Startowa Do nadrzędnej Nowości English Komunikaty Anty Inne English articles O nas Współpraca Linki Polecamy Ściągnij sobie Zastrzeżenie
| |
Wzorce zachowań, które nas niszczą
Wiadomo, że wiele z naszych chorób ma podłoże psychosomatyczne
- wynika z naszych stanów psychicznych a nawet z samych myśli. Zresztą, zdrowie
szerzej rozumiane, to także zdrowie psychiczne i dobre samopoczucie, a to na
pewno zależy od naszego nastroju psychicznego.
Mam wrażenie (nie odosobnione), że lekarze nie zawsze to
dostrzegają. Chwała zaś terapeutom, którzy dostrzegają ten holizm: ciało +
psychika + dusza.
Także psychiatrzy, którzy gubią związek zdrowia psychicznego z
duszą i wartościami, mają mierne wyniki.
Powyższe tezy dobrze ilustruje książka Richarda Bandlera,
twórcy NLP (psycho-lingwistycznego programowania), pt.
Umysł, jak z niego
wreszcie korzystać?
Poniżej zaprezentuję parę fragmentów z tej książki, które
dotykają wzorców myślenia pogarszających nasze samopoczucie i związki z innymi.
Jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej, jaki odsłoniła nam
NLP. Inne fragmenty
komentują współczesnych lekarzy i ich praktyki. Autor sam jest praktykującym
terapeutą, wie zatem o czym mówi, a robi to często z humorem...
Książkę ( 240 stron!, dostępną jako e-book) polecam także z powodu szerszych
wartości - jako drogowskaz na drodze lepszej komunikacji, większej efektywności,
osiągania szczęścia i sukcesu.
(L. K.)
Fragmenty książki
(Copyright by
Wydawnictwo Złote Myśli & Centrum Kreowania Liderów SA - na podstawie
darmowo udostępnionej wersji demonstracyjnej e-booka)
... Najnowszy „Podręcznik statystyki i diagnostyki” (wyd.
III), używany przez psychiatrów i psychologów, zawiera ponad 450 stron opisów
sposobów, w jaki człowiek może się załamać, nie ma w nim natomiast ani jednej
strony opisującej zdrowie psychiczne. Na przykład, schizofrenia jest bardzo
dobrze widzianym sposobem załamywania się, katatonia natomiast sposobem bardzo
nieefektownym. Pomimo ogromnej popularności, jaką w czasie I wojny światowej
cieszył się paraliż histeryczny, wyszedł on obecnie zupełnie z mody; spotyka się
go jeszcze sporadycznie u emigrantów z odległych rubieży, niezorientowanych w
obowiązujących trendach. Trzeba mieć wyjątkowe szczęście, aby natrafić na dobrze
zachowany okaz paraliżu. Mnie udało się zobaczyć tylko pięć takich przypadków w
ciągu ostatnich siedmiu lat — dwa zresztą sam wywołałem podczas hipnozy. Innym
popularnym sposobem załamania się jest przypadek „na krawędzi”. Oznacza to, że
nie jesteś jeszcze kompletnym wariatem, ale też nie jesteś już zupełnie normalny
— tak jakby komukolwiek na tym świecie udało się jeszcze pozostać normalnym! W
latach pięćdziesiątych, po wejściu na ekrany filmu „Trzy oblicza Ewy”, pacjenci
z rozszczepieniem jaźni zawsze mieli trzy osobowości. Ale od czasów Sybil, która
dysponowała aż siedemnastoma, obserwujemy coraz więcej pacjentów, u których
liczba wcieleń systematycznie się pomnaża.
...
Postępowanie ludzkie ma pewną określoną strukturę.
Jeżeli uda ci się ją poznać, znajdziesz również sposób na wprowadzenie w niej
pożądanych zmian. Będziesz też mógł wskazać sytuacje, w których dany sposób
zachowania mógłby okazać się przydatny.
Pomyśl teraz o kimś, kto odkłada wszystko na później. Co by się stało, gdyby
użyć tego sposobu zachowania i odłożyć na później złe samopoczucie wywołane
niepowodzeniem. „Powinienem się teraz poczuć fatalnie, ale nie mam w tej
chwili czasu, zajmę się tym kiedy indziej.” A co by się stało, gdybyś w
nieskończoność odkładał zjedzenie tortu czekoladowego i lodów — po prostu nie
mógłbyś się jakoś do tego zabrać?
Jednak większość osób nie myśli w podobny sposób. Podstawą większości kierunków
psychologicznych jest pytanie „Co się stało?”.
Gdy psychologowi uda się już nazwać to, co ci dolega, wtedy najczęściej chce się
dowiedzieć, kiedy nastąpiło u ciebie załamanie i co konkretnie było tego
powodem. Gdy ma już te informacje, uważa, że poznał przyczyny twojego stanu.
Jeżeli przyjmujemy, że ktoś się załamał, następnym naszym zadaniem jest
wymyślenie, jak poskładać z powrotem te drzazgi, które z niego zostały i czy w
ogóle jest to możliwe. Przy czym psychologów nigdy specjalnie nie interesuje,
jak doszło u ciebie do zachwiania równowagi psychicznej oraz co robisz, aby
podtrzymać w sobie ten stan.
