Startowa Do nadrzędnej Nowości English Komunikaty Pro Inne English articles O nas Współpraca Linki Polecamy Ściągnij sobie Zastrzeżenie
| |
Tania żywność drogo kosztuje
[art.
archiwalny z 2007 r.]
Konsumentom coraz
częściej proponuje się gotowe produkty, całkowicie już przerobione. Coraz
słabiej znamy więc podstawowe składniki, które spożywamy. Czy nie powoduje to
strachu o nasze zdrowie?
José Bové: Z pewnością. W przypadku, gdy odległość pomiędzy miejscem
produkcji a miejscem konsumpcji zwiększa się coraz bardziej, z konieczności
wydłuża się również proces konserwacji. Trzeba też dodać do tego wielostopniową
obróbkę produktów, ich chłodzenie itp. Pamiętajmy też, że produkt jest bardzo
rzadko konsumowany w takiej postaci, w jakiej wychodzi z gospodarstwa. Jest on
ciągle przerabiany, częstokroć zmieniany, aż przybiera postać gotowego dania,
które można spożyć w domu, bez konieczności jakiegokolwiek dodatkowego wysiłku.
Rolnik został bardzo szybko uznany przez przemysł spożywczy za dostarczyciela
surowca, którego cechy muszą odpowiadać wymogom produkcji, a nie preferencjom
konsumentów. To zupełnie co innego i ludzie już nie kupują produktów w swojej
pierwotnej formie. Ujednolicenie gotowych wyrobów i żywienie masowe, tak często
banalizowane ze względu na oszczędności finansowe mu towarzyszące, są dwiema
stronami tego samego medalu.
Ludzie często niepokoją się kupując gotowe dania. Mówią sobie jednak, że smak
ten jest już im znany i przynajmniej wiedzą, czego mogą spodziewać się w
foliowym opakowaniu. To równocześnie oszczędność czasu i pieniędzy. Ten fenomen
kulturowy jest stale stymulowany. Nie ma już przekazywania sztuki żywienia i
przyrządzania posiłków. Jest to równocześnie utrata korzeni - rodzinnych,
związanych ze swoim miejscem na Ziemi. Ten sposób życia nie ma nic wspólnego z
zakorzenieniem w konkretnym terenie, z określoną kulturą. W efekcie ludzie żyją
jak gdyby "poza ziemią". /.../
François Dufour: Ludzie już nie uświadamiają sobie, czym jest nasze
pożywienie i skąd ono pochodzi. Dziś rolnictwo jest coraz bardziej lekceważone,
co powoduje, że pożywienie jest bardzo ujednolicone. Oddaliliśmy się od tego
związku, jaki istnieje pomiędzy człowiekiem, a tym, co on spożywa. Produkcja
zbóż, stanowiąca podstawę wyrobu chleba, tak bardzo została uprzemysłowiona, że
ludzie nie znają związku, jaki istnieje między człowiekiem a naturą. Świadome
odżywianie zostaje zastąpione "napychaniem się" byle czym. Dotyczy to niestety
również gospodarstw wiejskich.
J.B.: Znam pewnego rolnika, który nagle znalazł się w dużych kłopotach
finansowych. Był to poważny hodowca zbóż. W pewnym momencie zbankrutował i
zaczął korzystać z posiłków oferowanych biedakom przez pomoc społeczną, mimo że
mieszkał na farmie. Zatracił na tyle zdolność refleksji, że nie pomyślał o tym,
aby założyć sobie ogródek z warzywami. Przecież to jest niesłychane u rolnika!
Ci ludzie, nastawieni na jednorodną produkcję zbóż, stracili zupełnie świadomość
faktu, że przecież stoją obiema nogami na swoim terenie i że z tego kawałka
ziemi mogą wyżyć! Żyjąc na wsi, nawet w sytuacji bardzo trudnej, zawsze można
założyć sobie ogródek, zasadzić jarzyny, wyhodować jakiś drób, a nawet prosiaka.
W efekcie doszliśmy do tego, że nasza codzienna egzystencja nie ma już nic
wspólnego z ziemią, z otoczeniem, w którym żyjemy.
