Startowa Do nadrzędnej Nowości English Komunikaty Pro Inne English articles O nas Współpraca Linki Polecamy Ściągnij sobie Zastrzeżenie
| |
Niedorzeczności współczesnego rolnictwa
- od nawozów sztucznych do biotechnologii
Jose A. Lutzenberger, Melissa Halloway
[art.
opublikowany tutaj w 2008 r. Gwiazdki odsyłają do moich (L.K.) późniejszych
przypisów]
W sporze, który zdominował dzisiaj kwestię biotechnologii rolniczej mamy do
czynienia z wieloma fałszywymi informacjami, będącymi rezultatem nadmiernego
zainteresowania pewnymi sprawami i braku należytego zainteresowania innymi. Aby
zrozumieć dlaczego i w jaki sposób wielkie korporacje w coraz większym stopniu
przejmują kontrolę nad rolnictwem musimy do sprawy podejść całościowo.
Sprawowana obecnie przez wielki biznes prawie całkowita kontrola nad
biotechnologią jest kulminacją trwającego od 75 lat procesu. Spójrzmy na
historię rolnictwa z dzisiejszej perspektywy.
Rolnictwem ludzie zajęli się ok. 10-15 tys. lat temu. W ciągu ostatnich 2 lub 3
tys. lat rolnictwo w wielu regionach świata, szczególnie w Europie, Azji,
Meksyku, Ameryce Środkowej, Andach oraz w niektórych regionach Afryki przybrało
postać przystosowanych do lokalnych warunków, pięknych i pozostających w
równowadze kultur chłopskich. Wraz z początkiem kolonizacji amerykańscy farmerzy
rozwinęli także - mimo wielu klęsk żywiołowych - godny uznania system rolniczy,
który również miał szansę przybrać wyważoną postać. Wiele z tych kultur
pozostało nietkniętymi aż do końca II wojny światowej. A teraz niedobitki,
którym udało się przetrwać, są niszczone.
Przemysł odniósł sukces w konsekwentnym zawłaszczaniu sfery działalności
rolniczej, w odbieraniu rolnikom wszystkiego tego, co umożliwiało im pewne zyski
oraz w przenoszeniu na nich ryzyka - nieurodzaju na skutek złej pogody, utraty
pieniędzy spowodowanej wzrastającą zależnością od tego wszystkiego, co należy
kupić za coraz to większe pieniądze i koniecznością sprzedaży swoich produktów
po coraz niższych cenach.
Standardowy argument za nowoczesnym rolnictwem mówi, że jest ono jedynym
sposobem na rozwiązanie problemu głodu na świecie i nakarmienie mas, których
ciągle przybywa z racji eksplozji demograficznej. To nieprawda. Tradycyjne
chłopskie metody można byłoby oczywiście wzbogacić o naukową wiedzę, jaka jest
współczesnym osiągnięciem, dotyczącą wzrostu roślin, ich metabolizmu, struktury
ziemi, jej składu chemicznego i żywotności itd. Jednak nie musiało to
doprowadzić do powstania gigantycznych, wysoce zmechanizowanych monokultur,
towarzyszących im nawozów sztucznych i syntetycznych toksyn oraz transportu
rolniczych produktów na ogromne odległości, poza lokalne rynki. Wielkie
monokultury są wynalazkiem kolonializmu. Kolonialne potęgi nie były w stanie
wycisnąć zbyt wiele z tradycyjnego chłopstwa, z jego wielce zróżnicowanych upraw
zorientowanych na przeżycie oraz zaspokojenie lokalnych i regionalnych rynków.
Doprowadziło to do wykorzenienia milionów ludzi, a także legło u podstaw jednego
z największych nieszczęść ludzkości, jakim był handel niewolnikami między Afryką
a Amerykami.
Podstawowym problemem nowoczesnego rolnictwa jest jednak to, że nie jest ono
zrównoważone. Nawet jeśli jest - jak niektórzy utrzymują - wydajne, to
niebezpieczeństwo zostaje jedynie odsunięte w czasie, przez co może być jeszcze
większe. Jeśli mamy nakarmić coraz to liczniejsze masy - musimy oczywiście także
znaleźć sposób na powstrzymanie przyrostu naturalnego - to stoi przed nami
zadanie wypracowania metod zrównoważonej produkcji rolnej.
Tradycyjne chłopstwo na ogół, poza nielicznymi wyjątkami, rozwinęło takie
właśnie metody. Na przykład chińscy rolnicy przez 3 tys. lat uzyskiwali wysokie
plony ze swojej ziemi nie wyjaławiając jej. Wręcz przeciwnie - zwiększyli i
utrzymywali jej żyzność. Nowocześni rolnicy, szanujący ziemię i odtwarzający jej
żyzność uczą się, jak utrzymywać coraz większą równowagę, uzyskując jednocześnie
maksymalne plony i stosując metody przystosowane do lokalnych warunków. Tym
samym przywracają i utrzymują bioróżnorodność swoich pól uprawnych i okolicznego
ekosystemu. Nazwijmy ich "rolnikami regenerującymi", nie zaś biologicznymi,
organicznymi czy alternatywnymi. Kiedy mamy do czynienia z życiem, o wszystkim
wówczas - bez względu na to, czy jest dobre, czy też złe - możemy powiedzieć, że
jest biologiczne, organiczne. To, że coś jest alternatywne oznacza tylko tyle,
że jest inne, może być więc gorsze. Natomiast to, że coś jest regenerujące
oznacza, iż przywraca dobrą kondycję temu, co zostało nadszarpnięte, pozbawione
pierwotnej siły.
