Startowa Do nadrzędnej Nowości English Komunikaty Pro Inne English articles O nas Współpraca Linki Polecamy Ściągnij sobie Zastrzeżenie
| |
Fałszerze jedzenia
Polscy producenci żywności zaczynają naśladować zachodnie sposoby jej
wytwarzania
Przemysłowe metody w rolnictwie i przetwórstwie często powodują fałszowanie
produktów i nabijanie klientów w butelkę.
Na rynku spożywczym zapanowała wolnoamerykanka. Zwycięża ten, kto wyprodukuje
taniej, a jego wyroby będą „zjadliwe”. Gdzież te czasy, gdy cechy rzeźników
konkurowały ze sobą jakością wyrobów? Dziś lepszy jest ten, kto sprzeda
najwięcej. Co to jest parówka? Jaki jest jej skład? Na te pytania żaden
specjalista od żywienia nie odpowie.
– W parówce może być mięso, ale nie jest to konieczne – twierdzi jeden z
pracowników Inspekcji Handlowej. – Kiedy sprawdzamy towar, interesuje nas tylko,
jaki skład podał producent. Jeśli po zbadaniu próbki jej skład zgadza się z
zadeklarowanym, wszystko jest w porządku. Parówką może być na przykład kilka
zmielonych składników, niekoniecznie pochodzenia zwierzęcego. Można tam dodać
nawet papier toaletowy, byleby całość nie była szkodliwa dla zdrowia. Poza tym
każdy ma prawo nazwać swój wyrób, jak mu się podoba. Akurat ten producent
postanowił nazwać to coś parówką.
Trucie po polsku
Kontrole stwierdziły, że to, co sprzedaje się u nas jako chleb i bułkę, jest w
większości produktami chlebopodobnymi i bułkopodobnymi. Niektórzy producenci do
chleba dodają startą bułkę, czasem gips i kreatynę otrzymywaną z ludzkich
włosów, kupowanych w zakładach fryzjerskich.
W maju tego roku Inspekcja Handlowa opublikowała raport z kontroli kilku dużych
sieci sklepów. Sprawdzono Biedronkę, sieć Champion, Elea, Leader Price, Lidl,
Real, Tesco i AHOLD. Inspektorzy stwierdzili, że jakość 24 proc. badanych
towarów była znacznie niższa od deklarowanej.
Najgorzej wypadły produkty mleczne. Jedna trzecia z nich nie spełniała norm
wypisanych na opakowaniu. Przetwory owocowe i warzywne miały wady w 26,3 proc.,
konserwy rybne w 24,5, a przetwory mięsne niemal w 24 proc. Inspekcja wykryła
również, że przetwory mięsne mają „niewłaściwe cechy organoleptyczne” (po prostu
śmierdzą – red.); w wędzonkach stwierdziła „występowanie skupisk galarety,
wyciek soku, konsystencję mało kruchą i gumowatą, smak kwaskowy, zapach lekko
nieczysty”.
Z kolei konserwy rybne mają „zapach lekko gorzkawy, lekko metaliczny smak i są
mdłe”. Na domiar złego także żywność określana mianem ekologicznej często bywa
fałszowana podobnymi metodami. Podczas przeprowadzonej w 2004 roku w 211
placówkach handlujących ekologiczną żywnością kontroli Inspekcji Handlowej
wykryto wiele uchybień. 56 proc. wędlin zawierało niedozwolone konserwanty.
Badania laboratoryjne zakwestionowały jakość 48 proc. mleka i przetworów
mlecznych oraz 41 proc. mięsa i przetworów mięsnych.
Z badań analizowanych przez Walentynę Rakiel-Czarnecką, eksperta ds. żywności z
PSL, wynika, że prawie co czwarta woda mineralna czy źródlana (na rynku jest jej
około 500 rodzajów) to po prostu zwyczajna kranówka. – Niewielu producentów jest
uczciwych. Odkąd kilka lat temu obniżono normę określającą poziom składników
mineralnych zawartych w 1 litrze z 1000 do 200 mg, praktycznie każdy, kto miał
studnię, mógł rozpocząć produkcję wody – twierdzi Rakiel-Czarnecka.
Prawdziwy dramat zaczął się po wprowadzeniu w 2001 roku ustawy zezwalającej, by
na naklejkach drukowano hasła na temat leczniczego oddziaływania danego
produktu. Wypisywano więc: antystresowa, odchudzająca itd., co nie miało żadnego
konkretnego uzasadnienia. Ale taka oszukańcza reklama skutecznie wabiła
konsumentów.
