Startowa Do nadrzędnej Nowości English Komunikaty Pro Anty English articles O nas Współpraca Linki Polecamy Ściągnij sobie Zastrzeżenie
| |
Obudź w sobie zwierzę
[komentarze redaktora witryny]
Duńscy naukowcy dowiedli, że fizjologia człowieka nie zmieniła się od 200 tys.
lat. Specjalnie na tę okazję przygotowaliśmy minielementarz każdego szanującego
się potomka małpoludów. Kilka prostych rad pomoże nam żyć w zgodzie z naszą
prawdziwą zwierzęcą naturą. [w sensie bilogicznym]
Człowiek - to brzmi dumnie. A może już czas spojrzeć prawdzie w oczy? I przestać
cytować Maksyma Gorkiego, którego słowa odmieniają dziś na wszystkie sposoby
zwolennicy tezy o wyjątkowej pozycji człowieka w przyrodzie. Wyniki badań
opublikowane właśnie przez naukowców z uniwersytetu w Kopenhadze dowodzą, że
z fizjologicznego punktu widzenia wciąż jesteśmy takimi samymi zwierzętami,
jakie zamieszkiwały afrykańską sawannę 200 tys. lat temu. Jedyną innowacją są
geny odpowiedzialne za obronę przed nowotworami i chorobami. One zadecydowały o
przetrwaniu naszego gatunku, bo zmieniają się znacznie szybciej niż my sami -
donoszą badacze w najszerszej jak dotąd analizie zróżnicowania genetycznego
ludzi.
To właśnie te geny wspomagają naszą odporność, przeciwdziałają tworzeniu się
guzów nowotworowych i sterują usuwaniem zużytych lub uszkodzonych komórek. Gdyby
się nie zmieniły nie zdołalibyśmy się oprzeć epidemiom nękającym naszą
cywilizację i wydłużyć o kilkadziesiąt lat przeciętnej długości życia. Nasze
trawienie, budowa szkieletu czy owłosienie nie zmieniły się jednak, odkąd
ganiali antylopy po sawannie.
Bo niby kiedy miały to zrobić? Przez 10 tys. lat naszej cywilizacji? Z punktu
widzenia 7 mln lat ewolucji człowieka to ledwie mgnienie oka. A prawda o na
taka, że gnieżdżąc się w miastach, nie zdołaliśmy uciec od swoich korzeni. I nie
ma co załamywać rąk. Ponieważ większość z nas nie ma pojęcia o stylu życia
praludzi, przygotowaliśmy krótki elementarz każdego szanującego się potomka
małpoludów. Kilka prostych rad przydatnych do życia w zgodzie z naszą zwierzęcą
naturą.
JEDZ POŁOWĘ (a pizzy nie jedz w ogóle)
Czy ktokolwiek z nas, biorąc rano do ręki chrupiący tost, zdaje sobie sprawę, że
ewolucja naszego układu pokarmowego zakończyła się blisko milion lat temu? I co
z tego? - zapyta zirytowany amator gorącego pieczywka, zatrzymując apetyczną
kromkę w drodze do ust. Ano wiele. Na przykład to, że dopiero 10 tys. lat temu
narodziło się rolnictwo. I dopiero wtedy w naszej diecie pojawiła się mąka.
Ludzki organizm nie miał więc szans, by nauczyć się trawić zawarte w niej
węglowodany. „Nasza fizjologia odżywiania jest bardziej dostosowana do menu
paleolitycznego niż do produktów z półek supermarketów” - napisał prof. Marek
Konarzewski w wydanej właśnie książce „Na początku był głód”. Nasi poprzednicy
na ewolucyjnej drabinie żywili się chudym mięsem [czy aby na pewno tylko chudym?], rybami, świeżymi owocami,
warzywami i orzechami. Jadłospis ten zawierał niewiele węglowodanów i tłuszczów,
za to dużo białka i błonnika. Dziś jest dokładnie na odwrót. Zmorą bogatych
społeczeństw Europy i Ameryki są ogromne ilości cukrów zjadanych bez żadnego
umiaru wraz z potrawami mącznymi oraz tłuste sosy i mięsiwa.
A więc co jeść, by żyć w zgodzie z ewolucją gatunku? Nie ma jak dieta myśliwych
i zbieraczy epoki przedrolniczej — przekonują dietetycy z uniwersytetu w
Liverpoolu na łamach magazynu naukowego „Journal of Nutritional and
Enyironmental Medicine”. Potwierdzają to badania dr. Staffana Lindeberga ze
szwedzkiego uniwersytetu w Lund prowadzone na rdzennych mieszkańcach Papui-Nowej
Gwinei, których dieta jest mocno zbliżona do pożywienia humanoidów. Żywią się
oni owocami, rybami, orzechami kokosowymi i bulwami yam. Rzadko cierpią na
choroby serca czy cukrzycę, tak częste wśród mieszkańców Zachodu. Dla
czytelników przerażonych wizją poszukiwania bulw yam w osiedlowych delikatesach
mamy dobrą wiadomość - uczeni doceniają też zalety diety śródziemnomorskiej.