Współczesne rolnictwo wykroczyło poza logikę, jaką rządzą się naturalne, żywe
systemy. Każdy naturalny ekosystem posiada automatyczny, wewnętrzny mechanizm,
który od samego początku, tak jak w przypadku nowego, jałowego kawałka ziemi,
powiedzmy stoku wulkanu, ulepsza warunki środowiskowe aż maksymalny punkt
zrównoważonej biologicznej aktywności zostaje osiągnięty. Nasze nowoczesne
rolnicze ekosystemy działają dokładnie odwrotnie: narzucamy mechanizmy
(agrochemia), które coraz silniej degradują środowisko i zubażają
bioróżnorodność.
Niestety, nowoczesne rolnictwo sukces zawdzięcza eksploatacji ziemi i
zastępowaniu utraconej żyzności przez "obce" składniki odżywcze. Nawozy
sztuczne, takie jak fosforany, pochodzą ze skamielin, które wkrótce się
wyczerpią. Zasoby potażu są obfitsze, lecz azot, najważniejszy składnik
współczesnej rolniczej "diety", nawet jeśli jego źródłem jest atmosfera - źródło
praktycznie niewyczerpywalne - uzyskiwany jest z amoniaku w procesie syntezy
Haber-Boscha, który pochłania wielkie ilości energii, pochodzącej głównie z
paliw kopalnych. Wszystkie inne potrzebne rzeczy, takie jak chemiczne środki
ochrony roślin i coraz cięższy sprzęt rolniczy także są bardzo energochłonne.
Jeśli jednak spojrzymy na rolnictwo z holistycznej i ekologicznej perspektywy,
stanowi ono przykład uzyskiwania energii słonecznej w procesie fotosyntezy.
Podczas gdy wszystkie formy tradycyjnego rolnictwa wykazywały pozytywny bilans
energetyczny, współczesne rolnictwo nawet i ten fundamentalny wymiar wypaczyło.
Stanowi ono w większości sieć konsumującą energię. Ogólnie rzecz biorąc,
niemalże wszystkie jego efektywne działania wymagają zużycia większej ilości
energii pochodzącej z nieodnawialnych paliw kopalnych, aniżeli zawarte jest w
rezultatach owych działań. Odwołując się do stosownej metafory można powiedzieć,
że przypomina ono szyb naftowy, którego silnik napędzający pompy zużywa więcej
paliwa niż wydobywa. Taki rodzaj postępowania możliwy jest jednak tylko przy
stałych dotacjach…
Twierdzi się, iż nowoczesne rolnictwo jest tak efektywne, że tylko ok. 2%
populacji może wyżywić ogół ludzi. Na przełomie XIX i XX w. w Europie, Stanach
Zjednoczonych i w większości krajów ok. 60% ludności pracowało na roli. Pod
koniec ostatniej wojny światowej było to wciąż ok. 40%. Dzisiaj w USA mniej niż
2% ludności to rolnicy. W większości krajów europejskich liczba ta zbliża się do
ok. 2%, ponieważ rolnicy są ciągle zmuszani do tego, aby porzucać swoje zajęcie.
Jednak kiedy się twierdzi, że we współczesnej gospodarce tylko 2% ludności - w
porównaniu z 60% lub 40% w przeszłości - może wykarmić całą populację, to albo
tkwi się w złudzeniach, albo się kłamie, w oparciu o błędne porównania.
Jeśli spojrzymy na gospodarkę jako całość, to zobaczymy, że tradycyjny chłop
produkował i dystrybuował żywność, a także wytwarzał to, co było mu potrzebne do
pracy. Żyzność ziemi podtrzymywano dzięki naturalnemu nawożeniu, płodozmianowi,
dodatkowym zasiewom, zielonemu obornikowi, okrywaniu mierzwą i pozostawianiu
ugoru. Wybierano najlepsze ziarna z każdego plonu. Zwierzęta pociągowe
dostarczały energii, a w przypadku wiatraków zapewniały ją wiatr albo woda.
Wszystko to było oparte na energii z odnawialnych źródeł. Większość produktów
wytwarzanych przez rolników trafiała do rąk konsumentów na cotygodniowym
targowisku.
Współczesny rolnik stanowi jedynie trybik w ogromnej techniczno-biurokratycznej
infrastrukturze, wymagającej specjalnego prawodawstwa oraz wysokich subwencji.
Porównując go ze swym poprzednikiem, który prawie w całości kontrolował proces
produkcji żywności, jej przetwórstwa i dystrybucji, okazuje się, że jego rola
sprowadza się do niczego więcej, jak tylko prowadzenia ciągnika i rozpylania
toksyn.