Na szczęście wciąż jesteśmy krajem dziewiczym pod względem „ulepszania”
żywności. – Polskie płody rolne mają lepszą wartość biologiczną niż produkty
intensywnego rolnictwa zachodniego dzięki temu, że u nas zużywa się trzy razy
mniej nawozów mineralnych i dziesięć razy mniej środków ochrony roślin –
informuje dr Urszula Sołtysiak z SGGW. Jakkolwiek w ciągu ostatnich 10 lat
zużycie nawozów mineralnych w Polsce wzrosło o niemal 15 proc., wciąż jest o
wiele mniejsze niż w UE, nie mówiąc już o Japonii (niemal dwukrotnie większe niż
w UE). Wiele ubogich obszarów w Polsce nigdy nie nawożono, a rosnących na nich
upraw nie opryskiwano. Mieliśmy więc szczęście w nieszczęściu, polskie rolnictwo
miało bowiem do niedawna charakter ekstensywny, a produkty małych gospodarstw
rodzinnych są ekologiczne w najlepszym znaczeniu tego słowa.
Zielone światło z Unii
Jednak po naszym wejściu do UE przestały obowiązywać branżowe normy żywieniowe z
lat 80. Z dzisiejszej perspektywy trzeba przyznać, że nie były one najgorsze.
Określały skład wyrobu, jego ciężar, kolor czy smak. Nie było – jak dzisiaj –
pełnej dowolności w technologii produkcji i nazewnictwie.
Jeszcze 24 kwietnia 1997 roku uchwalono w Polsce ustawę bezwzględnie zakazującą
powrotu mięsa i przetworów mięsnych z półek sklepowych do producenta. Po wejściu
Polski do UE przestała ona jednak obowiązywać, otwierając pole do „odświeżania”
wyrobów. Także zakres dopuszczalnej chemizacji żywności znacznie się zwiększył.
– Po wejściu Polski do Unii Europejskiej liczba dopuszczonych do użycia w
przemyśle spożywczym substancji dodatkowych wzrosła ponaddwukrotnie – ocenia dr
Sołtysiak.
Czary-mary, czyli wielkie psucie
Do niedawna ze stu kilogramów mięsa odpowiedniej jakości wolno było wyprodukować
52 kg kabanosów czy 86 kg szynki. „Wydajność” tych wyrobów wynosiła odpowiednio
52 proc. i 86 proc. Dzisiaj z tej samej ilości mięsa produkuje się 200 i więcej
kilogramów „szlachetnych” wędlin. Do mięsa wstrzykuje się wodę z azotanami i
azotynami, substancje wiążące wodę, fosforany dodające wędlinie kruchości,
ulepszacze. – Z kilograma mięsa można spokojnie zrobić 1,5 kg szynki. Producent
zgodnie z przepisami umieszcza na towarze informację, że szynka jest napompowana
wodą. Brzmi ona: „produkt wysoko wydajny” – mówi Rakiel-Czarnecka.
Nie inaczej jest z wyrobami drobiowymi, które mają niewiele wspólnego z drobiem.
Są produkowane z MOM, czyli mięsa drobiowego odkostnionego. Jest to mieszanina
zmielonych kości, chrząstek, szpiku kostnego, ścięgien. Do 1995 roku używanie
tego specyfiku było zabronione. Teraz już nie jest. Dodanie MOM-u znacznie
obniża koszty produkcji. Najczęściej wykorzystuje się go w parówkach, kaszankach
i pasztetowych.
Unijne normy dotyczące rtęci odnoszą się wyłącznie do ryb. Jeszcze bardziej
tolerancyjne jest obecnie prawo dotyczące kadmu – metalu wysoce rakotwórczego.
Po 1 maja 2004 roku do Polski można sprowadzać żywność o podwyższonej jego
zawartości.
Według Lidii Lorek z SGGW, zgodnie z ustawodawstwem UE do żywności może być
dodawanych 500 chemicznych substancji dodatkowych. W procesie technologicznym
można wykorzystywać ich tysiące. Dlatego dziś, jak nigdy wcześniej, producenci
żywności dbają o urodę swoich wyrobów. Piękne różowe łososie zawdzięczają swoją
barwę dodatkowi beta-karotenu. Napojom gazowanym kolor nadają barwniki, których
nazwy zaczynają się od litery „E”. Niedawno głośno było o dodawaniu do papryki
niebezpiecznego barwnika o nazwie sudan, a dodatki zabarwiające słodycze na
kolor czarny i granatowy wciąż budzą spory wśród żywieniowców.