Mówią, że gdyby wyrzucić z niej nasycone węglowodanami włoską pizzę czy
francuskie bagietki, byłoby to menu bliskie diecie optymalnej.
Przyszedł czas na pytanie dla wielu znacznie bardziej dotkliwe: ile jeść? Przez
miliony lat konkurowania z innymi zwierzętami o jedzenie nasi przodkowie
wielokrotnie poznawali smak głodu. Dlatego ich organizmy wykształciły mechanizm
pozwalający w czasach obfitości pokarmu, na przykład po upolowaniu antylopy
odkładać zapasy na czarną godzinę. Sprawdzało się to jeszcze w czasach
średniowiecza, ale teraz, gdy mamy jedzenia pod dostatkiem, a czarna godzina
jakoś nie chce nadejść - po prostu gromadzimy coraz grubszą warstwę tłuszczu. Co
więcej, nawet wtedy, gdy w desperackim akcie stosujemy jakąś dietę, ograniczając
racje żywnościowe do minimum, nie chudniemy. Dlaczego? To również sprawka naszej
genetycznej przeszłości. Natychmiast po głodówce otrzymujemy od przerażonego
wizją głodu organizmu silny nakaz obżarstwa. Organizm stara się po prostu
nadrobić straty i funduje nam doskonale opisany już we wszystkich pismach
kobiecych efekt jo-jo.
Jak sobie z tym radzić? Po pierwsze, zauważyć, że zmieniły się warunki, i z
powodów podanych powyżej nie żywić się trybem prehistorycznego myśliwego w
rytmie obżarstwo-głodówka. Po drugie, rozważyć najbardziej skuteczną z
dostępnych diet, tzw. dietę JP („jedz połowę”). „Dieta niskokaloryczna spowalnia
starzenie mózgu” - twierdzą naukowcy w najnowszych doniesieniach i nie jest to
czcza gadanina. Badania prowadzone m.in. na innych ssakach naczelnych pokazały
że ograniczenie kaloryczności przyjmowanych pokarmów przy jednoczesnym
zachowaniu ich wartości odżywczych może wydłużyć życie zwierząt nawet o 30 proc.
Doświadczenia dietetyków mówią dokładnie to samo o ludziach.
PROSTUJ PLECY (tylko tak dogonisz antylopę)
W utrzymaniu pięknej sylwetki pomoże nam też uświadomienie sobie, że w końcu nie
po to naszym przodkom wydłużyły się kości nóg i przyjęli oni postawę
wyprostowaną, abyśmy teraz kulili się za biurkami wygięci w chińskie „s”. Nasi
przodkowie stanęli na dwóch nogach, aby móc sprawnie biegać po ogromnych
połaciach sawanny, poszukując pokarmu i polując. Świadczy o tym solidna
konstrukcja ścięgien i więzadeł zbudowanych z wyjątkowo dużej ilości kolagenu,
organicznego odpowiednika gumy. Co więcej, ewolucja przystosowała nas do
oddychania przez usta podczas długiego wysiłku fizycznego w wysokiej
temperaturze. Tej umiejętności nie mają nasi najbliżsi krewni — małpy
człekokształtne. Dzięki niej sprawnie wentylujemy płuca i przeciwdziałamy
przegrzaniu organizmu. Tę samą funkcję pełni nasza zdolność do pocenia się i
rzadkie owłosienie skóry. Po co nam takie przystosowania do maratońskich biegów?
Ot, choćby po to, by urządzać polowania z nagonką. Taką taktykę wciąż stosują
myśliwi z afrykańskiego plemienia Hadza, którzy potrafią truchtać godzinami za
upatrzoną ofiarą, aż wyczerpane zwierzę wreszcie padnie i da się do siebie
zbliżyć na odległość strzału z łuku. Paleolityczni myśliwi, tak jak dzisiejsi
Afrykanie, w biegach sprinterskich nie mogli się równać z większością
mieszkańców sawanny i również zamęczali ich swoją wytrzymałością - antylopy
ganiane przez długie godziny po prostu zdychały z wycieńczenia.