Prawda, że po II wojnie światowej, kiedy Niemcy zostały całkowicie zniszczone,
Plan Marshalla spełnił swą rolę, lecz o wiele ważniejszy jest fakt, iż
mieszkańcy miast aż tłoczyli się na wsi, aby móc coś "zachomikować", to znaczy
móc wymienić coś, co miało jakąkolwiek wartość - zegarek, pierścionek, pianino -
na coś do jedzenia. Rolnicy byli w posiadaniu żywności, mieli zboże, fasolę,
ziemniaki, warzywa, owoce, mleko, ser, kurczaki, gęsi i dużo, dużo innych
rzeczy.
Nie potrzeba dzisiaj wojny, aby postawić europejskich rolników w sytuacji, w
której sami musieliby gdzieś się udać, aby coś "zachomikować". Ale gdzie mogliby
się udać? Ani jedna bomba nie musi spaść. Wystarczy załamanie się systemu
energetycznego, transportu, kluczowych rodzajów nawozów mineralnych lub karmy
dla bydła czy też systemu bankowego, a nawet sieci komunikacyjnych i
komputerowych. Zaskakujące, że wojskowi nie są w ogóle tym zainteresowani. A
przecież bezpieczeństwo narodowe zależy od zdrowego, zrównoważonego rolnictwa.
*
Dzisiejszy system produkcji i dystrybucji żywności (włączając w to także
nie-żywnościowe wyroby sektora rolnego) zaczyna się na polach naftowych oraz w
kopalniach surowców mineralnych, przechodzi przez rafinerie, huty stali i
aluminium, przemysł chemiczny, przemysł ciężki, system bankowy, wszystko to, co
obejmuje transport (głównego konsumenta paliw kopalnianych), komputery,
supermarkety, firmy zajmujące się pakowaniem i nowy, prawie nie istniejący
wcześniej kompleks przemysłowy, zajmujący się przetwarzaniem żywności, który
zasługuje raczej na miano przemysłu denaturalizującego i zanieczyszczającego
(dodatkami) żywność. Chcąc porównać pracę dzisiejszego rolnika z pracą
tradycyjnego chłopa, musimy dodać wszystkie te godziny pracy wykonane w wyżej
wspomnianych miejscach oraz punktach usługowych, takich jak miejsca sprzedaży
"śmieciarskiego żarcia" [junk food] w tym stopniu, w jakim bezpośrednio
lub pośrednio przyczyniają się do produkcji, dystrybucji czy przetwórstwa
żywności. Należy nawet dodać te godziny pracy, które poświęcone są temu, aby
zarobić na podatki, z których wypłaca się subsydia. Znamienne jest, że lwia
część dopłat przeznaczona jest nie dla rolników, lecz dla kompleksu
przemysłowego. Rolnicy zawsze zagrożeni są konfiskatą mienia.
Przeprowadzenie całkowitego bilansu tego typu nakładów pracy, kosztów i wydatków
z pewnością pokazałoby, że dzisiaj we współczesnej gospodarce około czterdziestu
procent całej aktywności wymaga produkcja, przetwórstwo oraz dystrybucja
żywności. Lecz dla współczesnych typowych przedstawicieli ekonomii,
pozbawionych holistycznego światopoglądu, tych, których słuchają nasze rządy,
produkcja traktorów i kombajnów kojarzy się z przemysłem ciężkim, zaś nawozów
sztucznych i środków ochrony roślin z przemysłem chemicznym, jak gdyby nie miało
to nic wspólnego z produkcją żywności.
To, z czym mamy więc do czynienia, z kilkoma wyjątkami, to podział zadań i
powstanie pewnych form koncentracji władzy w wielkim biznesie, nie zaś większa
wydajność rolnictwa.
Przyjrzyjmy się bardziej szczegółowo pewnym istotnym aspektom: najczęściej
współczesny system produkcji i dystrybucji żywności nie tylko nie jest bardziej
wydajny w kategoriach siły roboczej, ale także w kategoriach uzyskiwanego plonu
na jednostkę wielkości pola uprawnego. W wielu przypadkach, takich jak
intensywny chów zwierząt, jest nawet destrukcyjny. Niszczy więcej żywności niż
produkuje.
Na południu Brazylii podczas ostatniego półwiecza wielka podzwrotnikowa puszcza
została całkowicie zrównana z ziemią. Pozostały po niej tylko niewielkie
resztki. Puszcza została wykarczowana i wypalona prawie w całości po to, aby
zrobić miejsce pod monokultury upraw soi. Nie uczyniono tego, aby wyeliminować
problem głodu w biednych regionach Brazylii, lecz aby mniejszość (ludzie bez
żadnych tradycji rolniczych) mogła się wzbogacić na eksporcie paszy dla bydła do
krajów Europy Zachodniej. Plantacje soi są jednymi z najnowocześniejszych -
wielkie, wysoce zmechanizowane, potrzebujące ogromnych ilości substancji
chemicznych. Porównując je z tego samego typu plantacjami w USA, nie można
powiedzieć, że są zacofane. W naszym podzwrotnikowym klimacie rolnicy mają
dodatkową możliwość uprawiania pszenicy, jęczmienia, żyta czy owsa oraz robienia
sianokosów i kiszonki zimą na tej samej ziemi. W porównaniu z wydajnością
naszych chłopów, wydajność farmerów jest niska, rzadko będąca wyższą niż trzy
tony zboża na hektar. Chłopi produkujący, aby wyżywić lokalną ludność z
łatwością uzyskują 15 ton żywności na hektar i to manioku, patatów, ziemniaków,
trzciny cukrowej, zboża, do tego warzywa, winogrona, wszelkie owoce, siano i
kiszonka dla swojego bydła; hodują także kurczaki i świnie.