Psychotechnologia i pieniądze
Głównym motorem rozwoju przemysłowych metod produkcji żywności są płynące stąd
miliardowe zyski. Phill Angell, dyrektor ds. komunikacji korporacyjnej koncernu
Monsanto, powiedział „New York Timesowi”: „Koncern Monsanto nie powinien być
zmuszany do łaskawego udzielania gwarancji bezpieczeństwa dla żywności opartej
na biotechnologii. Naszym interesem jest sprzedawać jej tak dużo, jak tylko się
da. A zapewnianie jej bezpieczeństwa to zajęcie dla Urzędu ds. Żywności i
Leków”. Pecunia non olet.
Amerykański koncern Smithfield został w USA ukarany najwyższą w historii grzywną
za wielokrotne naruszanie Aktu Czystości Wód. Przed paroma laty Smithfield
rozpoczął działalność także w Polsce. Jego własnością jest m.in. firma Constar
SA w Starachowicach, która wsławiła się niedawno wykrytym przez dziennikarzy
procederem „odświeżania” zepsutej żywności. Mimo to koncern ma się w naszym
kraju całkiem dobrze.
Także firmy reklamowe oraz marketingowe mogą się przy okazji nieźle pożywić.
Codziennie jesteśmy bombardowani absurdalną propagandą. Wynika z niej, że
najlepszym pożywieniem dla dzieci i ich rodziców są czekoladowe batony,
pragnienie zaś najlepiej gaszą słodkie napoje albo piwo. A jakże, pamięta się
również o zdrowiu obywateli! Od lat wmawia się nam, że masło roślinne,
zawierające tłuszcze nienasycone, jest zdrowsze od tradycyjnego, w którego skład
wchodzą zwierzęce tłuszcze nasycone. Ale aby olejowi roślinnemu nadać
konsystencję maślanego żelu, należy dodać szereg substancji zagęszczających,
które zdrowotność masła roślinnego czy margaryny stawiają pod znakiem zapytania!
Zresztą, czy którakolwiek agencja reklamowa bada jakość reklamowanego produktu,
zanim zacznie nam wmawiać, że bez niego nie możemy żyć?
Wyrafinowanymi metodami uzależniania klientów od towaru posługuje się również
sam przemysł. Niedawno technologowie żywności odkryli, że istnieje piąty smak,
występujący obok smaku słonego, słodkiego, gorzkiego i kwaśnego. To umami. Znany
od dawna Azjatom. Substancje wywołujące jego wrażenie występują m.in. w
niektórych azjatyckich grzybach. Sprawiają, że potrawa bardzo zyskuje na smaku.
Nie umiemy powiedzieć, dlaczego tak jest, bo nie potrafimy tego efektu smakowego
opisać w kategoriach znanych nam smaków. Chętnie jednak sięgamy po „umamione”
produkty. Problem w tym, że opracowano już chemiczny odpowiednik naturalnego
umami, czyli glutaminian sodu. Jego oddziaływanie na organizm człowieka jest nie
do końca rozpoznane; wiadomo jednak, że substancja ta w dużych ilościach jest
szkodliwa dla zdrowia. Producenci wiedzą jednak, że stosując tę substancję, mogą
konsumenta przywiązać do każdego świństwa. Umami wszystkich nas omami.
Odrębną sprawą jest hodowla. Tajemnicą poliszynela jest dodawanie do paszy i
karmy dla ptactwa hormonów wzrostu i antybiotyków, które podaje się
profilaktycznie w celu zapobieżenia dziesiątkującym stada infekcjom. Aplikowanie
antybiotyków zdrowym zwierzętom jest w Polsce prawnie zabronione. Ale jak
inspektorzy służb kontrolnych mają dowieść producentowi, że obecność
antybiotyków w mięsie nie wynika z niedawnego leczenia infekcji?
Zresztą, nawet gdyby producenci działali w zgodzie z prawem, zezwala ono na
stosowanie sztucznych witamin i ulepszaczy paszy. A ta jest z reguły mieszaniną
nasyconych chemią roślin przemysłowych i odpadów zwierzęcych (zwierząt, które
były hodowane tą samą metodą).
Mleko bez krowy
Na każdym kroku jesteśmy zręcznie wprowadzani w błąd przez producentów żywności.
