nowszymi ustaleniami dot. roli i
metabolizmu kwasów tłuszczowych omega, należy wziąć na to poprawkę, piszę o tym
dalej. Także niektóre poglądy kolidują w jakimś stopniu ze sobą, ale nie będę w
tej sprawie arbitrem czy cenzorem).
I tak np.:
http://nowadebata.pl/2012/02/18/wspolczesne-nauki-o-zywieniu-nie-maja-wiele-wspolnego-z-nauka-wywiad-z-gary-taubesem-czesc-1/
http://nowadebata.pl/2012/02/24/tlusta-dieta-jest-najzdrowsza-wywiad-z-gary-taubesem-czesc-2/
http://nowadebata.pl/2011/06/30/5-powodow-zeby-nie-martwic-sie-poziomem-cholesterolu/
Nie bójmy się
cholesterolu
– wywiad z prof. Grażyną Cichosz
(bardzo pouczający i pokazujący obywatelska postawę pracownika nauki)
http://nowadebata.pl/2011/02/21/tluszcze-nasycone-a-choroby-serca-wczesne-badania-nad-hipoteza/
Nauka w komisjach, czyli polityczne korzenie
hipotezy tłuszczowo-cholesterolowej.
…
Jednym z
głównych wątków tych materiałów jest rehabilitacja tłuszczów nasyconych.
I to wcale nie koniecznie tych roślinnych lub ‘od-roślinnych’ (masło, ser, mleko,
jogurt, olej kokosowy i palmowy, gorzka czekolada, kakao, awokado,…), bo do łask
przywraca się nawet tłuste mięso wieprzowe i wołowe, tłusty nabiał, jaja.
Warto przeczytać – te artykuły są dużo bardziej kompetentne a przez to
wiarygodne od mojego tu pisania.
Ponieważ
nie każdy zechce i ma czas przez to przebrnąć (teraz), to poniżej jeszcze
krótkie omówienie na podstawie innych źródeł, które daje cząstkę podobnej
wiedzy.
Ogólnie
jest to wykazanie błędności lansowanej przez dziesięciolecia tzw. hipotezy
tłuszczowo-cholesterolowej, która miała być przyczyną ‘epidemii’ otyłości i
chorób naczyniowych. Dużo słuszniejsza (Max. Pr)
jest hipoteza syndromu metabolicznego (X) (oporność na insulinę, powikłania
związane z nadmiarem cukrów i dietą wysoce węglowodanową).
Przypomina się dieta dra J.
Kwaśniewskiego, która - chociaż miejscami ‘przesadzona’, jest coraz bardziej
rehabilitowana, tym bardziej że krytycy nie zauważali, że autor zalecał
umiarkowanie ilości białka i tłuszczów, podkreślajśc zasadniczą rolę
proporcji pomiędzy białkami, tłuszczami i węglowodanami (zalecał
1: 3-3.5: 0.5).
Pisał też: "...Bez tłuszczów w pożywieniu miażdżyca może być, ale bez
węglowodanów ani otyłości ani miażdżycy być nie może".
Warto też zauważyć że Jan Kwaśniewski już w latach 70-80 wytknął wszystkie
wymienione kłamstwa oraz naukowo (wiele źródeł bibliograficznych i badań)
i w swej praktyce wykazał ich szkodliwość w opozycji do większości swych zaleceń
zdrowotnych.
Wróćmy więc do diety wysokotłuszczowej tak krytykowanej w omawianych
artykułach. Oczywiście mowa o tłuszczach zwierzęcych.
Profesor Walter Willett (Harvard School of Public Health), od ponad 20 lat
zajmujący się zagadnieniem wpływu spożycia tłuszczu na zdrowie, stwierdza:
Nie żadnej korelacji pomiędzy % kalorii z nasyconych tłuszczów a
jakimikolwiek konsekwencjami zdrowotnymi.
W 2010 r. przeprowadzono rozległe badanie na 347000 osób, a jego wyniki nie
wskazały na żadną zależność między spożyciem tłuszczów nasyconych a ryzykiem
zawału serca, udaru mózgu czy innych chorób sercowo-naczyniowych.
Inne badanie, którego wyniki
opublikowano w 2010 r. w czasopiśmie medycznym American Journal of Clinical
Nutrition, wykazało, że osoby, które chciałyby zmniejszyć ryzyko zapadnięcia
na choroby sercowo-naczyniowe, nie muszą ograniczać spożycia tłuszczów. Powinny
raczej powstrzymać się od spożywania węglowodanów, w tym produktów zawierających
mąkę i skrobię (czyli pieczywa, makaronu czy zbóż, nawet tych pełnoziarnistych).
Amerykańskie społeczeństwo od
1975 roku, za sprawą kampanii rządowych i propagandy medialnej, wciąż zmniejsza
spożycie tłuszczów. W niczym to jednak nie przeszkodziło szerzącym się epidemiom:
otyłości, chorób serca, cukrzycy, nowotworów...
Zatem może przyczyna jest inna? Powinniśmy otworzyć się na to, co pokazuje
wspomniana nowadebata.pl (nomen-omen) i wiele innych niezależnych źródeł.
Przecież na świecie istnieją ludy, które
zachowały tradycyjny sposób życia i stosują dietę bardzo bogatą w tłuszcze i … są zdrowe. Zresztą – niezależnie od miejsca na świecie - mleko matek
składa się aż w 54% z nasyconych kwasów tłuszczowych.
Tłuszcze nasycone pomagają w przemianie omega-3 pochodzenia roślinnego ALA w
aktywną formę DHA.
Jedną z
bodaj największych wad diet ubogich w tłuszcze jest nieustające uczucie głodu,
które powoduje spadek nastroju, nerwowość, a nawet depresję i utratę chęci do
życia.
Jednak,
by zrównoważyć inne okoliczności - większe spożycie tłuszczów nasyconych może
stanowić problem, gdy jednocześnie minimalizujemy spożycie tłuszczów
nienasyconych, zwiększamy spożycie węglowodanów i redukujemy poziom aktywności.
Praktycy osiągnięć sportowych utrzymują, że do zbilansowania ilości energii z
tłuszczów (~20-40%), należy rozłożyć je po 1/3 pomiędzy tłuszcze nasycone,
jednonienasycone
i wielonienascycone. Zrównoważenie tych trzech rodzajów tłuszczów pozwala
zoptymalizować zdrowie i spalać zbędną tkankę tłuszczową.
Co do
kalorii – to kolejny mit powtarzany przez dietetyków (‘dieta niskokaloryczna’).
W biologii kaloria kalorii nie równa. Co mądrzejsi już dawno nie traktują
liczenia kalorii jako metody dopasowywania diety. Czym innym jest energia
wyzwalana przy spalaniu czegoś w kalorymetrze (tabele kaloryczne), a czym innym
w metabolizmie ustrojowym, w otoczeniu innych pokarmów, z uwzględnieniem
przyswajalności i specyficznych procesów. Owszem, drastyczna redukcja kalorii,
może odchudzić, ale może pozbawić przy okazji potrzebnych składników odżywczych.
Hipoteza
syndromu metabolicznego wyjaśnia bardzo prawdopodobne przyczyny
arteriosklerozy, ale są jeszcze inne czynniki.
Inną, istotną przyczyną arteriosklerozy naczyń krwionośnych jest fluor zawarty w
wodzie i paście do zębów, patrz np.
http://naturalsociety.com/breaking-fluoride-linked-to-1-cause-of-death-in-new-research/
(fluor ma i inne szkodliwe
skutki).
Co do
zębów badacze dowiedli, że u osób, które nie dbają o higienę jamy ustnej, ryzyko
chorób układu krążenia jest o 70% wyższe niż u osób, które szczotkują zęby dwa
razy dziennie. Badanie to potwierdza wyniki innego badania z kwietnia 2009 r.,
które wykazało „związek pomiędzy paradontozą (stanem zapalnym dziąseł) a
arteriosklerozą (miażdżycą) ”.
Ważna jest też higiena szczoteczek do zębów, na których bardzo chętnie mnożą się
bakterie.
Podobnie, zagrożeniem mogą być zęby martwe – ukryte siedlisko bakterii.
Zatem,
na równi z tak podkreślanym czynnikiem palenia, ocenia się zagrożenie zawałem
serca właśnie przez zapalenia przyzębia czyli pośrednio higienę jamy ustnej (ten
stan zapalny może również spowodować stan zapalny w naczyniach krwionośnych).
Ogólnie – zapalenia są katalizatorem chorób naczyniowych. Przede wszystkim w
ogóle nie należy doprowadzać do stanów zapalnych, a jedną z głównych przyczyn
tych stanów jest cukier.
Likwidacja zapaleń, to jeszcze inny obszerny temat – pozostawiam to na boku, bo
i tak już poruszyłem tyle wątków.
Jedną z przyczyn podwyższonego
cholesterolu jest też chora tarczyca – niedoczynność tarczycy, a niedoczynność z
niedoboru jodu.