Inną niedogodnością dzisiejszej psychologii jest to, że bada ona ludzi
załamanych, aby dowiedzieć się, jak przywrócić ich do stanu szczęśliwości. To
mniej więcej tak, jakby sprawdzać stan wszystkich samochodów na złomowisku, aby
dowiedzieć się, jak podnieść jakość nowego samochodu.
Jeżeli przebadasz wielu schizofreników, możesz nauczyć się dokładnie odtwarzać
zachowania właściwe dla schizofrenii, nie nauczysz się jednak tego, czego oni
nie potrafią robić, np. jak być zdrowym.
Gdy prowadziłem seminarium dla personelu szpitala psychiatrycznego,
zasugerowałem im, aby badali swych schizofreników tylko do momentu, gdy dowiedzą
się, czego pacjenci nie potrafią robić. Potem powinni zająć się badaniem
zdrowych ludzi, aby dowiedzieć się, w jaki sposób dane zadania są przez nich
wykonywane, a następnie nauczyć schizofreników tego „zdrowego” sposobu.
PRZYKŁAD
Pewna kobieta miała następujący problem: w kilka minut po
wymyśleniu jakiejś historii nie potrafiła już odróżnić, czy zdarzyła się ona
naprawdę i była realnym wspomnieniem, czy też była tylko wytworem jej
fantazji. Gdy pojawiał się w jej pamięci jakiś obraz, nie miała pojęcia, czy
rzeczywiście go kiedyś widziała, czy tylko sobie wyobraziła. Przypadłość ta
wprowadzała ja w ogromne zakłopotanie i powodowała strach, o wywołaniu
jakiego marzą wszyscy producenci filmów grozy. Zasugerowałem jej, aby wokół
obrazów, które sobie wyobraża, namalowała cienka ramkę. Gdy sobie potem dany
obraz przypomni, będzie się on wyraźnie różnił od rzeczywistych wspomnień.
Spróbowała tak zrobić i okazało się to skuteczne. Gdy tylko powiedziałem jej
dokładnie, krok po kroku, jak ma postąpić i gdy zaczęła to praktycznie
stosować, była wyleczona. Zastanawiające jest jednak to, że przez ostatnie
12 lat była leczona przez psychologów, którzy na różne sposoby opisywali jej
brak równowagi psychicznej. Szukali „głęboko ukrytego sensu lub drugiego
dna”. Według mnie panowie psycholodzy w dzieciństwie spędzali zbyt wiele
czasu czytając Scherlocka Holmesa. Wprowadzenie zmian w czyimś bądź w swoim
zachowaniu nie wymaga aż tak karkołomnych i czasochłonnych zabiegów — trzeba
po prostu wiedzieć, jak się do tego zabrać.
Większość psychologów uważa, że komunikowanie się z chorymi
psychicznie jest bardzo trudnym zadaniem. Po części rzeczywiście tak jest, ale w
znacznej mierze jest to rezultat sposobu, w jaki terapeuta traktuje takiego
pacjenta. Jeżeli ktoś zachowuje się nieco oryginalnie, zabiera się go z ulicy,
szpikuje lekami uspokajającymi i zamyka w domu bez klamek razem z trzydziestoma
innymi podobnie potraktowanymi istotami. Następnie delikwent jest obserwowany
przez 72 godziny, po których uczony badacz stwierdza: „Ależ on się dziwnie
zachowuje!”. Oczywiście nikt z nas, z badaczem na czele, w podobnych
warunkach nie zachowywałby się w sposób co najmniej kontrowersyjny.
Ilu z was czytało artykuł „Normalni ludzie w nienormalnych miejscach”! Pewien
socjolog przeprowadzał doświadczenie, w ramach którego grupka młodych, zdrowych,
szczęśliwych studentów została przyjęta do szpitali psychiatrycznych, aby tam
udawać pacjentów. Wszyscy zostali zdiagnozowani przez nieświadomych eksperymentu
psychiatrów jako ciężkie przypadki różnorodnych chorób umysłowych. Większość z
uczestników doświadczenia miała potem ogromne kłopoty z wydostaniem się na
zewnątrz, gdyż personel medyczny traktował ich chęć wypisania się ze szpitala
jako jeszcze jeden z dowodów istnienia choroby. To jeden z lepszych przykładów
działania „Paragrafu 22”. Co ciekawe, pacjenci oddziałów, na których przebywali
studenci, od początku wyczuli, że są oni najzupełniej zdrowi — tylko lekarze i
pielęgniarki upierali się przy swoim zdaniu.
Kilka lat temu, gdy poznawałem różne metody modyfikacji zachowań, psychiatrzy i
psycholodzy uchodzili w opinii większości za ekspertów w tej dziedzinie. Mnie
się raczej wydawało, że wielu z nich to wspaniałe, pełno objawowe przypadki
różnorodnych psychoz, zachowań patologicznych i innych zaburzeń. Czy komuś
kiedykolwiek udało się zobaczyć ego? A zespół apatyczno-abuliczny? Każda osoba,
która na co dzień w taki sposób się wyraża, nie powinna nazywać innych ludzi
wariatami.