Wbrew tym faktom, celem oficjalnej polityki rolnej jest udzielanie kosztem
chłopów pomocy tym wielkim posiadaczom ziemskim. Setki tysięcy chłopów musiało
porzucić swoje zajęcia i wyemigrować do miast, często do slumsów lub udać się
dalej na północ, do deszczowych lasów Amazonii. Region Rondônia dzięki
pieniądzom Banku Światowego został okropnie zniszczony, a drobni rolnicy, którzy
tam zostali przesiedleni nie mając pojęcia o prowadzeniu rolnictwa w tropikach,
pozostawieni bez pomocy, w większości przypadków ponoszą klęskę, zostawiając po
sobie istną ziemię jałową. A las jest ciągle niszczony. Cerrado, w środkowej
Brazylii, które jest południowoamerykańskim odpowiednikiem afrykańskiej sawanny
zostało prawie całkowicie zniszczone w efekcie zakładania coraz to nowych
plantacji soi. Jedna z nich ma ponad sto tysięcy hektarów. Bioróżnorodność
Cerrado jest równie cenna co tropikalnych lasów deszczowych, a w niektórych
regionach nawet dużo bardziej.
Weźmy jeden konkretny przykład. Twierdzi się, że indiańscy chłopi w stanie
Chiapas, w Meksyku, którzy teraz walczą przeciwko układowi NAFTA, aby przetrwać
- są zacofani, ponieważ produkują tylko dwie tony kukurydzy na hektar, podczas
gdy z nowoczesnych plantacji meksykańskich otrzymuje się sześć ton. Lecz jest to
tylko część prawdy. Z nowoczesnych plantacji otrzymujemy sześć ton na hektar i
to wszystko. Indianie mają zróżnicowane uprawy - obok kukurydzy, której łodygi
służą za podporę dla fasoli, uprawiają kabaczki i dynie, pataty, pomidory i
przeróżne warzywa, owoce i lecznicze zioła. Z tego samego hektara są także w
stanie wykarmić swoje bydło i kurczaki. Z łatwością produkują więcej niż 15 ton
żywności na hektar i to wszystko bez nawozów sztucznych, pestycydów, bez pomocy
banków, rządów czy ponadnarodowych korporacji.
Pozbawianie takich ludzi korzeni jest jednym z największych nieszczęść czasów
współczesnych. Kiedy zamieszkają oni w slumsach wielkich miast, zmuszeni będą
do kupowania żywności z farm, które są mniej wydajne niż ziemia, którą sami
uprawiali. Mniej będzie pożywienia, a więcej ludzi do wykarmienia. Często ich
ziemia przejęta zostaje przez wielkich hodowców bydła, którym rzadko udaje się
dostarczyć więcej niż 50 kg mięsa z hektara na rok. Można by opowiedzieć tysiące
podobnych historii. W Chiapas każda dolina mówiła innym językiem, miała inną
kulturę. Na szczycie wszystkich osobistych nieszczęść, kiedy okolica zostaje
pozbawiona tradycyjnych chłopów, mamy kulturowe ludobójstwo!
**
W przypadku masowej hodowli zwierząt na mięso i jajka ich metody są nader
destruktywne. Dużo więcej jedzenia zostaje zmarnowanego niż wyprodukowanego.
Kurczaki, w swych ponurych obozach koncentracyjnych lub fabrykach jaj,
eufemistycznie zwanych "fermami kurzymi", karmione są "naukowo wyważonymi"
porcjami żywności, na które składają się płatki zbożowe, soja, ciasto z oleju
palmowego, czy też tapioka, często z dodatkiem mączki rybnej.
***
Znane są w
Brazylii przypadki, kiedy do tego pożywienia dodawano mleko w proszku,
pochodzące ze Wspólnego Rynku Europejskiego. To powoduje, że kury
współzawodniczą z ludźmi o pokarm. Jest to całkowitym absurdem, jeśli się zważy,
iż celem jest podobno rozwiązanie problemu głodu na świecie. W tradycyjnych
kulturach kury jedzą owady, robaki, obornik, zioła i trawę, odpadki z kuchni i
upraw, zwiększając możliwość wykorzystania przez rolników ziemi dla potrzeb
ludzi. Teraz natomiast tę możliwość pomniejszają.
Proporcje wydajności hodowli zwierząt na potrzeby pokarmu dla ludzi są bliskie
stosunkowi dwadzieścia do jednego w porównaniu z ilością traconego pożywienia.
Nie możemy przeoczyć tego, że połowa wagi żyjącego zwierzęcia - pióra, kości,
jelita - nie jest przez nas konsumowana. Musimy także wziąć pod uwagę to, że
wysuszanie skondensowanych racji żywnościowych, aż osiągną poziom 12% wody
(mięso składa się w 80% z wody) jest bardzo energochłonne. Podczas karmienia kur
najbardziej wydajne sposoby odżywiania oznaczają zużycie ok. 2,2 kg racji
żywnościowych po to, aby uzyskać 1 kg żywej wagi kurczaka, z czego tylko połowa
może stanowić ludzkie pożywienie. Tak więc stosunek 2,2 do 1 przekształca się w
stosunek 4,4 do 1. Biorąc pod uwagę zawartość wody: 4,4 razy 0,88 i 1 razy 0,2
otrzymujemy 3,87 do 0,2, co równa się stosunkowi 19,36 do jednego.