F.D.: Wielu rolników już od dawna nie ma ani ogrodu warzywnego, ani
drobiu. Przypominam sobie mój pobyt w 1968 roku w Le Loiret. Było to
gospodarstwo posiadające 130 hektarów ziemi obsianej zbożami. Nie było tam ani
kur, ani królików. Spytałem ich więc: jak to się dzieje, że nie macie
przynajmniej kilku kur dla siebie? Odpowiedzieli mi: a co byśmy z nimi zrobili
podczas miesiąca wakacji? Zdarzają się jeszcze gorsze przypadki. Znam rolników
produkujących drób przemysłowy, którzy nie decydują się dać swoim dzieciom do
jedzenia tego, co sami wyhodowali. Wielu rolników z Zachodu ma świadomość tego,
że produkuje złą żywność. Robią to jednak nadal, ponieważ takie są wymagania
firm, z którymi współpracują.
W ciągu 50 lat przeszliśmy od powojennego niedostatku do dzisiejszej
nadprodukcji i ryzyka związanego z żywnością. A przecież wszyscy zgadzają się co
do tego, że jemy zdrowiej niż kiedyś i żyjemy dłużej. Czy istnieje więc
rzeczywiste zagrożenie, czy może raczej mamy do czynienia z psychozą?
F.D.: Sposoby i cykl produkcji oraz przepływ kapitałów od dawna
stymulowały intensyfikację rolnictwa oraz zwyrodnienia, do jakich ona prowadzi.
Przykład mączki zwierzęcej podawanej bydłu ilustruje to najlepiej. Ryzyko było
znane już od dawna i badania udowadniały, że trzeba gotować tę mączkę, aby go
uniknąć. Chcąc być bardziej konkurencyjnymi, nie zwracaliśmy już uwagi na normy.
Oto dokąd nas to zaprowadziło: epidemia BSE wśród krów w Wielkiej Brytanii i
przeniesienie choroby, choć jeszcze słabo rozpoznane, na człowieka. Koncentracja
dużej ilości zwierząt w tym samym miejscu zwiększa ryzyko epidemii. Aby się
zabezpieczyć, zwiększamy ilość podawanych antybiotyków. Można by pomyśleć, że
teraz jesteśmy mniej narażeni na choroby wywołane drobnoustrojami niż kilka lat
temu. Myślę jednak, że ryzyko jest inne, dużo bardziej rozproszone i o
opóźnionym działaniu.
Pożywienie jest za bardzo uprzemysłowione, dodaje się do niego różne rodzaje
domieszek, barwników, konserwantów, stabilizatorów, związków zatrzymujących wodę
itp. W dodatku koncentracja przedsiębiorstw i przydzielanie pewnych etapów
produkcji firmom tej samej branży powoduje, że epidemia rozprzestrzenia się
natychmiast masowo. Dlatego tak ważne jest znakowanie zwierząt, by można było
jak najszybciej interweniować, gdy pojawi się listeria w pasztecie lub serze,
dioksyny w kurczakach czy ślady benzenu w wodzie mineralnej Perrier itp.
Znakowanie jest skuteczne, gdy chodzi o szybką interwencję, ale tak naprawdę nie
uspokaja konsumentów.
Ryzyko istnieje i strach przed skażoną żywnością będzie się nasilał, bo gdy
szuka się możliwości szybkiego wzrostu zysków, to nie można już produkować
żywności spokojnie i w naturalny sposób.
Wiadomo, że zjawisko uprzemysławiania produkcji żywności nie pozostaje bez
wpływu na życie w waszych gospodarstwach.
J.B.: Dla większości producentów sprowadza się to wszystko do
negocjowania ceny dostarczanego przez nich surowca. Weźmy np. cenę mleka
krowiego. Kryteria jego wyceny są zupełnie niezależne od jakości produktu
przeznaczonego do konsumpcji. Specjalizacja produkcji towarzysząca
uprzemysłowieniu rolnictwa powoduje, że traci się z widoku wyrób gotowy. Dotyczy
to zarówno rolnika, jak i konsumenta i wszystkich osób pracujących w tej branży.