Większość psychologów uważa, że katatonicy to prawdziwi twardziele, bo w żaden
sposób nie można z nimi nawiązać kontaktu. Siedzą cały czas w tej samej pozycji,
a jedyny sposób na przemieszczenie ich w inne miejsce, to po prostu podnieść ich
i przenieść.
Jest pewien bardzo prosty sposób pozwalający na nawiązanie kontaktu z
katatonikiem. Trzeba po prostu uderzyć go młotkiem w rękę. Gdy podniesiecie
młotek, aby powtórzyć ten zabieg, zabierze rękę mówiąc: „Nie rób tego
więcej!” Nie będzie to sygnał, że pacjent został cudownie wyleczony, będzie
to jednak znak, że pewna forma kontaktu została z nim nawiązana. A to już jakiś
punkt wyjścia.
Poprosiłem kiedyś znajomych psychiatrów, aby przystali mi pacjentów, którzy
przysparzają im najwięcej kłopotów w terapii. Odkryłem wtedy, że im większe
problemy miał dany pacjent, tym lepiej się z nim współpracowało (w przypadku
terapii długotrwałej, nie pojedynczej wizyty). Sądzę obecnie, że łatwiej jest
pracować ze schizofrenikiem w szczytowym okresie choroby, niż namówić na
rzucenie palenia osobę normalną, która nie ma na to ochoty. Zachowanie
psychotyka wydaje się być nieprzewidywalne — raz rozmawiacie zupełnie normalnie,
a za chwilę musisz zamykać się przed nim w łazience, bo właśnie ma napad szału.
Są to jednak tylko pozory. Podobnie jak każde inne zachowanie ludzkie, psychoza
funkcjonuje również według określonego schematu. Nawet schizofrenik nie budzi
się po prostu pewnego dnia z zespołem maniakalno-depresyjnym. Jeżeli dowiesz
się, jak wygląda system, według którego działa jego choroba, będziesz mógł w
dowolnej chwili indukować i wygaszać jej napady. Jeżeli nauczysz się tego
odpowiednio dobrze, będziesz sam w stanie na zawołanie podobnie się zachowywać.
Na przykład, jeżeli kiedykolwiek będziesz chciał dostać pokój w przepełnionym
hotelu, nie znam na to lepszego sposobu, niż zafundowanie sobie nagłego napadu
manii. Uważaj jednak, żebyś szybko wrócił do normalnego stanu, w przeciwnym
bowiem razie możesz dostać pokój o miękkich ścianach i z kratami w oknach.
Zawsze uważałem, że podejście Johna Rosena do psychotyków było i jest
najbardziej skuteczne: „Wejdź w świat pacjenta i popsuj mu jego obraz.”
Jest na to wiele różnych sposobów, najlepiej jednak zrobić to bez zbytniej
ostentacji.
Podam wam przykład. Miałem kiedyś pacjenta, który słyszał głos wydobywający się
z gniazdka elektrycznego. Głos ten zmuszał go do robienia różnych rzeczy.
Doszedłem do wniosku, że jeżeli uda mi się urzeczywistnić jego halucynacje,
facet przestanie być schizofrenikiem. Ukryłem więc głośnik w jednym z gniazdek w
mojej poczekalni. Gdy pacjent wszedł do pomieszczenia, gniazdko powiedziało mu:
„Dzień dobry”. Facet odwrócił się, spojrzał na gniazdko i rzekł: „Masz
zmieniony głos”.
Większość ludzi nie doświadcza rzeczywistości, a raczej dzieli z innymi jakąś
iluzję na jej temat.
„Jestem nowym głosem. Nie wiedziałeś, że jest nas więcej?” „Skąd się tu
wziąłeś?” „A co cię to obchodzi?”
I tak nawiązaliśmy kontakt. Ponieważ musiał słuchać poleceń głosu, dawałem
mu z gniazdka instrukcje, co ma zrobić, aby zmienić swoje postępowanie.
Większość ludzi stwarza sobie jakiś obraz otaczającej ich rzeczywistości i
postępuje zgodnie z nim. Ja wolę stwarzać samą rzeczywistość. Nie wierzę w to,
że czyjeś załamanie nerwowe jest sprawą ostateczną. Po prostu dany człowiek
nauczył się pewnego modelu postępowania i konsekwentnie go realizuje, co,
przyznaję, bywa czasem dość zaskakujące.
Większość ludzi nie doświadcza rzeczywistości, a raczej dzieli z innymi jakąś
iluzję na jej temat.
Są na przykład ludzie, którzy łapią mnie na progu mojego mieszkania, dają mi
komiksy religijne i z całą powagą zapewniają że za dwa tygodnie nastąpi koniec
świata. Całkiem otwarcie rozmawiają z aniołami i Bogiem, ale nie są uznawani za
wariatów. Jeżeli jednak pojedyncza osoba zostanie przyłapana na rozmowie np. ze
Świętym Franciszkiem, jest od razu traktowana jak ktoś niebezpieczny dla
otoczenia, zabierana w gustownym, choć niewygodnym ubranku do odpowiedniego
szpitala, ogłuszana rozlicznymi medykamentami.