Z punktu widzenia naszej zwierzęcej natury najlepiej by było, abyśmy biegali po
polach i łąkach, zamiast siedzieć przy biurku. Tyle że to niewykonalne. Spójrzmy
więc przyjaznym okiem na kwestię ergonomii stanowiska pracy - proste plecy, nogi
ugięte pod kątem prostym, monitor na wysokości oczu i jak najczęstsze przerwy w
pracy - choć to rady wyjęte niemal żywcem z instrukcji BHP nie są one
wydrukowane tylko po to, by papierkom w firmie stało się zadość. Rwa kulszowa,
czyli bóle lędźwiowo-krzyżowego odcinka kręgosłupa, spowodowana jest złym
traktowaniem układu kostnego. Jeśli się do tego dołoży wady postawy nabyte w
dzieciństwie (15 proc. dzieci cierpi na boczne skrzywienie kręgosłupa, czyli
skoliozę), po czterdziestce tego typu dolegliwości mamy jak w banku.
WYRZUĆ Z AUTA PLUSZOWĄ MASKOTKĘ (a będziesz miał koci wzrok)
Przed monitorem komputera czy nad rzędami drukowanych cyferek
tracimy paleolityczną zdolność patrzenia w dal, do którego od zawsze
przystosowane były nasze oczy. Wytrenowany ludzki wzrok potrafi na kilometr
dostrzec przedmiot wielkości jednego metra. Nasi przodkowie mieli czego
wypatrywać na sawannie, na której aż roiło się od wrogów czy potencjalnych dań
mięsnych. Aż tu nagle zostaliśmy zmuszeni do patrzenia na obiekty oddalone o
kilkadziesiąt centymetrów. Według najnowszych danych na krótkowzroczność cierpi
30 proc. Europejczyków i aż 60 proc. Azjatów. Czy można temu zapobiec? W pewnym
stopniu tak, mimo że skłonność do niej jest dziedziczna. Co kilkadziesiąt minut
róbmy krótkie przerwy w pracy czy czytaniu książki i przez chwilę starajmy się
patrzeć w oddalony punkt za oknem. Jeśli nie ma takiej możliwości, bo za oknem
wybudowano nowy piękny blok, zasłońmy rękoma oczy i ustawmy ostrość na dal.
Wystarczy minuta takiego eksperymentu, żeby wzrok odpoczął. To naprawdę działa.
Po praprzodkach pozostała nam jeszcze inna cenna umiejętność: wyłapywania kątem
oka najmniejszego poruszenia. Nasze pole widzenia obejmuje około 200 stopni. To
dość dobry wynik w świecie zwierząt — kot, mistrz polowania, widzi w granicach
280 stopni. Ta umiejętność sprawdza się nie tylko w warunkach sawanny, ale też
podczas prowadzenia samochodu. Problem w tym, że przyczepiona pod przednim
lusterkiem płyta kompaktowa czy zabawna pluszowa maskotka uniemożliwiają
wykorzystanie pożytecznego narzędzia, w jakie wyposażyła nas ewolucja.
NIE STRESUJ SIĘ (niczym sarna)
Dla paleolitycznych praojców dobry wzrok oznaczał być albo nie być. Gdy
zauważali niebezpieczeństwo, przyczajali się, sprawdzali, czy nie zostali
zauważeni. Ten atawizm pozostał nam do dziś. To dlatego skarceni przez szefa
reagujemy dokładnie tak jak nasi przodkowie na atak lwa - zastygnięciem w
bezruchu, zwolnieniem akcji serca i metabolizmu. Reakcję tę pierwsi opisali
niedawno w magazynie „Psychophysiology” uczeni brazylijscy. Podczas eksperymentu
na Uniwersytecie federalnym w Rio de Janeiro ochotnikom pokazywano ilustracje,
m.in.. okaleczonych ludzi. Na ten właśnie widok w badanych zamierały ważniejsze
funkcje życiowe, co rejestrowały urządzenia do elektrokardiografii i
posturografii (mierzenia ruchów ciała). Podobnie na zagrożenie reagują przykład
sarny.
Dopiero po chwili bezruchu organizm uruchamia swoją najsilniejszą broń -
mechanizm „walcz lub uciekaj”. Jego pierwsze objawy to gwałtowne pocenie się i
nagły skok poziomu adrenaliny. W wyniku jej działania jelito cienkie wstrzymuje
pracę, odbyt zaciska się, wątroba wyrzuca do krwiobiegu zmagazynowany w niej
cukier (paliwo dla mięśni), a częstość skurczów serca się podwaja. Oddech staje
się głębszy i szybszy, dzięki czemu otrzymuje więcej tlenu, aby przygotować
organizm do starcia z przeciwnikiem. Towarzyszą temu pokazy siły jak stroszenie
(u większości ludzi — dość już jednak symbolicznego) owłosienia czy zaciskanie
dłoni w pięści, co odpowiada szczerzeniu zębów u zwierząt. W razie rzeczywistego
zagrożenia reakcja ta daje szansę ocalenia głowy Umiejętności wyzwalania takiej
energii i panowania nad nią uczy się sportowców i żołnierzy. Ich trening to nie
tylko wysiłek fizyczny, lecz także oswojenie strachu przed sprawdzianem.