Czy zamiast powtarzania w kółko stereotypów o rzekomych powodach chorób
naczyniowych i serca, czy nie można było podać chociaż wzmianki o tych
zagrożeniach ze strony zębów, tarczycy, homocysteiny, o zdegenerowanych
tłuszczach roślinnych, fluorze, itd.?
Może czas już na pokazywanie prawdy? (sic!)
Wiele badań, których wyniki ewidentnie obalały cholesterolowy terror, było
ukrywanych. Dopiero stosunkowo niedawno pojawiły się głosy otrzeźwienia, które
jednak nadal są ignorowane i sekowane przez środowisko big pharmy i
medycynę akademicką. Wyrazem tego otrzeźwienia jest szereg książek (nie mówiąc o
niezależnych artykułach), z których niektóre są dostępne już w Polsce – wykaz
tych książek umieszczam na końcu tego wątku.
Dr George Mann, jeden z
dyrektorów projektu badań serca w Framingham:
„Mimo że wielokrotnie
udowodniono, że ta idea [wpływu cholesterolu na arteriosklerozę] jest błędna, to
z wielu powodów, takich jak duma czy chęć zysku i przesądy, ta hipoteza jest
eksploatowana przez ludzi nauki, przez firmy, które zajmują się zbieraniem
funduszy, przez firmy spożywcze a nawet przez agencje rządowe. Opinia publiczna
jest mamiona największym oszustwem stulecia w zakresie zdrowia”.
Podsumowując ten wątek:
Nie ma związku przyczynowego między poziomem cholesterolu, a chorobami układu
krążenia, a szereg wniosków i działań z tego wynikających jest szkodliwych.
Zobacz krótkie video:
https://www.youtube.com/watch?v=i8SSCNaaDcE
i wykres
http://renegadewellness.files.wordpress.com/2011/02/cholesterol-mortality-chart.pdf
Wybrane książki o cholesterolu
-
Walter Hartenbach: "Mity o
cholesterolu" . Oficyna Wydawnicza ABA
-
Jerzy Zięba: „Ukryte
terapie – czego ci lekarz nie powie” Wydawnictwo: Sowa, 2014
-
Uffe Ravnskov: „CHOLESTEROL
naukowe kłamstwo” Wydawnictwo: WGP Warszawa
-
Dr Janet Bond Brill: „Obniż
swój cholesterol 10 prostych sposobów - bez leków, w 4 tygodnie” Wydawnictwo:
Studio Astropsychologii
-
Matthias Rath: „Dlaczego
zwierzęta nie dostają zawałów serca……tylko my ludzie”.
-
Dr Sandra Cabot,
Margaret Jasinska: „CAŁA PRAWDA O CHOLESTEROLU” Wydawnictwo:
Mada
-
Malcolm Kendrick „The Great
Cholesterol Con” (Wielki cholesterolowy kant).
-
Michel de Lorgeril,
Cholestérol, Mensonges et Propagande
(Cholesterol,
kłamstwa i propaganda),
wyd. Thierry Souccar, wydanie pierwsze 2007
…
Artykuły popularne
http://www.dluzszezycie.pl/artykuly-o-zdrowiu/cholesterol/cholesterol-hdl-spowalniania-i-odwraca-procesy-miazdzycowe
http://wirtualnapolonia.com/2014/04/01/wszystko-co-mowiono-ci-o-zdrowym-odzywianiu-to-bzdury/
i multum innych w sieci.
Parę materiałów dodatkowych
po angielsku:
A także wykłady (wideo):
Wykłady Jerzego Zięby na
konferencji Polskiej Akademii Zdrowia w październiku 2014 w Rzeszowie:
1. o cholesterolu
http://youtu.be/s_WWdTjca7E
2. o chorobach cywilizacyjnych
https://www.youtube.com/watch?v=d1dkqRv-lys .
3. "Co warto a czego nie warto
jeść".
https://www.youtube.com/watch?v=gQM4eUjSAkM
Wcześniejsze:
Wybrane upublicznione wykłady
Jerzego Zięby opublikowane na
http://ukryteterapie.pl/strona/wyklady
, zwłaszcza
https://www.youtube.com/watch?v=3CA8pJ11rxQ
(o pozbywaniu się miażdżycy).
Wracając jeszcze do rozmowy z
prof. D …
Padają tam bardzo kontrowersyjne stwierdzenia, np. „… u zdrowych osób
spożywających urozmaiconą dietę nie ma potrzeby suplementacji witamin, ani
minerałów”
(i jeszcze w innym artykule podobnie, wyróżnienie moje).
Ponieważ nie wyjaśniono co to
jest 'zdrowa osoba' oraz 'urozmaicona dieta', a sugestie idą znów w kierunku
małej ilości soli i ograniczania tłuszczu zwierzęcego („stężenie cholesterolu
… wzrasta przede wszystkim wraz ze zwiększeniem spożycia tłuszczów zwierzęcych”
), to mamy pierwszy powód do niepokoju (niezależnie od fizjologicznego faktu, że
tłuszczów pokarmowych nie da się przedawkować, wątroba je wyrzuci).
Zanim to omówię – parę słów o „urozmaiconej/zróżnicowanej
diecie”.
Jak wspominam omawiając
suplementację (trochę dalej), nawet jedząc ‘zbilansowane’ (kto to zbilansuje i
jak?) wszystkie posiłki, nie jest możliwe uzyskanie optymalnego poziomu wielu
podstawowych składników odżywczych, w tym przykładowo: witamin D, C, B1, B6 i E.
Zapotrzebowanie na te składniki jest bardzo wysokie, co wynika ze współczesnego
stylu życia (pośpiech, stres, niestaranność w jedzeniu,...), z ubogiej odżywczo
sklepowej żywności oraz ze zmieniających się zwyczajów żywieniowych (np. niskie
spożycie bogatych w rzadkie składniki odżywcze podrobów: wątroby, nerek, serca
czy grasicy).
Niektórzy, idąc za zaleceniem „urozmaiconej diety” mówią aby nie przejmować się
tym, co się je, tylko jeść „wszystko po trochu”.
Jest to i śmieszne i … niebezpieczne, gdy popiera się taki pogląd. Bo, przede
wszystkim nie można jeść „wszystkiego po trochu”.
Większość produktów sprzedawanych w supermarketach jest
szkodliwa dla zdrowia, a jedzenie wszystkiego po trochu oznaczać jedzenie
niezdrowej żywności w aż 90%. Codziennie trochę płatków z jakimś syropem,
odrobina napoju gazowanego, kawałek ciasta, kilka ciastek, parę czipsów, kawałek
mrożonej pizzy, nieco frytek, odrobina keczupu, łyk kompotu i jogurtu owocowego,
listek gumy do żucia, kromka chleba z dżemem, kilka cukierków, kulka lodów,
kawałek batonika Mars czy Twix – w ten sposób odżywiają się tysiące dzieci w
wieku szkolnym, co prowadzi między innymi do otyłości, cukrzycy, chorób serca,
stanów zapalnych stawów, alergii i nowotworów…
Temat diet jest obszerny i dyskusyjny (vide setki poradników w księgarniach). W
większości opiera się na sponsorowanych metodach i produktach, często na
kłamstwach.
Więcej o tym w tym artykule (i odnośnikach)
11 najwiekszych kłamstw żywienia wg oficjalnego stanowiska
.
Nie ma jednej uniwersalnej
dobrej diety dla każdego. To zależy od cech osobniczych, klimatu, środowiska, wieku, stanu
zdrowia, itd.
Niektóre diety będą skuteczne dla X, ale zabójcze dla Y.
Prawidłowa dieta to system odżywiania polegający na dostosowaniu ilości i
rodzaju pokarmu do indywidualnych potrzeb organizmu. Należało by przeprowadzić
najpierw odpowiednie analizy (sugerowana analiza pierwiastkowa np. z włosów) w
celu ustalenia czego danej osobie brakuje, a co ma w nadmiarze. Przy okazji
można wykryć przyczyny wielu chorób.
Nawet
jednak gdybyśmy bardzo starali się zachować ‘najlepszą’ z diet, to trzeba
pamiętać, że praktycznie zdrowego jedzenia jest coraz mniej – bo mocno
przetworzone, chemizowane, zatrute już na etapie surowców ze względu na
postępujące skażenie ziemi, wody i powietrza, ze względu na inne czynniki. Jest
wiele badań na ten temat, podających nieco rozbieżne dane, ale wciąż
jednoznacznie niepokojących. Można przeczytać o tym np. tutaj:
„Utrata minerałów”
http://wolna-polska.pl/wiadomosci/niedobor-mineralow-powodem-kazdej-choroby-dolegliwosci-2014-10
Także książka Krzysztofa Abramka „Zdrowy sukces. Przez żołądek do sukcesu”
(Złote Myśli 2009), obnaża jak strasznie zubożona i zafałszowana jest żywność
oferowana w powszechnym handlu oraz fakt, że różne instytucje odpowiedzialne za
jakość żywności sprzedają się przemysłowi. Zobacz też
resume poglądów autora i art.
Fałszerze jedzenia.