Kiedy więc stwarzacie nową rzeczywistość, pamiętajcie, aby
przekonać o jej istnieniu jeszcze paru przyjaciół, w przeciwnym bowiem razie
będziecie mieć poważne kłopoty.
...
Zapytałem kiedyś przyjaciela: „Jakie jest twoje największe
niepowodzenie życiowe?” Odpowiedział: „Za kilka tygodni mam zrobić pewną
rzecz i ona właśnie będzie tym niepowodzeniem”. I wiecie co? Miał rację.
Rzeczywiście była to wielka katastrofa — nie dlatego, że sprawy poszły nie po
jego myśli, ale dlatego, że stracił ogromną ilość czasu martwiąc się na zapas.
PRZYKŁAD
Wielu osobom wyobraźnia służy przede wszystkim do
przewidywania wszelkich możliwych kataklizmów, jakie się mogą wydarzyć. Po
co czekać? Przecież można się zamartwiać już pół roku wcześniej.
Po co czekać, aż twój mąż będzie faktycznie miał z kimś
romans? Przecież możesz to sobie wyobrazić już teraz: widzisz, siedzi obok tej
blondynki, śmieje się beztrosko i patrzy na nią tym wzrokiem, który był kiedyś
zarezerwowany wyłącznie dla ciebie. Poczuj się tak, jakbyś tam była i wszystko
to działo się na twoich oczach. Jest to jeden z lepszych sposobów popadnięcia w
chorobliwą zazdrość. Komu z was zdarza się tak robić?
ZAPAMIĘTAJ !
Dlaczego nie stwarzasz w myśli pozytywnych obrazów?
Jeżeli uczucie złości na męża wywołane waszą wizją utrzyma się do jego
powrotu z pracy, gdy tylko przestąpi próg wylejecie na niego wszelkie wasze
żale, a jeśli takie postępowanie wejdzie wam w nawyk, w końcu mąż postąpi
zgodnie z waszymi najgorszymi przeczuciami i poszuka sobie kogoś innego. Wielu
moich pacjentów opowiadało mi o takich zdarzeniach. Zawsze wtedy zadaję im
pytanie:
„Dlaczego nie stwarzasz w myśli pozytywnych obrazów?”
„Co przez to rozumiesz?”
„Wystarczy, żebyś zmieniła tylko jeden element swej wizji: zobacz siebie na
miejscu tej blondynki. Potem wejdź w stworzony obraz i pozwól sobie na przeżycie
tych wszystkich dobrych uczuć. A gdy mąż wróci do domu, postaraj się, aby twoja
wizja stała się rzeczywistością.” Czy tak nie będzie lepiej? Często słyszy
się ludzi mówiących o swych „dobrych” i „złych” wspomnieniach. Są
to jednak tylko stwierdzenia obrazujące, czy dane wspomnienie podoba się jego
właścicielowi czy też nie. Większość z nas chce mieć same przyjemne wspomnienia
i uważa, że byliby znacznie szczęśliwsi, gdyby wszystkie złe wspomnienia po
prostu zniknęły. Pomyślcie jednak, jakie byłoby teraz wasze życie, gdybyście
nigdy nie doświadczyli niczego złego. Jacy bylibyście teraz, gdybyście
dorastając stykali się wyłącznie z miłymi ludźmi i nie natrafiali na żadne
przeciwności. Stalibyście się po prostu mięczakami, nie potrafiącymi sobie
poradzić z najmniejszym problemem — w naszym kraju jest dostatecznie wielu ludzi
będących tego najlepszym przykładem.
...
Wydaje się wam to może zbyt proste, żeby było prawdziwe, ale
skuteczne sposoby zazwyczaj bywają mało skomplikowane.
Niestety, psychoterapeuci nigdy nie mieli bodźca, aby szukać szybszych i
bardziej efektywnych metod leczenia. W większości dziedzin, na przykład w
przemyśle, ludzie zarabiają tym więcej, im bardziej ich działania są skuteczne.
W psychoterapii jednak opłata jest pobierana za ilość przepracowanych godzin, a
nie za osiągnięte rezultaty. Tak więc niekompetentny terapeuta zarabia więcej
niż ktoś, kto potrafi szybko wyleczyć pacjenta. Wielu psychologów wyznaje nawet
pewną zasadę, która sankcjonuje ich brak kompetencji. Mówi ona, że bezpośrednie
wpływanie na kogoś jest manipulacją, a manipulacja jest zła. To zupełnie tak,
jakby mówili: „Płacisz mi, abym wpływając na ciebie pomógł ci się zmienić. Ja
tego nie zrobię, gdyż jest to niemoralne, ale pieniądze od ciebie i tak wezmę”.
Gdy ja kogoś przyjmuję, pobieram opłaty za faktycznie przeprowadzone zmiany, a
nie za godzinę — tylko wtedy dostaję pieniądze, kiedy osiągnę rezultaty
zadowalające pacjenta. W ten sposób sesja terapeutyczna stanowi dla mnie zawsze
pewne wyzwanie.