Nie tak dawno niektóre z naszych kurzych przedsiębiorstw "ulepszyły" ów wskaźnik
włączając do racji żywnościowych podroby z kurzych przodków z rzeźni, zmuszając
je tym samym do kanibalizmu (!). Można wskazać na dodatkowy aspekt całej tej
absurdalnej sytuacji: "naukowo wyważone" proporcje nie zawierają niczego
zielonego i są takie same dla kur, jak i dla świń. A przecież kury i świnie
uwielbiają zioła, trawę, owoce, orzechy, korzonki. Opierając się na naszych
doświadczeniach ze zrównoważonym rolnictwem, karmimy je także wodnymi roślinami,
z wielkim sukcesem - mamy zdrowe zwierzęta, bez antybiotyków, lekarstw i
weterynarzy. A w kurzych obozach koncentracyjnych, fabrykach jaj, jak i we
współczesnych więzieniach dla świń biedne stworzenia żyją w warunkach skrajnego
stresu.
Już czas, aby zdemaskować kłamstwo, wg którego tylko takie rolnictwo, które
promują technokraci może ocalić ludzkość od głodu. Prawda jest zupełnie inna.
Potrzebujemy takiego rachunku ekonomicznego, który po podliczeniu korzyści
odniesionych z tego, co określa się mianem "wydajności" czy "postępu" w
rolnictwie potrąci też wszystkie koszty: ludzkie nieszczęścia, zniszczenie
środowiska, utratę biologicznej różnorodności naszego ekosystemu, a także
naszych roślin uprawnych. Sytuacja pod tym ostatnim względem znacznie się
pogorszy, kiedy tylko na scenie pojawi się biotechnologia na usługach wielkiego
biznesu. Najważniejszą i rozstrzygającą kwestią jest jednak brak zrównoważenia
tego wszystkiego. Czy mamy prawo do takiego postępowania, jak gdybyśmy byli
ostatnim pokoleniem?
W przypadku działań przemysłu kurzego łatwo zaobserwować, jak destrukcyjne są
stosowane przezeń metody. Mówię teraz o tym, co zaobserwowałem tutaj na miejscu,
w południowej Brazylii - Brazylia jest dużym eksporterem kurzego mięsa, głównie
na Bliski Wschód i do Japonii. Od systemu małych, indywidualnych
przedsiębiorców, trzymających kury w stodołach i karmiących je kukurydzą
przeszliśmy do systemu, którego rozwój doprowadził do sytuacji, że mamy z pół
tuzina wielkich i trochę małych przedsiębiorstw. Wielkie rzeźnie zabijają i
przetwarzają setki tysięcy kurczaków dziennie. Działają one wg reguł
ustanowionych przez siebie, a zwanych "pionową integracją". "Producenci"
podpisują kontrakt, w którym zgadzają się na zakup wszystkich potrzebnych rzeczy
do hodowli od danego przedsiębiorstwa: kurcząt, karmy, leków. Nawet jeśli się
tak zdarzy, iż producent jest rolnikiem i posiada zboże, nie wolno mu nim karmić
kurczaków. Musi kupić gotowe porcje żywnościowe, a swoją kukurydzę może sprzedać
tam, gdzie owe porcje żywnościowe się produkuje. Miejsce to należy do tej samej
firmy, która posiada rzeźnie i wylęgarnie kurczaków. Kurczęta wyprodukowane
w tych wylęgarniach nie są już przedstawicielami tradycyjnego gatunku kur,
stanowią zarejestrowaną markę i są hybrydami. Tak, jak skrzyżowana kukurydza,
nie mogą być już prawdziwym gatunkiem.