Sery, które powinny być wytwarzane z mleka, są podrabiane z użyciem olejów
roślinnych. Mleko i kefir często produkowane są z proszku. Idziemy tu tropem
wielkich koncernów zachodnich, które budują fabryki przetworów mlecznych w
takich rejonach świata o taniej sile roboczej – np. w Maroku – gdzie w promieniu
kilkuset kilometrów nie ma ani jednej krowy. A wszystko to dzieje się w
majestacie prawa polskiego i unijnego.
Cała żywność produkowana metodą przemysłową przesycona jest chemią. Także ta,
którą postrzegamy jako wolną od niezdrowych składników. Przykładem tego mogą być
produkty oznaczone jako „light”. W Polsce nie istnieje prawna definicja tego
terminu. Dlatego każdy producent może go używać, jak chce. Ci, którzy rezygnują
z zastosowania cukru w produktach „light”, dodają chemikalia imitujące smak
cukru. Są one często bez porównania groźniejsze dla zdrowia niż zwykła
sacharoza. Jak choćby aspartam, dopuszczony do użycia tylko w niewielkich
dawkach.
Co się jednak dzieje, gdy te niewielkie dawki są zjadane systematycznie? Co z
tymi konsumentami, którzy opijają się gazowanymi napojami „light” nie tylko w
upalne dni? Zresztą bardzo często zawierające słodziki wyroby „light” wcale nie
są wolne od cukru. Producenci obniżają jedynie jego zawartość w stosunku do
produktów „pełnocukrowych”.
Drużyny kontrolerów
Mamy wiele różnych inspekcji badających żywność. I wszystkie niewydolne. Nie ma
między nimi dobrego przepływu informacji, ponadto podlegają trzem różnym
resortom – rolnictwa, zdrowia i Urzędowi Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Eksperci od zdrowej żywności są zgodni, że ostatnio kontrole są zbyt wyrywkowe.
Dr Zbigniew Hałat, epidemiolog (w trzech kolejnych rządach główny inspektor
sanitarny), mówi wprost, że ludzi zajmujących się kontrolowaniem żywności
producenci korumpują tak samo, jak koncerny farmaceutyczne lekarzy.
– Wiem o licznych przypadkach, gdy w trakcie kontroli producenci zmieniali
deklarację na temat składu produktu – dodaje wieloletni pracownik Inspekcji
Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych z południowej Polski. Dobrze zna
środowisko pracowników inspekcji. – Zatrudnione są tam dwie grupy ludzi:
staruszkowie tuż przed emeryturą i młodzież tuż po studiach. Ani jednym, ani
drugim nie opłaca się wychylać. Każdy przecież wie, że koncerny nie przepuszczą.
Młodzi nabierają doświadczenia i odchodzą do innej, lepiej płatnej pracy, a
starzy w spokoju doczekują emerytury. Ponadto kary są śmieszne – od 500 do 1000
zł.
Klątwa BSE
– Wszystkie środki dodawane do żywności, a posiadające odpowiednie certyfikaty,
mogą być używane. Ale nikt nie badał, jakie skutki dla organizmu człowieka mogą
mieć przeróżne mikstury i połączenia kilkunastu składników naraz. Z pewnością
nie jest to nic zdrowego – mówi Rakiel-Czarnecka.
Waldemar Starosta, specjalista ds. żywności z Samoobrony, twierdzi, że
polifosforany są masowo wykorzystywane głównie przy produkcji parówek. – Te
związki bardzo źle wpływają na kości. Są szczególnie niebezpieczne dla małych
dzieci – mówi.
Naukowcy są zwykle bardziej wstrzemięźliwi. Żeby wiedzieć coś na pewno –
podkreślają – trzeba by przeprowadzać przez kilkadziesiąt lat kliniczne
eksperymenty na ludziach. Na razie więc zalecają nie ulegać panice. Uspokajające
komunikaty nie od dzisiaj docierają także do opinii publicznej w krajach UE i w
Stanach Zjednoczonych. Mączka mięsno-kostna, która stała się nośnikiem BSE,
również była przez całe lata uważana za bezpieczną. Czy rzeczywiście konserwanty
i ulepszacze, pestycydy i herbicydy dopuszczone do użycia w przemyśle
przetwórczym i rolnictwie są bezpieczne?
Wśród samych naukowców trwają spory, na ile bezpieczne są chemikalia prawnie
dopuszczone do spożycia w ściśle określonych dawkach. – Konserwantami są obce
substancje wprowadzone do produktów. Najczęściej mają zapobiegać rozwojowi
bakterii, a więc – nazwijmy rzecz po imieniu – są to trucizny. Być może ich
dawki są zawsze przestrzegane, ale nie mamy pewności, czy nie nastąpi raptowna
zmiana ich właściwości, na przykład pod wpływem czynników zewnętrznych –
stwierdził publicznie prof. Stanisław Zaręba z Akademii Medycznej w Lublinie.