Ujednolicenie, umasowienie produkcji i podział pracy tkwią u źródeł poważnych
błędów nowoczesnego modelu intensywnego rolnictwa, narzuconego nam po II wojnie
światowej.
Krytykujecie model rozwoju rolnictwa francuskiego, a jednak gdyby prześledzić
ten proces od 1945 roku, nie mamy się czego wstydzić. Pod koniec II wojny
światowej stan wsi francuskiej był mniej więcej taki, jak na początku wieku.
Może mieliśmy o kilka traktorów więcej i doprowadzoną elektryczność.
Gospodarstwa były jednak nieduże i mało zmechanizowane, często nie miały
bieżącej wody i tak niewiele produkowały, że rząd zmuszony był /.../ wprowadzić
karty aprowizacyjne. I dopiero w 1950 r. uzyskano produkcję na poziomie
przedwojennym. Daleka jednak była ona od tego, aby zabezpieczyć Francję w
żywność. Pięćdziesiąt lat później nie tylko staliśmy się samowystarczalni, ale
znaleźliśmy się na drugim miejscu w światowym rankingu eksportu żywności, zaraz
po Stanach Zjednoczonych.
F.D.: Tak, to europejski sukces. Rekonstrukcja Europy Zachodniej,
powstanie Wspólnego Rynku Rolnego w 1957 r. oraz stworzenie przepisów prawnych w
latach 1960 i 1962 - wszystko to pozwoliło na unowocześnienie rolnictwa. Cele
były jasno określone: doprowadzenie do samowystarczalności żywieniowej
kontynentu, zaopatrzenie w artykuły spożywcze po jak najniższych cenach i
ochrona przed konkurencją na rynku światowym pewnej liczby europejskich
artykułów rolnych. Chodziło wówczas o zboża, cukier, mleko, mięso i wino oraz o
zagwarantowanie rolnikom takich samych dochodów, jak mieszkańcom miast. Aby
osiągnąć ten cel, Francja wybrała model rozwoju przemysłowego, oparty na
specjalizacji i koncentracji upraw oraz tworzeniu branż produkcyjnych.
Polityka ta uwieńczona została sukcesem, ale za jaką cenę? Rolnictwo obejmuje
ciągle jeszcze połowę dawnego obszaru, ale znajduje w nim zatrudnienie dziesięć
razy mniejsza ilość osób niż 50 lat temu. Na tej samej przestrzeni uprawia się
dużo więcej niż kiedyś, ale w większości wypadków poniechaliśmy zupełnie
stosowania się do zasad agronomii i naturalnych cyklów przyrodniczych.
Specjalizacja gospodarstw doprowadziła do "monokulturyzacji" całych regionów,
powodując zakłócenia równowagi demograficznej, ekonomicznej i ekologicznej.
Stada hodowlane, przestawione na żywienie zbożami, znikły z wielkich obszarów i
skoncentrowane zostały głównie na zachodzie kraju. Nie ma ich natomiast zbyt
wielu na obszarach górzystych. W zależności od interesu ekonomicznego scalono i
zmeliorowano ziemię, usunięto żywopłoty i wyrównano wzniesienia, nie zwracając
uwagi, przynajmniej do ostatnich lat, na przeciwwskazania geologiczne,
hydrograficzne i klimatologiczne.
J.B.: Polityka rolna, począwszy od 1957 r., obrała sobie za cel
wyprodukowanie wystarczającej ilości pokarmu i wyżywienie ludzi po jak
najniższych cenach. Samowystarczalność i bezpieczeństwo w tej dziedzinie były
naczelnym i najważniejszym celem europejskiej polityki rolnej. Rzecz w tym, że
polityka ta nie uległa zmianie, mimo iż cel został już osiągnięty! Jesteśmy już
dawno samowystarczalni, a nie zaniechaliśmy procesu uprzemysławiania rolnictwa.