Argumenty, których używają terapeuci, tłumacząc, dlaczego ich metody nie
skutkują, są czasem wręcz skandaliczne. Mówią na przykład: „On nie dorósł
jeszcze do zmiany”. Jest to zwykłe mydlenie oczu. Jeżeli pan doktor widział,
że pacjent nie jest jeszcze gotowy, aby się zmienić, dlaczego wyznaczał mu
kolejne wizyty, za które kazał sobie płacić? Trzeba było mu powiedzieć, żeby
poszedł do domu i wrócił, kiedy będzie przygotowany. Zawsze uważałem, że jeżeli
trafiam na kogoś, kto nie dorósł jeszcze do zmian, moim zadaniem jest rozbudzić
w nim tę gotowość. Jak byście się czuli, gdybyście zabrali swój samochód do
mechaniką, który przez kilkanaście tygodni bez skutku by go reperował? Jeżeli w
którymś momencie usłyszelibyście od niego: „Samochód nie jest przygotowany do
zmiany”, nie przyjęlibyście tego tłumaczenia, prawda? Ale terapeutom takie
stwierdzenia uchodzą ciągle na sucho. Inna ulubiona wymówka to: „Pacjent jest
oporny na terapię.” Wyobraźcie sobie, co byście zrobili, gdyby wasz mechanik
nagle zakomunikował: „Pana Mercedes stawia opór przy wymianie zaworu. Proszę
go za tydzień przyprowadzić do warsztatu i spróbujemy jeszcze raz”?
Pomyślelibyście zapewne, że mechanik jest do kitu i na niczym się nie zna i albo
próbuje wymieniać części nie mające nic wspólnego z zaworem, albo też używa
nieodpowiednich narzędzi. To wszystko można też odnieść do procesu nauczania lub
procesu terapii. Efektywni nauczyciele i terapeuci potrafią wywołać w człowieku
gotowość do zmian — a używając właściwych metod nie natrafiają na opór.
Niestety, większość ludzi posiada pewną dziwaczną tendencję. Jeżeli robią coś w
sposób, który nie przynosi pożądanych efektów, zaczną zapewne robić to samo,
tylko dłużej, częściej, albo z większą siłą. Kiedy dziecko nie zrozumie, co się
do niego mówi, rodzic zacznie powtarzać to samo zdanie, tylko o kilka decybeli
głośniej — zamiast po prostu zmienić dobór stów. Również kiedy pieczołowicie
obmyślona kara nie zmienia od razu czyjegoś postępowania, uważa się, że należy
japo prostu częściej stosować. Zawsze sądziłem, że jeżeli jakiś sposób wyraźnie
nie działa, nadszedł czas, aby spróbować czegoś innego. Jeżeli przekonaliście
się, że coś nie zdaje egzaminu, wówczas zastosowanie innej metody ma większą
szansę powodzenia, niż kurczowe trzymanie się pierwotnej koncepcji.
Osoby spoza branży terapeutycznej również miewają interesujące
wymówki; zbierałem je przez lata i mam już całą kolekcję. Ludzie mówią, na
przykład: „Nagle straciłem nad sobą kontrolę” albo „Nie wiem, co mnie
napadło”. Pewnie teściowa z wałkiem, albo zabłąkany grom z jasnego nieba —
nic innego nie przychodzi mi do głowy.
W latach sześćdziesiątych tworzyły się specjalne grupy pomocy, w których ludzie
uczyli się mówić: „Nic na to nie mogę poradzić, po prostu taki już jestem”.
Jeżeli ktoś powie: „Poczułem niepohamowany impuls, aby wrzucić ten granat do
pokoju”, nie spotka się to raczej z aprobatą otoczenia. Jeżeli jednak ktoś
stwierdzi: „Nie przyjmuję do wiadomości tego, co mówisz; muszę cię skrzyczeć
i wytrącić z równowagi — taki po prostu jestem”, ludzie akceptują to bez
zmrużenia oka.
Słowa „tylko” lub „po prostu” bywają bardzo
interesujące — są to zakamuflowane sposoby bycia nieuczciwym w stosunku do
innych. „Po prostu” i „tylko” są skutecznym sposobem na odrzucenie
wszystkiego, co nie zostało pomyślane lub wypowiedziane przez ciebie.
Jeżeli ktoś jest w złym nastroju, a ty powiesz mu coś miłego, często usłyszysz:
„Mówisz tak tylko, żeby mnie pocieszyć”, zupełnie jakby pocieszanie kogoś
było czymś złym! Oczywiście, może być prawdą, że chcesz rozchmurzyć tę osobę,
ale stówko „tylko” sprawia, że twoje zabiegi i uczucia zostały
zredukowane tylko do podnoszenia jej na duchu. Pocieszanie stało się nagle
jedyną wartością w waszych wzajemnych stosunkach. Wszystko inne już się nie
liczy — a może w ogóle nie istniało?
ZAPAMIĘTAJ !