Donald R. Davis, badacz
powiązany z Instytutem Biochemii Uniwersytetu w Austin w Teksasie,
przeanalizował dane zebrane przez Ministerstwo Rolnictwa Stanów Zjednoczonych w
1950 roku i w 1999 roku, dotyczące wartości odżywczych 43 uprawianych warzyw i
owoców.
W 6 pokarmach na 13 poziom
składników odżywczych zmniejszył się. Poziom zawartości 3 minerałów: fosforu,
żelaza i wapnia zmniejszył się od 9 do 16%. Zawartość protein zmalała o 6%,
ryboflawiny – o 38%, a kwasu askorbinowego (witaminy C) – o 15%.
Badanie NutriNet, opublikowane
w 2013 r., wykazało niedobory magnezu u 51,3% kobiet i u 38,8%. U mężczyzn
nieprzyjmujących suplementów stwierdzono niedobory magnezu wielkości 60,4%, a u
przyjmujących – 46,5%.
Daleko więc nam do normy.
Sprawa magnezu w kontekście serca jakoś dziwnie umyka, chociaż wiadomo, że
magnez obniża ciśnienie krwi i redukuje stres.
Bez odpowiedniego poziomu magnezu w ustroju, naczynia krwionośne się kurczą, co
prowadzi do problemów z ciśnieniem tętniczym.
Może dlatego nie zaleca się rutynowo tego minerału, że
magnezu nie można opatentować i nie można z niego zrobić leku?
Jedną z przyczyn
ataku
serca
jest zamknięcie tętnicy wieńcowej przez nagły skurcz naczynia, który pozbawia
serce tlenu. Skurcze takie zdarzają się właśnie, między innymi, przy dużym
niedoborze magnezu.
Według badania NutriNet, podobna sytuacja niedoboru występuje w przypadku witaminy E,
witaminy C, cynku, wapnia, wielu witamin z grupy B oraz żelaza u kobiet.
Te niepokojące wyniki
potwierdzają to, co wykazywały również poprzednie badania (dysponuję źródłami):
• 80% osób dorosłych wykazuje
niedobory witaminy D
• 40-90% osób spożywa mniej niż
2/3 zalecanego spożycia cynku
• 20% ludności ma biologiczne
objawy niedoboru witaminy B
• 16% ludności ma objawy
niedoboru witaminy B6
• 20% mężczyzn ma niski poziom
witaminy C
• 23% kobiet ma zbyt małe
zapasy żelaza
Takich danych jest więcej jak i całe zagadnienie jest szersze - zob. np. znany
artykuł Nieżywi lekarze nie kłamią.
Ilość składników odżywczych i
minerałów dziś to nie to samo co 30 lat temu! To banał.
Nieuwzględnianie tych czynników oraz tego JAK się je, co z czym, to jakby
zachęcanie do podtrzymywania chorób. Chyba nie taka jest rola światłych lekarzy…
Inną sprawą jest to, że wiele suplementów dostępnych w handlu jest słabej
jakości (np. sztuczne witaminy serwowane w aptekach, które mogą być nawet
szkodliwe), albo nawet bez wartości, co nie powinno jednak obalać samej idei
suplementacji.
Podobnie, odnośnie samego zagadnienia chorób naczyniowych - badania wykazały, że
stosowanie suplementacji witaminami, minerałami i mikroelementami doprowadziło
do obniżenia poziomu trójglicerydów we krwi średnio o 22%, LDL o 14%,
lipoproteiny„a” o 13%. Jednocześnie poziom HDL wzrósł o 8%.
Prawdopodobnie w zubożeniu tego, co przyswajamy, rolę odgrywa także coraz gorszy
stan naszego zdrowia, ‘zamulenie’ szkodliwymi substancjami, zatem te dwa
zjawiska nakładają się na siebie.
Suplementacja nie musi się
kojarzyć z braniem pigułek czy kupowaniem dość drogich preparatów. Potrzeba nam
mądrych dietetyków – nie takich jak z kolorowych pisemek, którzy duplikują różne
bzdury i wyliczają kalorie (jeśli już liczyć, to raczej węglowodany). Chodzi o
tych, którzy pogodzą ze sobą zdrową żywność, odpowiednie jej przygotowywanie,
zwyczaje żywieniowe i jakąś niezbędną ilość dobrych suplementów. Zobacz
porady jednego z takich lepiej uświadomionych
autorów.
Reasumując – jeśli profesor, który jest przewodniczącym Komisji Promocji
Zdrowia w renomowanym medycznym Towarzystwie X , mówi takie rzeczy jak w
cytacie, to … brak słów na taką promocję.
Czy w ogóle Polskie Towarzystwo
X i podobne instytucje dostatecznie widzą swoją rolę w edukacji
społeczeństwa (oprócz roli wewnątrz środowiska)?
Niestety, podobny zarzut można odnieść i do innych instytucji.
(Jak doradzają - widać na przykładzie artykułów
ze strony Instytutu Żywności i Żywienia: „...Eksperci zgodnie zalecają
stosowanie diety z ograniczoną ilością nasyconych kwasów tłuszczowych i
cholesterolu.”, „...w zaleceniach w profilaktyce chorób układu krążenia
podkreśla się rolę wyboru niskotłuszczowych produktów … oraz eliminację innych
tłuszczów zwierzęcych takich jak: masło, smalec.. „Do smarowania pieczywa
polecane jest ... i margaryny miękkie o wysokiej jakości, do smażenia i jako
dodatek do potraw”„ , „Margaryny mają lepszy ze zdrowotnego punktu widzenia
skład kwasów tłuszczowych niż masło”, itd. itd.)
Co do suplementów –
jeszcze parę zdań.
Nieustannie zaostrza się
przepisy prawa przeciwko producentom suplementów, a nawet trwa w Europie i USA
nagonka na witaminy i zioła spoza produkcji przemysłowej. Często doprowadza to
do bankructwa mniejszych producentów, przeniesienia się za granicę lub do
działania półlegalnie. Już nawet za samo informowanie o efektach przyjmowania
produktów stosowane są wobec producentów coraz większe restrykcje i coraz
bardziej bezwzględne represje.
I to jest wolność nauki, wolność gospodarcza i wolność wyboru w państwach
demokratycznych?
Zgodnie z aktualnie
obowiązującymi przepisami w Europie, dopuszczalne są wyłącznie takie
oświadczenia dotyczące działania leczniczego, które zostały zdefiniowane i
zredagowane przez samą Komisję Europejską (czytaj: biurokrację, która zbyt
często sprzyja lobbystom).
Ta wrogość wobec suplementów
diety ma poważne konsekwencje zdrowotne dla społeczeństwa.
Tymczasem suplementy o dobrze
dobranych proporcjach witamin i minerałów mogłyby w znaczący sposób przyczynić
się do wydłużenia życia w dobrym zdrowiu, jednocześnie zmniejszając wydatki na
zdrowie stanowiąc zarówno ważny czynnik profilaktyki jak i element
leczenia. O szeroko udokumentowanych przykładach rewelacyjnych wyników leczenia
witaminami, w tym i w zakresie chorób naczyniowych, można dowiedzieć się np. z
książki Jerzego Zięby i z jego wykładów.
Skwituję suplementację uwagą, że dużo mniej pomoże (lub będziemy od niej
całkowicie uzależnieni) jeśli najpierw nie zmieni się swego sposobu życia i
odżywiania, a w wielu przypadkach nie przeprowadzi odtrucia organizmu.
Z kolei prof. dr hab. C
wymienia długą listę leków, o których wiadomo że mają skutki uboczne, natomiast
(jak inni) nie wspomni o tym, że arteriosklerozę można usuwać witaminą K2-MK7,
która przesuwa wapń z naczyń do kości. Jest to ważny temat – popularne
wprowadzenie można znaleźć w książce J. Zięby lub tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=ZumCN9qbIpk&feature=youtu.be (i
szereg innych w tamtejszych podpowiedziach),
http://probiol.weebly.com/witamina-k2.html.
Ani o tym, że bodajże główną rolę w tworzeniu się blaszek miażdżycowych odgrywa
homocysteina i że powinniśmy badać nie tyle poziom cholesterolu co właśnie
homocysteiny (czy nie jest za duży).
Słuszne jest stwierdzenie że „wiele
osób nie wymagałoby podawania leków gdyby potrafiły przestrzegać odpowiednich
zaleceń”.
Jednak ograniczenie się w tych zaleceniach do banału papierosów i alkoholu oraz
soli, zwiększenia aktywności fizycznej, nie ma mocy bez dokładnego pokazania
odpowiednich relacji i mechanizmów oraz nie wyjaśnia dostatecznie roli diety (patrz
np. poprzednie uwagi o soli).
Więcej o tym pisze pani G
w art. Zbawienna moc kwasów Omega-3.
Autorka słusznie wskazuje (chyba
jako jedyna) że ryby – owszem, ale nie smażone, a nawet nie gotowane, ponieważ w
ten sposób niszczy się zalety tłuszczów nienasyconych. Pozytywnie o rybach piszą
i inni autorzy (np. dr H), ale chyba za mało.