Po tym, jak "producent" kupi od danego przedsiębiorstwa wszystko, co mu
potrzebne, podpisuje z nim kontrakt mówiący, że tylko jemu może sprzedać swój
towar. Producentowi nie wolno nawet sprzedać tego konkurencji, która zresztą i
tak nie byłaby zainteresowana. Może on żyć w przekonaniu, iż jest niezależnym
drobnym przedsiębiorcą, jednak prawda jest taka, że jest pracownikiem o
nieograniczonej ilości godzin pracy, bez weekendów i świąt, musi sam opłacać
swoje ubezpieczenie społeczne. Zatrudnienie przez wielką firmę pracowników
najemnych byłoby zbyt drogie i zbyt ryzykowne. A tak ryzyko ponosi producent:
ryzyko utraty kurcząt spowodowane chorobami plus dodatkowe koszty związane z
zakupem leków i antybiotyków, ryzyko udaru wywołanego upałem (częsta choroba
pojawiająca się podczas gorących letnich dni, kiedy to setki tysięcy kurczaków
giną w przepełnionych i źle wietrzonych pomieszczeniach), ryzyko utraty kurcząt
podczas transportu. Kurczaki, które umierają w ciężarówkach danej firmy też nie
są brane pod uwagę. Zysk producenta ciągle się kurczy z powodu wzrastających cen
tego wszystkiego, co potrzebne jest do hodowli i malejących dochodów ze
sprzedaży. Marża producenta jest tak mała, że nawet jeśli wszystko ma się
dobrze, a on musi tylko karmić swoje zwierzęta przez kilka dodatkowych dni, może
nic nie zyskać, a nawet ponieść stratę. Jest to sytuacja powszechna. Rzeźnie
planują wyjazd po towar w dogodnej dla siebie chwili. Jeśli można uzyskać
dodatkowe pieniądze z racji wyższych cen na rynku, na który się eksportuje, nikt
nie dzieli się z producentem…
Metody te nie są wynalazkiem rolników. W żaden sposób nie przyszłoby do głowy
rolnikom w kulturze chłopskiej, aby w tak wielkim stopniu karmić kury swoim
zbożem - chyba żeby było ono nadpsute - i izolować je od ich naturalnego źródła
pożywienia, marnując w efekcie to, co ziemia może dać człowiekowi i jednocześnie
niszcząc część swoich zbiorów. Metody te nie są także rezultatem wspólnych
knowań technokracji. Wyrastają naturalnie z pierwotnego "ziarna", które zasiane
mogło zostać w zupełnie innym celu. W tym przypadku, tak jak w przypadku sektora
agrochemii było to dziełem wojny, a sztuczny twór rósł później samoczynnie.
Podczas ostatniej wojny światowej amerykański rząd zainicjował system dotacji
dla produkcji zboża, który doprowadził do ogromnych nadwyżek. Wobec tego władze
rolnicze zdecydowały się na poszukiwanie jakiegoś "innego niż ludzkie"
zastosowania dla zboża… "Pionowa integracja" jest tylko przejściowym etapem w
procesie koncentracji władzy. Wkrótce zostanie wynaleziony jakiś sposób - na
drodze szczególnych legislacji prawnych - aby zakazać niezależnym rolnikom
hodowli swobodnie poruszających się kurczaków. Próbowano już to uczynić, ale
bezskutecznie. Udało się jednak utrudnić drobnym rolnikom sprzedaż jajek na
otwartym rynku.
W przypadku zmodyfikowanej kukurydzy na początku nie było mowy o swoistym
spisku, ten zawiązał się później. Hodowcy roślin odkryli, iż przez skrzyżowanie
dwóch naturalnych odmian kukurydzy, rosnących przez osiem do dziesięciu pokoleń,
można uzyskać rośliny o wysokiej wydajności i doskonałym podobieństwie. Musieli
się rozczarować, kiedy okazało się, że krzyżówka nie jest trwała. Po kolejnym
zasianiu, rośliny - by tak rzec - "wymendlowały się", zgodnie z prawem Mendla.
Nowa uprawa okazała się chaotyczna - wysokie oraz niskie łodygi, jedna lub wiele
kolb, różny kolor, kształt i jakość ziaren. Lecz z punktu widzenia sprzedawców
nasion to było coś! Rolnicy nie mogli już odkładać swych własnych nasion -
musieli je co roku kupować. Sprzedawcy nie potrzebowali nawet ochrony
patentowej.
Na szczęście dla większości roślin uprawnych, szczególnie jeśli chodzi o takie
zboża, jak pszenica, jęczmień, żyto czy owies, taki rodzaj modyfikacji nie jest
jeszcze ekonomicznie opłacalny. Próbują to zrobić z każdym organizmem, jaki
dostanie się w ich ręce. Udało się to w przypadku kurczaków. W południowej
Brazylii musieliśmy założyć specjalne stowarzyszenie, którego celem jest ochrona
tradycyjnych gatunków kurczaków. Większość z nich zagrożona jest wyginięciem.
Niektóre już wyginęły. Tylko zarejestrowane marki zmodyfikowanych kur nie są
zagrożone. Jeśli zaś chodzi o kukurydzę, to prawie wszystkie tradycyjne jej
odmiany wyginęły. Jeśli rolnik chce uprawiać jedną z tych, która przetrwała,
wówczas bank nie udzieli mu kredytu. W grę wchodzą tylko "zarejestrowane"
odmiany.
Obecnie możliwość bezpośrednich genetycznych manipulacji, zwana biotechnologią,
na poziomie chromosomów daje hodowcom nasion możliwość przejęcia kontroli nad
roślinami uprawnymi z wyłączeniem z gry rolników. Lecz z tej racji, iż większość
produktów bezpośredniej manipulacji genetycznej nie ulega desegregacji w czasie
reprodukcji, hodowcy nasion potrzebują patentów. Wrócimy do tego problemu, lecz
najpierw zobaczmy, czym były "nasiona" dla nowoczesnej chemii rolniczej.
****
Aż do końca lat 40. XX w. naukowcy zajmujący się rolnictwem poszukiwali
biologicznych rozwiązań. Perspektywa ta była ekologiczna, choć o ekologii prawie
nikt nie mówił. Gdyby pozwolono, aby ten trend się rozwijał, mielibyśmy dziś
wiele form przystosowanego do lokalnych warunków, wysoce wydajnego,
zrównoważonego rolnictwa. Jednak na początku lat 50. przemysłowi chemicznemu
udało się określić nowy paradygmat - w szkołach, programach badawczych itp.