Wszystkie wymówki są sposobami usprawiedliwienia i utrzymania braku szczęścia.
Najbardziej jednak ulubioną wymówką w dzisiejszych czasach jest: „Nie
byłem wtedy sobą”. Mówiąc tak, możecie się wykręcić praktycznie ze
wszystkiego. Zupełnie jakbym słyszał zdeklarowanego schizofrenika: „Nie byłem
wtedy sobą hm... musiałem wtedy akurat być Abrahamem Lincolnem”.
Wszystkie te wymówki są po prostu sposobami usprawiedliwienia i utrzymania braku
szczęścia w waszym życiu. A dlaczego nie spróbować innego podejścia, które
mogłoby uczynić ciebie i twoje życie ciekawszym i weselszym.
... Większość ludzi nie zastanawia się jednak nad tym. Po co
mieliby być mili dla kelnera? Przecież powinni być automatycznie dobrze
traktowani. Ten sposób myślenia spotyka się również nader często w małżeństwie:
„Powinieneś o tym wiedzieć”, „Nie będę mu o tym mówić — on sam
powinien się domyślić”. A jeżeli nie robi tak, jak ty byś sobie tego
życzyła, jest to znak, że należy się zdenerwować, być złośliwą i zmusić go do
odpowiedniego postępowania. Nawet jeżeli wygrasz w ten sposób, będzie to raczej
pyrrusowe zwycięstwo.
Mężczyzna: A twój współmałżonek będzie teraz tylko czekał, żeby ci odpłacić tym
samym.
Często doświadczałem czegoś takiego od ludzi. Doszedłem w końcu do wniosku, że
zacznę uprzedzać fakty. Będę swoim zachowaniem powodował, że ludzie będą mieli
same miłe długi wdzięczności wobec mnie. Ilu z was wypróbowało już takie
podejście? Nie pytam was, czy byliście grzeczni czy też nie — to pytanie
zostawiam Świętemu Mikołajowi. Pytanie, które wam teraz zadaję brzmi: „Czy
próbowaliście kiedyś wczuć się w położenie drugiego człowieka zanim faktycznie
będziecie od niego czegoś potrzebowali?”.
Kobieta: Myślę, że tak. Mam nawet pewną specjalną strategię, którą stosuję w
restauracjach. Pytam kelnerkę, co by mi mogła polecić z karty, często proszę ją
o wybór dań w moim imieniu. Potem pytam ją, czy mogłaby osobiście dopilnować
przygotowania tych dań. Pytam ją również, jak ma na imię i cały czas mówiąc
potem do niej zwracam się po imieniu.
Rzeczywiście, chciałaś być miła i naprawdę się o to starałaś, ale ilu z was
nigdy nawet nie pomyślało, że można nawiązać kontakt z danym człowiekiem zanim
sprawy zaczną przybierać niekorzystny obrót? Przecież kelner nie idzie wieczorem
do restauracji po to, aby kogoś specjalnie źle obsłużyć — jemu też zależy na
napiwkach. Jo, czy zastanawiałaś się kiedyś nad tym?
...
A teraz coś, co wszyscy na pewno robiliście. Wracasz do domu
we wspaniałym humorze. Od progu widzisz jednak, że mieszkanie jest
nieposprzątane albo ktoś nie wyniósł śmieci lub też inna, równie niezbędna dla
twojego szczęścia sprawa nie została załatwiona. Czujesz, jak narasta złość i
zniechęcenie, wszystko zaczyna się w tobie gotować — próbujesz nad tym zapanować
i zdławić te uczucia, ale nie bardzo ci się udaje. Idziesz więc do psychologa i
mówisz: „Nie chcę krzyczeć na moją żonę.” „Dlaczego więc krzyczy pan na nią?”
„Ponieważ jestem zły i zniechęcony.” Na to większość szanujących się
psychologów powie: „Niech pan wyrzuci to z siebie, nie kryje swoich uczuć,
proszę się nie bać i porządnie wrzasnąć na żonę.” Do żony zaś uczony
terapeuta powie: „Pani nie ma oczywiście nic przeciwko temu, żeby mąż
krzyczał na panią, prawda? Przecież chce pani, aby mąż był sobą? Pani będzie
sobą i on też.” Tylko, że nie będziecie już małżeństwem. Czysty idiotyzm.
Większość psychologów nie zastanawia się nad tym, że gdy on po wejściu do domu
widzi bałagan, najpierw staje się zdenerwowany i zniechęcony, a dopiero potem
stara się te uczucia stłumić. Terapeuci zapominają też o tym, co pacjent chce
osiągnąć przez próbę stłumienia negatywnych emocji: nie chce wywoływać kłótni z
żoną, pragnąc mimo zastanego bałaganu być dla niej miłym. Dlaczego więc nie
można by zabrać się do tego bezpośrednio? Dlaczego nie mielibyśmy sprawić, że,
na przykład, widok drzwi wejściowych do mieszkania będzie mu przywodził na myśl
same miłe rzeczy, które mógłby robić wraz z żoną, a wrażenie to będzie tak
silne, że przefrunie przez pokój w ogóle nie zauważywszy bałaganu, myśląc tylko
o jak najszybszym zrealizowaniu swoich miłych planów.