Ryby najzdrowsze dla człowieka
to równocześnie te najtańsze i najmniej zanieczyszczone - należą do nich
niewielkie ryby z zimnych mórz: sardela, szprot, sardynka, śledź i makrela.
Także w diecie śródziemnomorskiej najczęściej spożywane ryby to sardynki i
anchois.
Dużo w nich witaminy D, selenu,
fosforu i białek dobrej jakości.
Niestety,
ryby są dziś tak skażone metalami ciężkimi, że trzeba być ostrożnym, także ze
względu na to, że wątpliwości budzi pewność co do ich świeżości, sposobu obróbki
i przechowywania, kraju pochodzenia, a co za tym idzie także stężenia
zanieczyszczeń.
Sprawa Omega-3 i 6 jest jednak potraktowana fragmentarycznie i nieściśle.
Otóż, wbrew temu co pisze p. G i inni, istnieją tylko dwa
NNKT (Niezbędne Nienasycone Kwasy Tłuszczowe): Kwas Alfa Linolenowy (ALA) typu
omega-3 oraz Kwas Linolowy (LA) typu omega-6. Opisywane kwasy EPA i DHA nie
są NNKT, jeśli rozumiemy je jako te, których organizm ludzki nie potrafi
wytworzyć sam. Natomiast EPA i DHA organizm wytwarza – po spożyciu tłuszczu
omega-3 (ALA). Podobnie - z LA (omega-6) wytwarzane są GLA i AA (nie wchodzę w
szczegóły nazw).
Dlatego należy do ALA i LA stosować nazwę PIERWOTNE NNKT.
Istotnym podziałem nienasyconych kwasów tłuszczowych (KT) jest wyróżnienie nie
omega-3 i omega-6 a KT Pierwotnych (ALA i LA) i Pochodnych (GLA i AA).
Jeśli
mamy niedobory KT Pierwotnych, to bez względu na to jak wiele będziemy spożywać
KT Pochodnych organizm nie wytworzy odpowiedniej ilości KT Pierwotnych, których
potrzebuje znacznie więcej niż Pochodnych.
Nowsze,
jak się okazuje mało znane lekarzom i dietetykom, badania naukowe wykazują że
omega-6 jest znacznie ważniejsze niż omega-3, nie tylko dlatego że jest
dominującą frakcją tłuszczów w ciele człowieka i składnikiem nabłonków.
Ciekawostką jest, że w mleku kobiecym stosunek omega-6 do 3 wynosi 10:1, a
najnowsze, właściwe zalecenie proporcji w dostarczaniu tych tłuszczów to 11:1.
Zatem, mimo wagi omega-6, należy uważać na jego ilość, ponieważ to, co występuje
obecnie (dotąd) w zaleceniach i praktyce to olbrzymia nadpodaż tego tłuszczu
(40:1), a w suplementacji olejem rybnym dla EPA i DHA jest błędem,
ponieważ poleca się te kwasy w ilościach nawet do 500 razy większych niż ilość
normalnie wytwarzana przez organizm.
Ma to negatywne efekty zdrowotne. Tłuszcze EPA i DHA mają odpowiednio 5 i 6
podwójnych wiązań charakterystycznych dla tłuszczy wielonienasyconych, przez co
są szczególnie podatne na utlenienie.
Wagę omega-6 podnosi fakt, że omega-3 zadziała tylko w towarzystwie omega-6, ale
nie odwrotnie.
Wreszcie – fakt podstawowy – ryby i zawarty w nich olej nie zawierają
Pierwotnego omega-3. (Powyższe informacje podaję za J. Ziębą,
Max P.)
Jeśli chcemy skorzystać z rybiego Pierwotnego omega-6 i ‘zwykłego’ omega-3 (EPA
i DHA) powinniśmy unikać smażenia i gotowania ryb, ponieważ wtedy niszczymy ten
tłuszcz. Przytaczane nieraz zdrowie Japończyków wynika z tego, że spożywają ryby
przede wszystkim na surowo.
Zakładam, że w pewnych przypadkach nazywanie EPA i DHA tłuszczami
niezbędnymi jest skrótem myślowym, chociaż może to zbyt łaskawe przypuszczenie.
Z
powyższego wynika, że główna medyczno-medialna narracja o omega-3/6 jest
fałszem lub przynajmniej dyskusyjna,
zwłaszcza w zakresie zaleceń dietetycznych; sprawa jest nadal dyskusyjna (powrócę
do niej w przyszłości).
Natomiast właściwym źródłem Pierwotnych NNKT są w polskim rejonie geograficznym
przede wszystkim oleje lniany (z siemienia) i słonecznikowy – tłoczone na zimno
i nie podgrzewane – spożywane w proporcji ok. 1:3.
Nawet gdy spożywamy olej lniany lub słonecznikowy, który się
trochę zestarzał (zepsuje się także w lodówce po pewnym czasie, po otwarciu), to
tracimy jego atuty, a na pewno gdy używamy prawie wszystkich olejów roślinnych
przegrzanych podczas smażenia czy pieczenia.
W tym kontekście znalazłem informację, że zawartość kwasów tłuszczowych omega-3
w oleju lnianym jest ponad dwukrotnie większa niż pośrednio w olejach rybnych.
W oleju
lnianym jest też omega-9.
Olej konopny
zawiera dobre proporcje kwasów omega-6 i omega-3 oraz jest bogaty w witaminy K i
E.
Trzeba
też uważać nawet na olej z oliwek jeśli jest pozyskiwany z wytłoczyn przez
obróbkę cieplną. Bywa, że to, co jest etykietowane jako olej extra virgin, to
produkt z domieszką innych olejów.
Do smażenia z olejów roślinnych nadaje się olej kokosowy i palmowy (do 96%
tłuszczów nasyconych, a zatem trudno podatnych na utlenienie). No i oczywiście
zwierzęce tłuszcze nasycone (np. smalec).
Działanie takich NNKT jest ogólnoustrojowe i bardzo korzystne dla wielu procesów
biochemicznych.
Temat 'omeg'
powiązany jest wciąż z walką producentów olejów roslinnych o utrzymanie się na
rynku, co - jak zwykle - miesza w głowach konsumentów, a nawet dietetyków. Patrz
np.
http://nowadebata.pl/2011/12/07/pokochaj-olej-rzepakowy-czyli-zapowiedz-ii-wojny-tluszczowej/
Co do wspomnianego tranu
– i tutaj warto zachować ostrożność. Wynika to z faktu, że tran coraz częściej
nie tyle jest pozyskiwany z samych świeżych ryb, co produkowany z …
Jednak trzeba dać parę słów
wstępu: wszystko zaczęło się od restauracji i supermarketów. Nie wszystkie ryby
są na tyle świeże, żeby nadawały się na sprzedaż czy do serwowania klientom…krótko
mówiąc, jest pewien procent, który stanowi ODPAD. Komuś było szkoda tego odpadu.
Więc… zaczęto produkować z niego… niby tran - olej z ryb odrzuconych jako odpad.
Wrzucony do przemysłowego blendera, następnie oczyszczany z mięsistych części,
kości i ości i po drodze poddany jeszcze innym procesom technologicznym, z
niszczącym wartości podgrzewaniem. Nawet bez tego - tran szybko jełczeje nawet w
temperaturze ciała.
Tran jest źródłem POCHODNYCH
kwasów tłuszczowych (EPA i DHA), które sam organizm produkuje z pierwotnych.
Tran dostarcza w ten sposób EPA i DHA w ogromnym nadmiarze. Mianowicie: 100-500
razy więcej, niż organizm potrzebuje.
Zdobywa popularność olej z
kryla. Chociaż trudno mi już to skomentować, to obiecujące jest to, że jest
podobno bogaty w astaksantynę – najsilniejszy antyutleniacz, jaki możemy
dostarczyć organizmowi do walki z wolnymi rodnikami – 800 razy aktywniejszy niż
koenzym Q10, 500 razy silniejszy od witaminy E.
Wrócę do
powtarzanych zaleceń dotyczących tłuszczów roślinnych, gdzie znów
ogólniki doprowadzają do przekręcenia prawdy i do dużych szkód.
Słynne
tłuszcze trans są odmianą nienasyconych kwasów tłuszczowych o
specyficznej budowie cząsteczki (izomer). W naturalnych tłuszczach zwierzęcych
izomery trans stanowią tylko ok. 3-5% objętości tłuszczów. W znacznie większych
ilościach występują one w wielu półsyntetycznie otrzymywanych stałych tłuszczach
roślinnych – takich jak margaryna i masło roślinne.
Z tego
względu szereg krajów wprowadziło zakaz sprzedaży przetworzonych produktów
spożywczych ze zwiększonym w stosunku do naturalnego stężeniem trans tłuszczów
(Dania, Kanada), prowadzi się kampanie w USA i W. Brytanii, natomiast UE (i w
Polsce) sprawa jest w powijakach (wg mojej wiedzy).
Przy
rekomendacji tłuszczów roślinnych chwali się w omawianych artykułach stanole
i sterole roślinne (np. profesor D).