I jest to już teraz tylko produkcja dla produkcji, będąca dodatkowym obciążeniem
dla samorządów gminnych, które muszą znaleźć albo zbyt na te towary, albo...
pieniądze na wypłacenie odszkodowań za zaniechanie produkcji. /.../
Wspólną Politykę Rolną można by ocenić krytycznie już pod koniec lat 60. W tym
czasie bowiem rodzaje produkcji mocno przez nią subwencjonowane, a więc zboża i
cukier, ale także mleko i mięso wołowe, przekroczyły już próg
samowystarczalności. Do takiego wniosku doszedł Bernard Lambert [francuski
rolnik-związkowiec, jeden z pierwszych krytyków uprzemysłowionego rolnictwa -
przyp. red. O.]. Żądał więc polityki, która by panowała nad produkcją i domagał
się określenia górnej granicy pomocy finansowej otrzymywanej przez poszczególne
gospodarstwa. W sierpniu 1969 r. zwrócił się on w tej sprawie do Sicco Mansholta,
Komisarza Europejskiego ds. Rolnictwa, który bronił tej polityki wszelkimi
sposobami. Ale tak samo jak Edgar Pisani, minister rolnictwa od 1962 r. i autor
modernizacji w tej dziedzinie, Mansholt będzie czekał aż do początku lat 80., by
wyrazić się krytycznie o tym liberalnym systemie wspierania rolniczej
produktywności.
F.D.: Interesujące byłoby przeanalizowanie, jaki jest rzeczywisty koszt
tego typu rolnictwa. My mówimy naszym dzieciom, żeby oszczędzały i starały się
produkować towary o przystępnych cenach... Kiedy kupuje się mięso zwierzęcia
karmionego soją z importu, płaci się oczywiście mniej, ale nie znaczy to, że
dokonuje się oszczędności. Płacimy przecież podatki, które wpływają do
europejskiej kasy dotującej produkcję zbóż przeznaczonych na eksport. Dorzucić
jeszcze trzeba koszt niszczenia rolnictwa w krajach produkujących tę soję, np. w
Brazylii. W końcu trzeba zdać sobie sprawę ze spustoszeń o charakterze
społecznym, ekonomicznym, a także ekologicznym, powodowanych przez ten rodzaj
rolnictwa. To nigdy jeszcze nie było wliczane w ceny artykułów spożywczych.
Płacimy 10 franków za kilogram kurczaka, ale nie zdajemy sobie sprawy z tego,
ile każdy taki kilogram spowodował negatywnych następstw. A rachunek jest
płacony przez całe społeczeństwo.
tłum. Ewa
Kubasiewicz-Houee
____________
Źródło:
Magazyn
Obywatel nr 4 / 2002 (8)
Powyższy wywiad jest fragmentem wydanego w postaci książkowej wywiadu-rzeki z
José Bové i Françoisem Dufourem pt.
"Świat nie jest towarem", który wkrótce
ukaże się [pisane w 2002 r.] w Polsce nakładem wydawnictwa Andromeda. Tytuł
fragmentu i skróty pochodzą od redakcji "Obywatela". Przedruk za zgodą wydawcy
polskiej edycji książki. Książkę można nabyć w Księgarni Wysyłkowej "Obywatela".
José Bové i François Dufour są działaczami francuskiego związku
zawodowego rolników Konfederacja Chłopska, znanego z radykalnej krytyki
przemysłowego rolnictwa, chemizacji żywności, globalizacji i organizmów
genetycznie modyfikowanych. Obaj prowadzą ekologiczne gospodarstwa rolne. José
Bové zasłynął z przewodzenia akcji rozbiórki baru McDonalda we francuskim
mieście Millau oraz niszczenia upraw roślin genetycznie modyfikowanych. Bové i
Dufour biorą czynny udział w akcjach antyglobalistów (m.in. w demonstracji w
Seattle), zaangażowani są w działalność stowarzyszenia ATTAC. Bové brał przed
laty udział w radykalnych działaniach ekologicznych, m.in. w protestach przeciw
próbom nuklearnym na atolu Mururoa. Kilkakrotnie odsiadywał kary więzienia za
udział w akcjach obywatelskiego nieposłuszeństwa.Za
zezwoleniem redakcji "Obywatela"
| |
Wyszukiwarka
lokalna
Także w Komunikaty
Zapisz się na
▼Biuletyn▼
(Twoje dane sa całkowicie bezpieczne,
za zapis - upominek)
Twoja
Super Ochrona Medyczna
|