Za każdym razem, gdy mówię: „Może mógłby pan zapobiec pojawieniu się złych
uczuć?” pacjent jest zaskoczony. Nie przychodzi mu w ogóle do głowy, że
mógłby zrobić coś zanim pojawią się negatywne emocje. Uważa, że jedynym
sposobem, aby być szczęśliwym, jest zrobienie tego, na co ma ochotę dokładnie w
momencie, gdy go ta chęć nawiedzi. Czy jest to rzeczywiście jedyny sposób?
Pewnie tak. Nie można cofnąć czasu, wszechświat ciągle posuwa się naprzód,
światło też. Ale twój umysł może swobodnie podróżować w czasie.
Zazwyczaj pacjenci albo w ogóle nie rozumieją, o co mi chodzi, albo z miejsca
odpowiadają: „Nie potrafię tego zrobić!”. Wydaje się to zbyt proste.
Stwierdziłem więc, że trzeba ich zmusić, aby tak postąpili. Nie mogli sami
mentalnie wrócić do początku kłopotliwej sytuacji, ponieważ nie potrafi li
zatrzymać biegu aktualnych wypadków. Nauczyłem się więc zadawać im pytania,
które pełniłyby rolę drogowskazów kierujących ich wstecz. Zazwyczaj na początku
bardzo się opierali. Próbowali nie odpowiadać na pytania albo odpowiadać na
jedno ignorując dalsze, ja jednak byłem nieustępliwy. I tak, krok po kroku,
musieli się cofnąć.
Gdy dotarliśmy już w ten sposób do odpowiedniego momentu w przeszłości,
zadawałem im pytanie kierujące ich w bok, a następnie do przodu — ale już inną
drogą. Kierunek „podróży” jest znowu w pewien sposób zdeterminowany — ale daje
im szczęście, a to jest dla nich najważniejsze.
Gdy tylko pacjent dochodzi do miejsca, z którego może odejść w bok i zacząć
podróżować inaczej, stwierdza z nonszalancją: „Zmieniłem się. Teraz mogę żyć
dalej”. Pytam go wtedy: „Po czym pan poznał, że zaszła zmiana?” „Nie
wiem, to nie ma znaczenia. Po prostu czuję się inny.” ...
Zakładam po prostu, że przeszkoda, która pojawiła się na jej poprzedniej drodze
może być użyteczna — trzeba tylko znaleźć sytuację, w której mogłaby zostać
zastosowana. Zajmuję się więc sposobem zachowania Jo, który sprawia jej kłopoty
— czyli doprowadzaniem do starć — i wracam z nią do momentu, gdy jeszcze nawet
nie myśli o wywołaniu starcia. Te same siły, które dotychczas sprawiały, że
musiała się z kimś pokłócić i potem mieć wyrzuty sumienia, skłonią ją teraz do
obrania innego modelu zachowania.
Wzorzec postępowania, który obserwowaliśmy u Jo, nader często jest widoczny w
związkach małżeńskich. Gdy chcesz czegoś od męża, czego on ci nie daje, czujesz
się fatalnie. Mówisz mu więc o swoich rozterkach mając nadzieję, że skłoni go to
do spełnienia twoich pragnień.
ZAPAMIĘTAJ !
Błędem jest nastawienie, że nasze dobre samopoczucie jest zależne od zachowania
innej osoby.
Bywa, że nie dostajemy tego, czego potrzebujemy od innych. Kiedy jednak tak
się dzieje, pozwalamy sobie na złe samopoczucie. Czy kiedykolwiek tak to
rozpatrywaliście? Najpierw nie dostajecie tego, co jest wam potrzebne, po czym
musicie żyć z uczuciem, że wasze potrzeby nie zostały zaspokojone. Następnie
znowu musicie się czuć źle, gdy ponownie będziecie próbować dostać to, o co wam
chodzi. Gdybyście od początku nie dopuszczali do siebie złego samopoczucia,
moglibyście po prostu podejść do osoby mogącej spełnić wasze pragnienia i
powiedzieć: „Słuchaj, mógłbyś to dla mnie zrobić?” Jeżeli jeszcze
wypowiecie to pogodnym tonem, a nie jak cierpiętnicy, nie będziecie
prawdopodobnie mieli kłopotu z uzyskaniem zadowalających was rezultatów,
unikając jednocześnie wszelkich późniejszych uczuciowych reperkusji.
Największym błędem, jaki wszyscy popełniamy, jest nastawienie, że nasze dobre
samopoczucie w danej sytuacji jest zależne od zachowania innej osoby.