Jak wiadomo, w roślinach odpowiednikiem cholesterolu jest fitosterol. Stanole
zaś są syntetyzowane ze steroli w komórkach roślin. Jeśli jemy rośliny, jemy też
fitosterole.
Dr J.
Plat z kolegami z holenderskiego Uniwersytetu w Maastricht poinformował, że
roślinne sterole mogą przyczynić się do rozwoju chorób serca bardziej niż
podniesiony poziom cholesterolu.
W jednej z publikacji -
http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC2642922/
podsumowanie stwierdza: „Findings in patients with the hereditary disease of
sitosterolaemia, data from epidemiological studies, as well as recently
published in vitro and in vivo data suggest that plant sterols
potentially induce negative cardiovascular effects”.
I np.:
Największe zagrożeniem jakie wynika z obecności utlenionych steroli (zwłaszcza w
wyniku podgrzewania przy przygotowaniu pokarmów i produktów żywnościowych) w
organizmie człowieka jest takie samo jak w przypadku tłuszczów trans. Sprowadza
się to toksycznego oddziaływania na ścianki jelit oraz prowokacji procesów
nowotworowych.
Ponieważ sterole w roślinach pełnią zbliżoną funkcję do
cholesterolu i konkurują z nim w naszym organizmie, to są odpowiedzialne za
deregulację gospodarki hormonalnej. Dokładniej – upośledzają produkcję
testosteronu. W naszych jelitach 'udają' zwierzęcy cholesterol i zajmują jego
miejsce w cząsteczkach micellarnych. Nie pozwalają cholesterolowi wchłonąć się
do naszego ciała.
Fitosterole są dobre, ale te podawane w normalnym, naturalnym pożywieniu, które
jemy na co dzień – warzywach, owocach, nasionach i orzechach.
Ale jak
mawiał Paracelsus: „Wszystko jest trucizną i nic nią nie jest! To dawka czyni
truciznę!”.
Producenci „zdrowych margaryn” zalecają ich spożycie na poziomie 2000 mg na dobę
(bez rozróżnienia masy ciała), bo ta ilość zapewnia obniżenie poziomu
cholesterolu o 10%. Oznaczałoby to – jak dla mnie – przekroczenie dopuszczalnej
dawki 5-7 krotnie. Oczywiście nie tylko dla mnie. We wszystkich sanatoriach,
szpitalach, przychodniach lekarskich dostępne są plakaty oraz ulotki, z których
wynika, że należy ograniczać spożycie tłuszczów. Ale margaryny „na serce” są
reklamowane.
Chyba nie trzeba przypominać, że margaryna to produkt sztuczny, otrzymywany
przez przemysłowe utwardzenie (m. in. uwodornienie) olejów roślinnych poddanych
też niszczącemu wpływowi temperatury, dodatkowo upchany konserwantami,
emulgatorami, barwnikami i aromatami.
A jednak autorzy zalecają margarynę zamiast masła (prawdziwego)!
Może jednak prywatnie margaryny nie jedzą, bo to masło jest zdrowe?
Patrz informacje (nie dość znane, ale podane w sposób przystępny) –
https://www.youtube.com/watch?v=tIOb5A-EYKg .
Ale uwaga – nie powinno się smażyć na maśle.
Dlaczego
zatem ‘wszyscy’ są za margaryną? To jasne – biznes, jak już wspomniano przy
okazji historii doktryny cholesterolowej.
Ponieważ tłuszcze nasycone i białko z mięsa działają sycąco, ograniczają apetyt,
to i branża spożywcza ma interes w ograniczaniu ich spożycia.
Natomiast przy diecie wysokowęglowodanowej jesteśmy bez przerwy głodni i może
właśnie o to chodzi. Da się sprzedać więcej żywieniowych śmieci.
Niestety stereotyp „ograniczać tłuszcze nasycone, zwłaszcza zwierzęce” jest
powtarzany prawie przez każdego z autorów.
Zatem –
należy wnioskować, że pochwała steroli roślinnych występuje nieprzypadkowo także
w powiązaniu z wszechobecną reklamą margaryny – także w omawianym dodatku do
METRO.
Przy okazji ciekawostka: w stopkach takich reklam, pisanych małą czcionką,
czytamy (tylko kto czyta?!) „Istnieje wiele czynników ryzyka chorób serca.
Zmiana jednego z nich [w danym przypadku spożywanie margaryny Optima Cardio] nie
daje gwarancji obniżenia ryzyka”.
Oczywiście, bo nie może, jako że obniżenie cholesterolu nie ma pozytywnego
wpływu. A w ogóle ‘czynnik ryzyka’ to jeszcze nie koniecznie winowajca, to
raczej podejrzany do wykluczenia/potwierdzenia w śledztwie.
Podobnie - w Wielkiej Brytanii Unilever, producent margaryny Flora Proactiv miał
problem po tym, jak umieścił sugestię w reklamie jakoby ta ‘zdrowa’ margaryna
pozwalała utrzymać w zdrowiu naczynia krwionośne. Bo nigdy takiego działania w
tej margarynie nie badano ani nie udowodniono. Ten komunikat został wycofany z
reklamy.
Mimo dziesiątek badań i lat tych badań wykazujących, że takie produkty
zmniejszają poziom LDL, nikomu, nigdy, nie udało się udowodnić, że stosowanie
margaryn i podobnych produktów chroni tych, co je konsumują przed zawałem serca
lub udarem mózgu.
Wiedzą o tym sami producenci, a lekarze nie?
Niestety
ukrywa się przed konsumentami wyniki badań przeprowadzonych na bardzo szeroką
skalę, przez wiele lat, które jasno pokazują, że dieta bogata w sterole roślinne
prowadzi do zawałów serca oraz chorób.
Gdy prof.
A mówi, że schorzenia kardiologiczne wymagają stosowania co najmniej
kilku leków praktycznie do końca życia pacjenta, to mam wrażenie że Pan Prezes
reprezentuje przede wszystkim… interesy farmacji i swego środowiska. Zresztą,
także inni jak prof. I czy prof. D też uderzają w ten ton.
No tak, stale leczyć, ale nie wyleczyć, bo wtedy traci się klienta… Żadnych
nadziei dla pacjentów, widmo bezradności i wycofania się z ambicji (naukowych)
by coś zmienić na lepsze?
Chyba, żeby przyjąć (na siłę – jak wynika z kontekstu), że to tylko straszenie
pacjentów ku przestrodze…
Zatrzymajmy się więc jeszcze nad sprawą leków.
Co ma
dla nas medycyna na podwyższone ciśnienie? Leki. Na cholesterol – leki. Itd.
Z definicji lek powinien leczyć. Jak jest naprawdę?
Np.
zażywanie leków zapobiegających krzepnięciu krwi (leki przeciwzakrzepowe).
Niektórzy lekarze przepisują niewielkie dzienne dawki np. aspiryny, która
zapobiega sklejaniu się płytek krwi.
Problem polega na tym, że zmniejszenie krzepliwości krwi zwiększa ryzyko
powstania krwawienia związanego z miażdżycą. Z kolei 40% udarów wiąże się z
krwotokiem w obrębie mózgu, co również jest konsekwencją obniżonej krzepliwości.
Leki
obniżające ciśnienie należą do najczęściej sprzedawanych na świecie. To wielki
biznes, który robi się łatwo na fali terroru cholesterolowego i dekretując
obniżenie ‘norm’ jego ‘dozwolonego’ poziomu. Jednym takim ruchem nagle uzyskuje
się miliony nowych ‘chorych’ do leczenia i sprzedaży leków.
Podobnie
statyny stosowane do obniżenia cholesterolu LDL należą do najczęściej
sprzedawanych i stosowanych leków. Wartość sprzedaży tylko jednego preparatu
Lipitor (w Polsce Sortis) amerykańskiej firmy Pfizer wyniosła w 2006 roku 12,9
miliardów dolarów (nie mam na podorędziu nowszych danych), co czyni zeń
najpopularniejszy lek na receptę na świecie. Sukces ten nie byłby rzecz jasna
możliwy bez wykształconych w akademiach medycznych sprzedawców leków na receptę.
Znane są
różne przekręty na tym tle także od strony skutków. Przykładowo ‘lek’ Torcetraph
podnosił poziom HDL nawet 50% (sukces!), ale … o 60% zwiększał ryzyko zgonu i
jego próby trzeba było natychmiast przerwać.
Z
książki „CHOLESTEROL naukowe kłamstwo” (Uffe Ravnskov) : korzyść z podania
statyn, jaką osiągnięto w badaniach CARE w postaci redukcji liczby zawałów serca,
wyniosła 1,1%. Równocześnie straty z powodu wystąpienia raka wyniosły 4,2%.
Jeśli
policzyć to jeszcze raz jako ryzyko względne raczej niż absolutne, różnice te są
jeszcze bardziej uderzające: 12% mniej zawałów serca, za to 1500% więcej
przypadków raka piersi. Jednak nigdy skutków ubocznych nie liczy się w ten
sposób.