„Poważne znaczenie w patologii człowieka ma też duży wolumen powstającego w
hodowlach przemysłowych aerozolu mikrobiologicznego, amoniaku i odorów. Efekty
skażenia gnojowicą powierzchniowych i podziemnych zbiorników wodnych są z natury
rzeczy odległe i mało dostrzegalne przez odbiorców wody” – pisze dr Hałat. W
styczniu 2004 roku Amerykańskie Stowarzyszenie Zdrowia Publicznego wezwało
władze do wprowadzenia moratorium na nowe lokalizacje przemysłowych ferm trzody
chlewnej oraz wsparcia szeroko zakrojonych badań nad wpływem na zdrowie ludzkie
skażeń wody i powietrza, wywołanych chemizacją procesów produkcyjnych. W USA
tego rodzaju kosztowne badania prowadzone są już od lat 60., a mimo to
pozarządowe organizacje monitorujące stan zdrowia społeczeństwa ponaglają rząd
do znacznie bardziej stanowczych działań.
W Polsce na takie badania nie ma pieniędzy. Powinny się jednak znaleźć, bo
corocznie odnotowuje się ponad 2 tys. zatruć pokarmowych substancjami
niestosowanymi w farmakoterapii.
Co drugie rodzące się obecnie niemowlę cierpi na alergię – jedną z najbardziej
rozpowszechnionych dolegliwości wywołanych chemicznym skażeniem środowiska.
Rośnie liczba chorób nowotworowych, o których przyzwyczailiśmy się mówić
„cywilizacyjne”. Ale co to tak naprawdę znaczy? Gdzie jest ich pierwotne źródło?
Autor rozprawy habilitacyjnej obronionej na jednej z wyższych szkół rolniczych
porównał liczbę utylizowanych padłych zwierząt hodowlanych w latach 80. i 90.
Okazało się, że w ciągu dekady ich liczba zmniejszyła się dziesięciokrotnie. Nie
chcemy formułować podejrzeń o znamionach teorii spiskowej. Ale – jak sugerował
rozmówca, który podsunął nam ten trop – czy przypadkiem padliny, która się
gdzieś zawieruszyła, nie zjedli nabywcy najtańszych wędlin albo karmione
podejrzaną paszą zwierzęta z wielkich hodowli?
Jak się bronić
Klienci powinni dokładnie sprawdzać na etykietach, co kupują. Wybierać produkty
o naturalnej barwie, pieczywo bez przedłużonego okresu ważności, żywność jak
najmniej przetworzoną. Zimą i wiosną warto kupować mrożonki, w których rzadko
trafiają się substancje dodatkowe. Należy zapomnieć o parówkach po 3 zł za
kilogram, wspaniale wyglądających owocach, zrozumieć, że wyroby czekoladowe
pięknie błyszczą dlatego, że są pokryte specjalnymi substancjami
nabłyszczającymi. Czyli chemikaliami.
Warto też pamiętać, że tradycyjne potrawy narodowe mają tę przewagę nad
kulinarnymi nowinkami, że ich bezpieczeństwo zostało przetestowane przez
poprzednie pokolenia żyjące na danym terytorium.
Pod adresem ustawodawców należy skierować postulat przywrócenia norm branżowych,
co pozwoli chronić jakość polskich produktów i ich pozycję na rynkach
eksportowych. UE nie zabrania zresztą wprowadzania norm krajowych.
Natomiast bezkompromisowym obrońcom żywności przemysłowej polecamy wynalazek
opisany w zeszłym roku przez „New Scientist”. Amerykańscy specjaliści ds.
żywienia opracowali dla armii amerykańskiej specjalny filtr. Pozwala on
żołnierską rację żywnościową, którą przed spożyciem miesza się z wodą, mieszać z
moczem. Zaufanie do żywności z fast foodów oraz współczesnej nauki każe się
liczyć z tym, że hamburger przyrządzony z moczem nie ustępuje smakiem
hamburgerowi z wodą. Smacznego!
źródło: www.onet.pl , tutaj
cytowane w 2007 r.
Podobny artykuł
Uwaga żywność!
| |
Wyszukiwarka
lokalna
Także w Komunikaty
Zapisz się na
▼Biuletyn▼
(Twoje dane sa całkowicie bezpieczne,
za zapis - upominek)
Twoja
Super Ochrona Medyczna
|