Szczególnie brutalnym tego przykładem jest bojowy system walki BAS (Bryl Andrzej
System), polska metoda szkolenia jednostek specjalnych sprawdzająca się w bardzo
bliskim kontakcie z przeciwnikiem. Żołnierzy najpierw uczy się przełamywania
bariery bólu i strachu przed urazem czy nokautem, zadając im cierpienia prawie
takie same jak w rzeczywistej walce. W ten sposób wyłącza się towarzyszące
takiemu starciu emocje. Skoro wiemy, co nas czeka, nie jest to już takie
straszne.
Nie inaczej psychiatrzy leczą ludzi chorych na wszelkie fobie. Tyle że tutaj
odbywa się to dużo łagodniej. Cierpiący na klaustrofobię będzie musiał zmierzyć
się z ciasnym pomieszczeniem, bojący się ciemności - z czarnym jak noc pokojem.
Strach trzeba oswoić. A potem niech sobie szef krzyczy, ile wlezie.
ŚPIJ WIĘCEJ NIŻ ŻYRAFA (a mniej niż lew)
Stres nie zawsze musi być szkodliwy W umiarkowanych ilościach
pomaga nam co rano rzucać się w wir obowiązków. Właśnie o tej porze w naszym
organizmie wydziela się kortyzol, hormon stresu i walki, który mobilizował
naszych przodków do wyruszenia na łowy. Z kolei wieczorem działa
melatonina,
zwana hormonem senności, która nastraja nas do snu. Całym cyklem zawiadują geny.
Przez kilka milionów lat nastawiły się na precyzyjny 24-godzinny rytm
funkcjonowania. Ten zegar nie lubi zmian, o czym można się przekonać, podróżując
do innej strefy czasowej. Efektem takiego wyjazdu będzie senność i trudności z
koncentracją. Podobne objawy mają ludzie pracując w systemie zmianowym.
Wielokrotnie dowodzono, że również ich system obrony przed chorobami kuleje.
Rada: z zegarem biologicznym nie warto walczyć. Możliwe są kilkugodzinne
odstępstwa w jedną czy drugą stronę, ale przestawianie doby nie wróży nic
dobrego. Tak samo istotna jest jakość i długość snu. „Sen jest tak ważną
czynnością, że został utrwalony przez ewolucję, mimo że jest to bardzo
nieekonomiczne zachowanie” - zauważa na łamach magazynu „Nature” Paul Shaw z
Neurosciences Institute w Kalifornii. Bo przecież w czasie snu zwierzęta nie
mogą opiekować się młodymi ani zdobywać pokarmu. „Nawet niewielkie zmiany rytmu
snu mogą mieć niebezpieczne skutki dla organizmu, dlatego nie możemy go sobie
żałować” - sądzi Shaw.
Jak długo powinniśmy spać? W przyrodzie zależy to od tego, czy jesteś
drapieżnikiem, czy ofiarą. Sen żyraf trwa niecałe dwie godziny, saren - trzy a
lwów - około 13. Nam, ludziom, potrzeba około ośmiu godzin. W nocy pokonujemy
około pięciu cykli przebiegających według schematu: lekki sen wolnofalowy,
głęboki wolnofalowy i na koniec sen paradoksalny, czyli faza REM. To wtedy
nawiedzają nas marzenia senne. Najbardziej odpowiedzialne zadanie spoczywa na
fazie głębokiej: organizm wówczas się regeneruje, a w pamięci długotrwałej
utrwalają się przeżyte doświadczenia. Jeśli ta faza skraca się lub znika, sen
przestaje pokrzepiać, spłycają się zdolności intelektualne.
Najtrudniej obudzić się w fazie REM. Gdy wówczas zadzwoni budzik, czeka nas
znużenie, długa rozbiegówka” i niemożność obycia się bez kawy. Co na to
poradzić?
Cierpiący na chroniczne niewyspanie studenci z Brown University w Rhode Island
wymyślili budzik, który śledzi fazy snu właściciela i z alarmem czeka na
najlżejszą fazę. Analizuje on fale mózgowe śpiącego przez założoną na głowę
opaskę z elektrodami. Gdyby nie ta niedogodność, budzik byłby naprawdę
rewolucyjnym wynalazkiem. ponieważ nie ma go jeszcze w sprzedaży na razie z
własnym snem musimy sobie radzić sarni.
ALEKSANDRA KOWALCZYK
(artykuł opublikowany pierwotnie w czasopiśmie OZON 6 lipca 2005, tutaj w 2007
r.
| |
Wyszukiwarka
lokalna
Także w Komunikaty
Zapisz się na
▼Biuletyn▼
(Twoje dane sa całkowicie bezpieczne,
za zapis - upominek)
Twoja
Super Ochrona Medyczna
|