Ogólnie powszechnie stosowane
przez współczesną medycynę konwencjonalną syntetyczne środki farmaceutyczne –
statyny i fibraty – w celu obniżenia poziomu cholesterolu we krwi, nie
zapobiegają chorobom serca, stanowią natomiast poważne zagrożenie dla zdrowia.
Wielu pacjentów zaobserwowało wystąpienie działań niepożądanych takich jak:
ogólna niemoc, zmęczenie, bóle mięśni i stawów, problemy z koncentracją, spadek
wydolności fizycznej i umysłowej oraz impotencję.
Obecnie uważa się, że statyny
podnoszą ryzyko wystąpienia krwotocznego udaru mózgu
(„Modifiable Etiological
Factors and the Burden of Stroke from the Rotterdam Study: A Population-Based
Cohort Study” badanie opublikowane w kwietniu 2014 roku).
Statyny hamują tylko jeden z
pierwszych etapów syntezy cholesterolu. Nie przeciwdziałają powstawaniu złogów
miażdżycowych, tylko obniżają procentową zawartość cholesterolu i zwiększają
procentową zawartość wapnia w płytkach miażdżycowych (ale sukces!). Złogi jako
takie istnieją nadal.
Statyny ukrywają się pod
różnymi nazwami ‘leków’ ale można je na ogół rozpoznać w opisie po nazwie
chemicznej kończącej się na statyna lub statinum.
Statyny, poprzez mechanizm
swojego działania, prowadzą także do niedoboru w organizmie człowieka bardzo
ważnego czynnika energetycznego komórek – koenzymu „Q 10”. Przypomnijmy: Q10
znajduje się w mitochondriach, które są centrami energetycznymi w komórkach.
Szczególnie dużo mitochondriów znajduje się w komórkach najważniejszego mięśnia
– serca, który potrzebuje dużo energii.
Brak koenzymu „Q 10 prowadzi do
degeneracji tkanek, czego wyrazem jest m.in. niewydolność nerek, uszkodzenie
wątroby, niewydolność pracy serca, choroba Parkinsona i rak.
Statyny podawane w małych
dawkach objawiają swe szkodliwe działanie po upływie pewnego czasu, a więc
przypisuje się je wiekowi. Najgroźniejsze z nich to:
-
zwiększone ryzyko
nowotworów,
-
poważne schorzenia
zwyrodnieniowe mięśni (rozpad mięśni poprzecznie prążkowanych),
-
zaburzenia wątroby
objawiające się wzrostem we krwi enzymów AspaT i ALAT.
W badaniu opisywanym na łamach
Dziennika Amerykańskiego Towarzystwa Kardiologicznego w 2006 roku, stwierdzono,
że leczenie statynami wiązało się ze wzrostem wchłaniania steroli z przewodu
pokarmowego a do tego, co jeszcze gorsze, z większą ich zawartością w blaszkach
miażdżycowych.
Te wszystkie bardzo poważne
działania niepożądane są na razie bagatelizowane przez medycynę konwencjonalną i
organy odpowiedzialne za rejestrację środków farmaceutycznych na świecie. Więcej
o szkodliwości statyn pisze Uffe Ravnskov w swej książce.
Statyny owszem, obniżają cholesterol, ale jeśli tylko o to
obniżenie by chodziło, to są lepsze sposoby. Dokonują tego np. tokotrienole (składowe
witaminy E), które nie mają tych złych skutków. Mało tego – tokotrienole
działają przeciwzapalnie oraz przeciwdziałają powstawaniu nowotworów a nawet je
leczą. W kontekście zaś złogów w tętnicach naukowcy z Jordan Hart Fundation (New
Jersey) oraz z Elmhurst Medical Center (Nowy Jork) wykazali że mieszanka
tokotrienoli z nasion palmy pozwala na usunięcie złogów cholesterolowych z
tętnic w czasie ok. 6 miesięcy.
Te i inne właściwości witaminy E opisuje w swojej książce Jerzy Zięba.
Teraz dochodzimy do jeszcze poważniejszej sprawy.
Co prawda, w omawianych artykułach o tym się nie mówi, ale … w tym właśnie problem.
Żaden z autorów nie zająknął się na
temat
Niesterydowych Leków Przeciw Zapalnych
(NLPZ,
w tym leki przeciwbólowe), chociaż powinien o tym … krzyczeć - ze względu na
związane z nimi zagrożenia dla serca i naczyń.
Nawet jeśli kardiolodzy ich nie przypisują (tego nie wiem), to powinni ostrzegać
przed tą praktyką innych lekarzy i społeczeństwo, bo niektóre z tych leków są
dostępne bez recepty.
Dla czytelnika nie-lekarza przypomnę, że należą do nich: diklofenak (Olfen,
Naklofen, Voltaren), naproksen (Aleve), ketoprofen (Ketonal, Refastin),
nimesulid (Nimesil), celekoksyb (Celebrex), i wiele innych.
Można by przypomnieć też skandal z lekiem Rofecoxib, znanym pod nazwą
Vioxx,
który jedynie w Stanach Zjednoczonych, w ciągu pięciu lat, zdążył doprowadzić do
zawału serca od 88.000 do 138.000 ludzi. Szacuje się też (ostrożnie), że ZABIŁ
około 60 tys. osób w SAMYCH Stanach Zjednoczonych i 10 tys. w Wielkiej Brytanii.
Lek oczywiście wycofano, ale wielu naukowców zgodnie twierdzi, że obecny w
polskich aptekach diklofenak (znany też jako Voltaren, Olfen , Majamil) NIE JEST
WCALE mniej szkodliwy niż Vioxx!
Jakiekolwiek zastosowanie diklofenaku, nawet w mniejszych dawkach zwiększało
zagrożenie śmiercią z powodu chorób układu krążenia o 23%, zaś w dawce powyżej
100mg/dz zagrożenie szybowało w górę aż o 91 %.
A kardiolodzy 'podniecają się' swymi osiągnięciami, przy poprawie zapadalności
na choroby doprowadzające do zwału rzędu pojedynczych procent.
Na podstawie dostępnych dowodów, specjaliści z American Heart Association już w
2007 roku ostrzegali, że leczenie przewlekłego bólu za pomocą NLPZ-tów, innych
niż kwas acetylosalicylowy, zwiększa ryzyko zawału serca i udaru mózgu.
Mogę przedstawić kilkanaście odnośnych badań, ale nie o rozprawę naukowa tutaj
chodzi...
Czy u nas się mówi o tym wystarczająco głośno i często?
Przecież te leki są stosowane powszechnie na wielką skalę. O ile czasem trzeba
zastosować lek przeciwbólowy, to sięga się po nie zbyt łatwo i bez umiaru. W
ubiegłym roku, Polacy kupili 115 mln opakowań tych środków. I nasz kraj, pod
względem spożycia leków przeciwbólowych zajmuje trzecie na świecie(!!!). Duża
wyspa na tle wielkiego oceanu lekomanii.
Dr Gunnar Gislason, główny współautor jednego z badań, przedstawiając wyniki na
kongresie Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego (ESC) w 2010 roku: „Jeśli
weźmiemy pod uwagę, że nawet połowa populacji sięga po te leki od czasu do czasu,
to nie można wykluczyć, że co trzeci lub co czwarty udar jest związany z
przyjmowaniem ich...” Gislason zauważył, że istnieje również związek dawki, z
ryzykiem udaru mózgu, i rośnie aż do 90% w przypadku dawek ibuprofenu równych
lub większych 200mg i do 100% dla diklofenaku w dawkach ponad 100 mg.
Z innego badania: W zakresie udarów Ibuprofen najbardziej, bo ponad trzykrotnie
zwiększał ryzyko, aż o 336 %, diklofenak był drugi po nim, udary zdarzały się
prawie trzy razy częściej u jego „wielbicieli”, a ryzyko po naproksenie
zwiększało się o 76%.
„The Lancet” opublikował w 2013 roku metaanalizę 280 badań (124 513 uczestników),
porównujących skutki działania niesteroidowych leków przeciwzapalnych z placebo
i 474 badań (229 296 uczestników), porównujących pomiędzy sobą różne NLPZ-ty.
Efektami, na które zwracano uwagę były zawały serca, udary mózgu oraz zgony z
przyczyn naczyniowych. Po analizie , stwierdzono; "Koksyby” (nawiasem mówiąc, w
ostatnich czasach bardzo promowane, jako te, bezpieczniejsze dla przewodu
pokarmowego), zwiększają ryzyko choroby wieńcowej, a szczególnie zawału serca o
40-70%, ibuprofen o 200%.
W Circulation w 2012 opublikowano wyniki badania dotyczącego losów pacjentów,
którzy przebyli zawał serca. Wśród sięgających po NLPZ-ty zdarzało się po 1 roku
średnio o 59%, a po 5 latach - o 63% więcej zgonów, w porównaniu z osobami też
po zawale, lecz nie przyjmującymi tych leków.
Najgorszy znowu okazał się diklofenak. Zwiększał ryzyko ponownego zawału o 200%.