„Musisz się zachowywać tak, jak to sobie wymarzyłam — wtedy będę się dobrze
czuła. Jeśli tego nie zrobisz, wpadnę w zły nastrój i postaram się, żebyś ty
wpadł w jeszcze gorszy.” Jeżeli zaś przez jakiś czas tej osoby nie będzie
przy tobie, wtedy nie ma nikogo, kto by zadbał o twoje dobre samopoczucie, więc
znowu jest powód, aby czuć się okropnie. Kiedy dawca dobrych nastrojów wreszcie
się pojawi, mówisz do niego: „Nie byłeś przy mnie i nie było twoich zachowań,
które pomagają mi w życiu, muszę więc wywołać w tobie wyrzuty sumienia. Chcę,
żebyś był przy mnie przez cały czas. Żadnych wyjazdów na ryby, żadnego brydża z
przyjaciółmi, nie możesz wyjechać na studia, żadnych seminariów — masz być cały
czas blisko mnie. Ja mogę wyjeżdżać, ponieważ dobrze mi to robi, ale gdy wrócę
do domu, ty masz na mnie czekać i dbać o mój dobry nastrój. Jeżeli mnie kochasz,
zrobisz tak, jak chcę. Jeśli nie, to ja będę cierpiała, bo cię kocham”. Osobliwe
podejście, prawda? Ale tak to właśnie wygląda. I w pewien sposób rzeczywiście
tak jest. Siedzisz sama i okropnie się czujesz. „Gdyby on tu był i zrobił to
dla mnie, wszystko byłoby dobrze i nie martwiłabym się. Coś jest chyba z nim nie
w porządku — pewnie mnie już nie kocha.” Oczywiście, gdyby ten ktoś tutaj
był i nadal nie robił tego, co według ciebie powinien, byłoby jeszcze gorzej.
Ludzie rzadko zadają sobie pytanie: „Co byłoby ważne dla bliskiej mi osoby?”.
Jeszcze rzadziej pytają: „Co mógłbym zrobić, aby ona sama chciała to dla
mnie zrobić?”. Powiedzmy, że czujesz się sfrustrowana, bo twój mężczyzna
poświęca ci za mało czasu lub też jest z tobą nie w tym momencie, który by tobie
odpowiadał; jeżeli teraz wyobrazisz sobie jego twarz i połączysz swe negatywne
uczucia z jej widokiem, będziesz się czuta fatalnie również w jego obecności! To
po prostu niesamowite: jesteś na niego zła, gdy go nie ma, a gdy wraca, wpadasz
w jeszcze gorszy humor! Nie jest to chyba najlepszy sposób na życie — nie
zasługujesz na to, aby tak je sobie obrzydzać.
Jeżeli z kolei on ma poczucie winy, że nie jest z tobą, to uczucie połączy się w
jego umyśle z obrazem twojej twarzy. Gdy więc wróci do ciebie i cię zobaczy, od
razu poczuje się winny i też będzie mu z tobą źle. Dwa powyższe przykłady to tak
zwane metawzorce zobowiązań (metapattems of obligation). Opierają się one na z
gruntu błędnym założeniu, że istotą małżeństwa jest wywiązywanie się dwóch osób
z długów stale zaciąganych względem siebie.
Jeżeli spytasz kogoś, co jest dla niego w życiu ważne, zazwyczaj usłyszysz o
czymś, co dopiero pragnąłby mieć — prawie nigdy o tym, co już posiada. Ignoruje
lub nie docenia osiągnięć, które już są jego udziałem, dostrzegając tylko to,
czego mu brakuje.
Małżonkowie z pewnym stażem zazwyczaj nie odczuwają takiego szczęścia, jak w
pierwszych dniach ich znajomości.
A wyobraźcie sobie, jakby to było, gdybyście zawsze widząc waszego mężczyznę,
czuły ogarniającą was falę szczęścia. Jeżeli akurat nie ma go przy was, kiedy
byście sobie tego życzyły — ponieważ robi coś, co wam nie odpowiada i dlatego mu
w tym nie towarzyszycie — nadal jesteście szczęśliwe, że ukochana osoba spędza z
wami tak dużą część swego czasu.
Jego nieobecność pozwala wam zauważyć, jak dobrze wam, kiedy jest przy was.
Gdy robi coś bez was, cieszycie się, że tak niskim kosztem okupujecie swe
szczęście. Przecież nie jest to wygórowana cena — te kilka godzin bez niego?
Jeżeli nie jesteście w stanie jej zapłacić, być może wasz związek w ogóle nie
jest wart wyrzeczeń?
Zawsze bardzo mnie zastanawiało, że ludzie rzadko bywają niemili w stosunku do
obcych. Naprawdę trzeba kogoś kochać, żeby traktować go jak psa lub dokuczać z
powodu każdego drobiazgu. Nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby urządzić awanturę
obcej osobie o rzecz tak wielkiej wagi, jak okruchy nie posprzątane ze stołu,
ale jeżeli się kogoś kocha, wtedy można.
-----
Naucz się przełamywać własne lęki i uzależnienia, zwalczać fobie,
poprawiać relacje z innymi:
Richard Bandler "UMYSŁ – JAK Z NIEGO
WRESZCIE KORZYSTAĆ?" –
kliknij po więcej
| |
Wyszukiwarka
lokalna
na dole strony
Także w Komunikaty
Zapisz się na
▼Biuletyn▼
(Twoje dane sa całkowicie bezpieczne,
za zapis - upominek)
Twoja
Super Ochrona Medyczna
|