Nazwijmy go paradygmatem AFP+P. A oznacza azot, F - fosfor, P - potaż, a drugie
P to pestycydy lub raczej toksyny.
Produkcja nawozów sztucznych stała się wielkim biznesem po I wojnie światowej.
Tuż na początku wojny alianci zablokowali Niemców odcinając ich od chilijskiego
azotanu, niezbędnego do produkcji materiałów wybuchowych. Wspomniany już proces
Haber-Boscha, za pomocą którego można z powietrza otrzymać azot, był podówczas
znany, nie stosowano go jednak powszechnie. Niemcy rozwinęły jednak ogromne
możliwości produkcyjne azotu wedle tej metody i zdołały prowadzić wojnę przez
cztery lata.
Kiedy wojna się zakończyła pozostały ogromne zapasy i możliwości produkcyjne,
nie było jednak rynku zbytu na materiały wybuchowe.***** Przemysł zadecydował więc,
aby zastosować w rolnictwie nawozy azotowe. Do tego momentu rolnicy byli całkiem
zadowoleni ze swoich organicznych metod utrzymywania i podnoszenia żyzności
gleby. Chilijskiej saletry potasowej i guano używano tylko w niewielkim stopniu,
w przypadku specjalnych upraw, głównie w intensywnym ogrodnictwie. Nawozy
azotowe, w skondensowanej postaci prawie czystej soli, nawozy amoniakowe i
azotanowe mają działanie "uzależniające". Im więcej ich używasz, tym więcej
musisz użyć ponownie. W efekcie ich wytwarzanie wkrótce stało się bardzo
zyskowną gałęzią produkcji. Przemysł rozwinął całe ich spektrum włączając w to
fosfor, potaż, wapń, mikroelementy, nawet pod postacią złożonych soli,
stosowanych w rolnictwie w granulowanej postaci, czasami rozpylanej z samolotów.
II wojna światowa dała silny impuls małemu, prawie pozbawionemu znaczenia
przemysłowi zajmującemu się pestycydami, który od tej pory zaczął działać na
wielką skalę. Dzisiaj warte tysiące miliardów dolarów chemikalia są rozsiewane
po całej planecie. Podczas I wojny gazu trującego użyto tylko raz, co przyniosło
ogromne szkody obu stronom. Nie używano go już nigdy. W czasie II wojny gazu nie
używano podczas walki, choć prowadzono nad nim badania, m.in. w firmie Bayer.
Wyprodukowała ona estry kwasu fosforowego. Po wojnie, mając ogromne możliwości
produkcyjne i zapasy, Bayer doszedł do wniosku, iż to, co zabija ludzi powinno
zabijać też owady. Podobnie było z innymi firmami i ich wynalazkami.
Przemysł chcąc zachować w czasie pokoju to, co podczas wojny było niezłym
interesem, zdołał całkowicie przejąć badania nad rolnictwem i ukierunkować je,
by służyły jego celom. Dokooptowano do tego sferę badań publicznych i rzeczy z
tym związane oraz szkolnictwo. Przeforsowawszy odpowiednie ustawodawstwo i
regulacje oraz ustanowiwszy system bankowy, który miał dać możliwość uzyskania
(rzekomo) łatwego kredytu, postawiono rolników w sytuacji bez wyjścia.
Dzisiaj agrochemiczny paradygmat akceptowany jest prawie bez wyjątku w szkołach
rolniczych oraz wśród naukowców. Większość rolników, nawet ci, którzy utracili
swoje małe gospodarstwa, wierzy weń i często oskarżają się o niemożność
sprostania jego wymogom.
Wszystko to stało się nie w wyniku rozmyślnego spisku, ukutego przez złośliwych
ludzi, lecz po prostu powstało i rozwinęło się przechodząc od jednego aktu
oportunizmu do drugiego. Osiągnęło to taki poziom, że nowe techniki, procesy czy
regulacje przyniosły pewnym ludziom i instytucjom korzyści, a technologia
została wprawiona w ruch i ideologicznie uprawomocniona. Alternatywy, które nie
pasują do tego systemu są ignorowane lub się do nich zniechęca.
W przypadku rolniczej biotechnologii kontrolowanej przez wielkie ponadnarodowe
korporacje wydaje się, że mamy do czynienia z prawdziwym spiskiem. Z jego
skutkami będzie się jednak dużo trudniej uporać niż z dotychczasowymi formami
destrukcji w rolnictwie.
Głównym problemem nie jest to, czy nasze jedzenie będzie miało pośledniejszą
jakość, czy też będzie dla nas szkodliwe - mimo, że tak być może - lecz to, czy
pojawią się nowe struktury zależności, struktury panowania nad tymi rolnikami,
którzy przetrwali i ograniczenie możliwości wyboru u konsumentów.