Schjerning Olsen, jeden z głównych naukowców przeprowadzających to badanie
stwierdził: „NLPZ są niebezpieczne dla pacjentów po zawale serca, nawet pięć lat
po tym zdarzeniu, i nawet stosowane krótkotrwale”.
Jeżeli ktoś miał już wcześniej tę chorobę rozpoznaną a potem otrzymał
przynajmniej jedną receptę na „NLPZ-ty”, to jego ryzyko trafienia do szpitala z
powodu nawrotu dolegliwości niesamowicie szybowało w górę i było 4 do 10 razy
większe (od 400% do 1000%). Ale zresztą o tym wiedziano już w latach
osiemdziesiątych i potwierdziło to wiele badań.
Podsumowując ten wątek:
To SKANDAL, że O TYM się nie mówi w artykułach dedykowanych zdrowiu publicznemu,
poświęconych 'wielkiej' trosce o serce Polaków. Podejście całkiem ... bez serca.
Prof. dr hab. J podkreśla pozytywne
znaczenie zwiększenia spożycia tłuszczów roślinnych a zmniejszenie zwierzęcych (znów
ta sama formułka) oraz zmniejszenie spożycia jaj.
O ile co do tłuszczów już się wypowiedziałem, to ograniczanie spożycia jaj
(w
domyśle źródła „złego” cholesterolu wg jednego z mitów), to krzycząca
ignorancja .
Autorzy chwalą kuchnię śródziemnomorską, sugerując że jest zdrowa także dlatego
że nie jada się tam jaj? Przeciwnie – szereg makaronów, naleśników, sufletów,
fritaty, omlety, chleby, mają na ogół w składzie jajka. Nie mówiąc o wymyślnych
potrawach na bazie samych jaj. Wszystko przyprawione solą. Jaja są jednym z
najwartościowszych produktów spożywczych.
Ale trzeba wiedzieć, że dla tego efektu nie należy ich smażyć, ponieważ powyżej
93 stopni ginie dobroczynna lizyna, podobnie tracone są inne ich dobrodziejstwa.
Najlepiej jeść jajka gotowane (na miękko lub twardo) – skorupka chroni przed
przegrzaniem. Można jeść dowolną ilość takich jajek bez szkody dla naszych
naczyń. Przeciwnie – jedzenie żółtek obniża cholesterol, lizyna ma własności
stabilizujące cholesterol, a także znajduje się tam witamina K2. Zresztą, nawet
w ‘nowej piramidzie żywienia’ prof. Waltera C. Wioletta jajka przestały być
uznawane za jedną z głównych przyczyn podwyższonego poziomu cholesterolu (skromny,
ale postęp).
Ale tej wiedzy o jajkach
się nie upowszechnia, bo to grozi mitowi cholestorolowemu…
Skutki anty jajecznej kampanii były głęboko negatywne. Pobankrutowali producenci
jaj, ale przede wszystkim społeczeństwo traciło dostępne, niedrogie, naturalne i
pełne wartości odżywczych pożywienie.
Na
wstępie chwaliłem postęp medycyny w zakresie chirurgii. Faktycznie – technologie
są fascynujące. Ale czy zawsze konieczne? Czy zawsze pomocne?
Chociaż w omawianych artykułach nie było o tym mowy, to parę słów i o tym, bo są
to sprawy powiązane.
Także
w kardiochirurgii lekarze zasługują na mocny przytyk jeśli nadużywają swej
specjalności bez wyraźnej potrzeby i wykorzystania innych metod.
Operacje w zasadzie powinny być ostatecznością ratującą życie (zwłaszcza nagłe
przypadki).
Wszczepienie by-passów jest inwazyjne i ryzykowne (znieczulenie ogólne, otwarcie
klatki piersiowej oraz zatrzymanie akcji serca, chyba że operacja jest
wykonywana z zastosowaniem robotów/za pomocą technik telemanipulacyjnych).
Udowodniono pozytywną rolę ruchu na kondycję naczyń, a prowadzenia siedzącego
trybu życia powoduje, że tętnice ponownie zaczynają się zwężać i rezultat
operacji może być zniweczony. Wtedy prawdopodobnie znowu trzeba będzie
przeprowadzić operację, co niesie za sobą różne zagrożenia.
Natomiast naturalne pomostowanie (wytworzenie krążenia obocznego przez nowe/inne
tętnice – możliwe dla pewnych narządów siłami natury lub przy pomocy
chirurgicznej) jest mniej ryzykowne i wiąże się z mniejszymi kosztami. Można
stymulować ten rodzaj pomostowania (ćwiczenia, laseroterapia, …).
Angioplastyka czyli rozszerzenie przewężonego naczynia przez wprowadzenie
balonika i działanie wysokim ciśnieniem powoduje że naczynie się rozszerza,
płytka miażdżycowa przygnieciona balonikiem na nowo się zabliźnia i narastają na
niej nowe komórki. W 40% przypadków po około pół roku po wprowadzeniu balonika
tętnice zwężają się ponownie (czyli następuje tzw. restenoza).
Z kolei
wstawianie do tętnicy rurki (stentu), która zapobiega ponownemu zwężaniu się
naczynia, ma tę wadę, że stent wewnątrz nie jest tak gładki jak naczynia
krwionośne i nie ma naturalnego antykoagulantu. Przeciwnie – jest chropowaty, do
którego powierzchni płytki krwi uwielbiają się przyklejać i tworzyć zakrzepy. W
związku z tym pacjentowi po zabiegu należy podawać leki przeciwzakrzepowe, które
z kolei zwiększają ryzyko wystąpienia krwawienia (a więc również udaru
krwotocznego); przeważnie komórki tętnic szybko narastają we wnętrzu stentu i w
25% przypadków dochodzi do ‘restenozy’.
W 2004
roku niemiecki kardiolog Rainer Hambrecht stał się sławny dzięki porównaniu
dwóch grup pacjentów ze stenozą naczyń wieńcowych. W pierwszej grupie znaleźli
się pacjenci, którzy nie przeszli żadnego zabiegu chirurgicznego, nie brali
leków i uprawiali umiarkowaną aktywność fizyczną. Pacjenci z drugiej grupy
przeszli zabieg wszczepienia stentu i wrócili do poprzedniego trybu życia. Po 12
miesiącach 42% pacjentów z wszczepionym stentem zaczęło ponownie odczuwać
problemy; w grupie osób ćwiczących było to tylko 12%. Ponadto pacjenci z grupy
uprawiającej ćwiczenia byli wyraźnie w lepszej formie.
Niestety, te metody to wielki biznes i są forsowane zamiast prostszych metod
naturalnych.
Kardiolodzy powinni według mnie przede wszystkim zalecać zmianę stylu życia (a
nie przepisywać leki i wysyłać na operacje).
Jest jeszcze więcej dalszych
‘punktów zaczepienia’ – w szczególności o jakich ważnych sprawach nie mówi
się w omawianych artykułach. Tylko sygnalizuję notatnikowo:
-
W sytuacji poważnego
zagrożenia miażdżycą skuteczną metodą walki z nią są chelatacje, niestety w
omawianych materiałach nic się o tym nie mówi, w szczególności o
zastosowaniu (odpowiednim!) EDTA w celu usuwania złogów wapniowych.
-
W aspekcie zdrowych naczyń
(tętniaki, żylaki) nie mówi się o kolagenie jako ważnym budulcu tkanek.
-
Nie mówi się o tym, że
choroby serca mogą się brać z … żołądka przy jego za małym zakwaszeniu (np.
leki na zgagę). Wtedy białka nie są (dobrze) trawione. Brak choćby jednego z
podstawowych białek z tego powodu może np. spowodować utrudnione wytwarzanie
insuliny. Niestrawione białka przedostają się z jelit do krwi . Tam układ
immunologiczny traktuje je jako substancję obcą.
-
W hematologii zaleca się
suplementację żelaza, co jest utrudnione gdy żołądek nie jest dostatecznie
zakwaszony.
-
Badania opublikowane w
European Heart Journal wykazały szkodliwy wpływ długotrwałego hałasu jako
istotnego czynnika (u kobiet 300%) ryzyka chorób serca.
-
Może warto było wspomnieć o
lecytynie, która oprócz wielu innych korzystnych oddziaływań, wg pewnych
danych oczyszcza ścianki naczyń krwionośnych, a jej dzienna dawka 2 gramów
może znormalizować zakłócone proporcje LDL i HDL.
…
Popularnie (ale z przywołaniem
mnóstwa źródeł naukowych) przedstawia te tematy (wśród wielu innych) Jerzy Zięba
–w swojej książce oraz na publicznych prezentacjach
http://ukryteterapie.pl/strona/wyklady
Podobnie Rafał Mróz na swym blogu
http://www.ziolaiprzyprawy.info
prof. A:
„Zaufanie do lekarza odgrywa
kluczową rolę…”.
Do jakich lekarzy? Czy właśnie do tych, którzy de facto oszukują ludzi?
Zrekapituluję główne zarzuty
jakie wymieniłem odnośnie omawianych tekstów:
-
Usilne podtrzymywanie mitu
cholesterolu jako przyczyny miażdżycy
-
Nie podejmowanie w sposób
wyraźny i konstruktywny zasadniczych przyczyn miażdżycy
-
Lansowanie szkodliwego
„zbijania cholesterolu” i to za pomocą leków, które bardziej szkodzą niż
pomagają (toksemia, uzależnienia, efekty uboczne, rozregulowanie
naturalnych/całościowych procesów…)
-
Stawianie na permanentne
leczenie lekami a brak ostrzeżeń dotyczących skutków ubocznych, zwłaszcza
przy stosowaniu NLPZ
-
Podawanie nieprawdziwych
norm poziomu cholesterolu który można uznać za nieprawidłowy
-
Błędy w zaleceniach
dietetycznych, w szczególności z eliminacją tłuszczów nasyconych, błędne lub
niedookreślone interpretacje dotyczące kwasów omega-6 i 3
-
Zalecanie margaryn i innych
zdegenerowanych tłuszczów roślinnych
-
Zalecanie picia mleka
-
Dyskusyjne piętnowanie soli
w kontekście poziomu ciśnienia krwi
-
Unikanie wzmianek i zaleceń
co do stosowania leków i metod naturalnych
-
I – ogólnie – dość częste
mijanie się z prawdą.
Nie jest pocieszeniem, że na
podobne krytyczne uwagi zasługują nie tylko kardiolodzy – obecnie większość
środowiska medycznego, zwłaszcza związanego z chorobami przewlekłymi, rozmija
się ze swoim powołaniem. Stąd opłakana kondycja ‘służby zdrowia’, mimo
nominalnego postępu. Odnotowujemy coraz więcej chorób, chorych osób, nawet w
młodym wieku, po prostu – regres. Mówi się o chorobach cywilizacyjnych (np.
nadciśnienie), ale może powinno się też dodać: jatrogennych.
Obecnie prawie nikt nie pamięta,
że zaledwie przed wiekiem mniej niż jedna osoba na sto cierpiała z powodu
otyłości (również w Stanach Zjednoczonych, gdzie ten problem jest najbardziej
widoczny), a choroba wieńcowa była praktycznie nieznana.
Co do chorób serca: w Polsce, w
latach 50. ubiegłego stulecia było 120 kardiologów, a obecnie jest ich około
2000 i mają ręce pełne roboty.
Te gwałtowne zmiana w
statystykach wywołuje pytanie o przyczyny epidemii – co w ostatnich
dziesięcioleciach się zmieniło?
Nasz sposób odżywiania, złe
zalecenia żywieniowe i medyczne, wadliwe leczenie a właściwie … wpędzanie w
choroby!
Nie tylko dlatego nie ufam ‘autorytetom’ medycznym (jak w ogóle). W populacji
lekarzy długość życia jest mniejsza niż w reszcie społeczeństwa. Czy są
rzeczywiście tak mądrzy za jakich się uważają?
Warto tutaj przypomnieć, że
jeśli ktoś czegoś nie rozumie (np. homeopatii), to wcale nie znaczy, że spotkał
się z kłamstwem lub bzdurą (a zwłaszcza jeśli jeden człowiek czegoś nie rozumie,
odnoszę to i do siebie).
Podobnie, prawda nie jest
przedmiotem demokratycznej oceny.
Kłamstwo nie staje się
prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób (Oscar Wilde).
Prawda także nie leży pośrodku.
Prawda leży tam, gdzie leży.
Faktem jest, że czasem trudno
jej dociec, bo nikt nie ma pełnej wiedzy ani monopolu na prawdę. Ale uczciwe
podejście nakazuje zrobić odpowiedni wysiłek ku zrozumieniu, zbadaniu.
Nie ulegać konformizmowi, wybieraniu niższej wartości, wygody, korzyści z
lenistwa w dociekaniu prawdy.
Publikacje naukowców mają dość
ograniczony zasięg, ale gdy są oni dopuszczani do głosu publicznie (np.
popularyzatorsko), to ich poglądy traktowane są na ogół poważnie i mają szerokie
oddziaływanie – jakie - to przedstawiłem. Bardzo niepokojące jest to, że
profesorowie oddziaływają na swoich uczniów – w danym przypadku poszerzają armię
niedouczonych lekarzy, czyniących potem dalsze szkody.
Jak powiedział Abraham Lincoln:
„Można oszukiwać wielu ludzi jakiś czas, a niektórych ludzi cały czas, ale
nie można oszukiwać całego narodu cały czas”.
Konformizm oznacza zanik ducha
naukowego, który przecież polega na dociekaniu, sprawdzaniu, kwestionowaniu,
uczeniu się, rozszerzaniu horyzontów i otwieraniu umysłu, a nie na zamykaniu się
w wąskiej udeptanej koleinie, przytakiwaniu i bezmyślności. To zabija także
kwalifikacje zawodowe.
Ten ewidentny konformizm
korporacji medycznej może być zrozumiały z punktu widzenia jej WŁASNYCH
interesów (nie pacjentów), ale to już oznacza …oportunizm – ohydę, jeśli się
pamięta, że lekarz ma powołanie publiczne.
Doprowadza do największego grzechu (jakby powiedział Dante o najgłębszym piekle)
– do zdrady, zwłaszcza w relacji: człowiek zaufania jak nauczyciel i lekarz –
pacjent. To wyrzeczenie się sumienia.
Te negatywne aspekty działania
medycyny (i podobnych dziedzin zaufania społecznego) osobiście kwalifikowałbym
jako mafijną działalność kryminalną, a w najlepszym razie jako towarzystwa
wzajemnej adoracji (w ignorancji i w interesach).
Skandalem jest też, że duża
rzesza profesorów, urzędników i przedstawicieli mediów, pracująca w instytucjach
państwowych lub dotowanych przez państwo na lukratywnych posadach za pieniądze
Polaków (z podatków), nie służy społeczeństwu a de facto mu szkodzi!
Reasumując zaś rolę
firmy Y (redakcji dodatków)
– też nie będzie miło…
[ tutaj pomijam prawie w całości tę część listu ]
....
Chciało by się aby potencjał Y mógł być spożytkowany w dobrej sprawie,
jak np.: pokazanie rewelacyjnych wynalazków telemetrycznej diagnozy serca
i nowatorskiej metody analizy zapisu elektrokardiograficznego profesora dra hab.
Ryszarda Krzyminiewskiego z Zakładu Fizyki Medycznej UAM w Poznaniu (https://www.youtube.com/watch?v=RJh5soV_ttk
), pokazanie osiągnięć Wielkopolskiego Centrum Promocji Zdrowia w Poznaniu (www.wcpz.pl),
szczególnie w zakresie boreliozy [temat dużo szerszy niż się popularnie myśli], wzmianki o drugiej stronie szczepionek
(Stowarzyszenie STOP NOP),
zainteresowanie się działalnością ośrodków typu
Biomol,
pokazanie i ew. wsparcie niedawno powstałej Polskiej Akademii
Zdrowia (www.paz.org.pl),
itp.
... W istocie Y
robi niepowetowaną szkodę,
a nie pożytek, upowszechniając tyle błędnych informacji i to w wysokonakładowej
publikacji.
....
Wszyscy sprytnie wyrzekają się
odpowiedzialności (Y, gestor gazety w której były dodatki, reklamodawcy) przez
zastrzeżenia drobnym druczkiem, których prawie nikt nie czyta lub np. jak w
wydrukowanej reklamie Flora Pro-activ, gdzie zastrzeżenia nie można odczytać przez złe [celowo?] dobranie
kolorów.
Po niedługim czasie te bałamutne informacje
rozprzestrzenią się przez cytowania w różnych kolorowych pisemkach i
sponsorowanych stronach www ... .... , gdzie czytamy wiele błędnych informacji), bo przecież to… zdanie uczonych
profesorów…
Komu to służy? Będę dosadny: to obrzydliwe -
jawne lub ukryte wspieranie kłamliwej reklamy nastawionej tylko na zysk i
utrzymywanie skorumpowanego (głownie przez farmację) układu.
...
--- koniec ---
Do tematu zapewne powrócę.
Serce - to także metafora dobroci, współczucia,
miłości, pomocy itp.
Pozwolę sobie zaprosić wszystkich, którzy są w potrzebie lub współczują i
mogą oraz chcą pomagać na stronę
https://www.facebook.com/naszeSERCA.
'Dla pamięci' - link do tej stroniczki pomocowej masz stale na prawym
marginesie
Leszek Korolkiewicz
PS. po napisaniu tego tekstu opublikowaliśmy tutaj inne artykuły
nawiązujące do tematu cholesterolu i serca (skorzystaj z lokalnej wyszukiwarki),
np. Cholesterol.
`
| |
Wyszukiwarka
lokalna
na dole strony
Także w Komunikaty
Zapisz się na
▼Biuletyn▼
(Twoje dane sa całkowicie bezpieczne,
za zapis - upominek)
Twoja
Super Ochrona Medyczna
|