Fantastyczna różnorodność upraw, z jaką mieliśmy i ciągle mamy do czynienia mimo
ogromnych zniszczeń spowodowanych "Zieloną Rewolucją" przez ostatnich kilka
dziesięcioleci, wynika ze świadomej i nieświadomej selekcji dokonywanej przez
samych chłopów na przestrzeni setek, a nawet tysięcy lat. Pomyślmy tylko o
rodzinie Cruciferae - kapuście, kapuście pekińskiej, rzodkiewce, rzepie,
gorczycy, kalafiorze, brokułach i wielu innych. Żadnemu z rolników dokonujących
selekcji nawet nie przyszło do głowy, by zwracać się o patenty, rejestrację czy
świadectwa…
Obecnie firmy przemysłowe, takie jak Monsanto, chcą byśmy zaakceptowali ich
genetyczne manipulacje, argumentując, że kontynuują jedynie i przyśpieszają
proces, który już trwa, przyczyniając się tym samym do rozwiązania problemu
głodu. Utrzymują nawet, że nie ma innego wyjścia. Wiedzą jednak doskonale, że
istnieją alternatywy. Lepsze, zdrowsze i tańsze.
Wiemy, że rolnictwo musi znaleźć jakiś sposób, aby uwolnić się od toksyn i
chemikaliów. Mamy całą potrzebną do tego wiedzę. Tysiące organicznych rolników
na całym świecie są tego dowodem. Przemysł chce sprzedawać pakiety nasion i
środków owadobójczych, zmuszając rolników do ich używania, nawet gdy ci ich nie
potrzebują. W przypadku roślin uprawnych z niesławnym "genem terminatora"
[chodzi o taki rodzaj nasion uprawnych, które mają wszczepiony gen nie
pozwalający z uzyskanych plonów wyselekcjonować ziarna do kolejnego zasiewu, na
skutek czego rolnik zmuszony jest co roku kupować ziarna - przyp. red.], spisek
jest bardziej oczywisty. Mając takiego rodzaju nasiona nawet nie muszą kłopotać
się patentami. Wszystko to nie ma nic wspólnego ze wzrostem wydajności. Oznacza
kulminację procesu pozbawiania rolników własności, obracanie tych, którym udało
się przetrwać w zwykły dodatek do przemysłu. Wzmocni to proces wykorzeniania,
destrukcji społeczności, dewastacji środowiska i utraty bioróżnorodności oraz
powiększy problem głodu.
José A. Lutzenberger, Melissa Halloway
tłum.
Krzysztof Kędziora
Magazyn
Obywatel nr 4 / 2002 (8)
(za
zezwoleniem redakcji)
-------- Późniejsze przypisy redaktora
tego serwisu (L.K.) ---------
* To zjawisko centralizacji, bardzo
wrażliwej na destabilizację i zniszczenie ma wiele oblicz. Przykładowo
scentralizowana energetyka może łatwo być zniweczona sabotażem, punktowymi
atakami fizycznymi lub hakerskimi - powodując łańcuchowo kolaps całej gospodarki
a w konsekwencji nawet państwa (by tego uniknąć, pożądane jest decentralizowanie
wszystkiego co może być celem takich ataków, autonomiczność regionów, a nawet
pojedynczych gospodarstw). Istnieje teza że centralizacja może być także
celowym działaniem dla osiągnięcia totalitarnej władzy nad społeczeństwem.
**Typowy jest dla neokolonializmu także
taki sposob działania by kraje kiedyś rolnicze zaapatrywać z zewnątrz po
dampingowych cenach produktami spożywczymi wytwarzanymi przemysłowo w krajach 'rozwiniętych'.
Niweczy to nie tylko opłacalność lokalnej produkcji ale także likwiduje
zarówno lokalne gospodarstwa, tradycje produkcyjne jak i umiejętnosci lokalnych
chłopów. Po niedługim czasie na roli nie ma już nikogo, kto potrafiłby tym się
zająć - nawet gdyby chciał. W ten sposób niszczy się lokalny potencjał wytwórczy
danego kraju czyniąc go tylko rynkiem konsumenta i to z cenami narzuconymi z
zewnątrz.
*** Patrz Pomnik
dla...
**** Coraz głośniejszy problem GMO. Patrz
dokładniej początki protestów w Polsce:
List otwarty w sprawie ochrony Polski przed GMO,
Brońmy Polski przed mutantami!
, Koncerny zajmujące sie GMO pragną też zmonopolizować nasiennictwo i w ten sposób
jeszcze bardziej uzależnić rolników.
***** Podobnie, w czasie wojny większość
wysokoenergetycznej produkcji mięsnej szła na potrzeby wojska, natomiast ludność
cywilną trzeba było jakoś wyżywić. W tym celu rozwinięto, często pomysłowo,
produkcj różnych surogatów żywnościowych. Stworzyło to podwaliny pod żywność
przemysłową", wynalazek margaryn i tłuszczów rafinowanych, fast-foody,
wydajniejszą produkcję zbóż.
Po wojnie i z tymi technologiami oraz zapasami trzeba było coś zrobić -
inwestycje miały się zwrócić.
Zaawocowało to także politycznym lobby, niemalże dotąd działającym, na rzecz
produkcji roślinnej z deprecjonowaniem mięsnej a nawet wskazaniem na jego zgubny
wpływ na zdrowie. (Patrz np. Mity sercowe).
opr. LK
| |
Wyszukiwarka
lokalna
Także w Komunikaty
Zapisz się na
▼Biuletyn▼
(Twoje dane sa całkowicie bezpieczne,
za zapis - upominek)
Twoja
Super Ochrona Medyczna
|