Przebyłam szesnastoletnią podróż zwątpienia i
nienawidzenia własnej osoby. Zamiast z Cyklopem zmierzyłam się z Jenny
Craig. Nie syreny, a muffiny o smaku bananowym z wiórkami czekoladowymi
próbowały zwieść mnie z dobrej drogi. Podróż dobiegła już końca.
Pokonałam zarówno te potwory, które stanęły mi na drodze jak i te, które
stworzyłam sama. Teraz już wiem, że jestem zdrowa, i fizycznie, i
psychicznie. Jestem po prostu gruba, i tyle.
Po
wszystkich starciach, zdecydowałam, że mam dość. Miałam dość patrzenia w
lustro i przeklinania się rano, zanim zdążyłam jeszcze umyć zęby. Miałam
dość karania siebie i swojego ciała, czytając Danielle Steel w
zacienionym miejscu, kiedy reszta znajomych pływała w basenie. Miałam
dość przeglądania się w lustrze na suficie windy, aby przekonać samą
siebie, że jestem ładna. Miałam dość wciskania się w nylonową bieliznę,
która zatrzymywała mi krążenie i zostawiała czerwone pręgi na skórze.
Miałam dość wydawania ciężko zarobionych pieniędzy, aby odwrócić
sytuację, która powoli stawała się nieodwracalna.
Pora zmienić nasze podejście do tego całego biznesu
jakim jest wizerunek ciała. Bo tu chodzi i o biznes, i o wizerunek. Ale
to TWOJE ciało zawierające TWÓJ umysł, który można zmienić łatwiej niż
obwód twoich bioder czy kształt twojego tyłka.
Powinniśmy śmiać się z tak głupiego problemu jakim
jest cellulit, ale tak nie jest. Czy możemy tworzyć kanony piękna według
własnego uznania, a nie zgodnie z narzuconymi nam wytycznymi z "Vogue" i
Hollywood lub według mniemania twojej ciotki Gertrudy i dziewczyny,
która zdobyła tytuł "najpiękniejszego tyłeczka" w szkole średniej? Czy
nie powinnyśmy nauczyć mężczyzn, aby pożądali innych kobiet niż tych z
sylwetką małych dziewczynek lub z piersiami jak u króliczków Playboya. A
w międzyczasie czy nie możemy także wymyślić innego sposobu spędzania
czasu i wydawania pieniędzy?
Nie jestem lekarką, ani terapeutką. Nie mam tytułu
magistra z edukacji zdrowotnej. Jestem osobą, która odchudzała się jak
prawdziwy zawodowiec i która ma misję do wypełnienia. Jest zbyt wiele
kobiet takich jak ja, które wiedzą więcej o gramach tłuszczu w danym
produkcie niż o polityce zagranicznej, które więcej czasu spędzają na
liczeniu kalorii niż na rozmowach z przyjaciółmi. Tak nie może być.
Przestałam przepraszać już za to kim jestem i jak
wyglądam. Mam ważniejsze rzeczy do roboty.
Jesteśmy gotowe, chętne i przede wszystkim jesteśmy w
stanie zmienić sposób w jaki widzi nas świat. Ale, aby tego dokonać
musimy wpierw zmienić sposób w jaki postrzegamy same siebie. Twoi
przyjaciele nie przestaną czynić głupich uwag na temat oleju
kukurydzianego czy kaszy kuskus dopóki nie powiesz im, że są one głupie,
a nie przydatne. Wszelkiej maści zakały społeczne nie przestana się nad
tobą znęcać dopóki nie postawisz się im. Czasopisma nie zaczną
umieszczać zdjęć grubych dziewczyn na swoich stronach, dopóki sprzedaż
tych gazet, które już to robią, nie zwiększy się. Producenci nie
przestaną wytwarzać tuczących produktów beztłuszczowych dopóki nie
przestaniesz ich jeść. I nie oczekuj, że w następnym filmie partnerką
Brada Pitta będzie Camryn Manheim , ani że kapitan drużyny futbolowej
odsunie na bok pomponiarę, aby migdalić się z puszystą, acz słodką
redaktorką szkolnego rocznika, dopóki sama nie będziesz gotowa
zaakceptować takich zmian.
Dobra wiadomość jest taka, że ten proces już się
zaczął. Grubaski występują na Broadwayu i w serialach telewizyjnych
nadawanych w godzinach największej oglądalności. Jesteśmy bohaterkami
bestsellerów, a nasze twarze i ciała pojawiają się w popularnych
magazynach kobiecych. Wygramy tę bitwę. W końcu, jest Nas więcej niż Ich
(68% amerykańskich kobiet nosi rozmiar 42 i większy). Dlaczego więc
boimy się stawić opór? Dlaczego bierzemy na siebie ciężar porażki ("Nie
mam silnej woli.", "Nie staram się wystarczająco.", "Jestem
beznadziejna.", "To z powodu miesiączki."), zamiast wyzwać cały ten
system na pojedynek? Czy kiedykolwiek przyszło Ci do głowy, że jeśli nie
możesz zrzucić wagi stosując program Centrum Odchudzania to może coś
jest nie tak z tym programem, a nie z tobą? Jeżeli żłopiesz napoje
Slim-Fasta, jesteś cały czas głodna i poirytowana, trzymasz się planu, i
nadal nie spada ci ani jeden kilogram, czy zastanawiałaś się, że to może
nie ta cynamonowa bułka, którą zjadłaś w zeszły wtorek zniweczyła cały
twój wysiłek? Jeżeli uprawiasz triatlon i nadal tłuszcz zwisa ci z
ramion, to nie przyszło ci do głowy, że to są po prostu twoje ramiona i
jeśli nawet zatrudniłabyś osobistego trenera Jennifer Aniston, aby
doprowadził cię do formy, to nadal możesz nie czuć się swobodnie w
obcisłym topie.
(...)
Sugeruję, żebyś poszła o krok dalej. Pomyśl ile czasu
poświęcasz na myślenie o tych kilogramach i karaniu się za swoją wagę.
Zamiast tracenia czasu na to, pomyśl jaką poczujesz ulgę przechodząc
obok witryny sklepowej bez przeklinania swojego odbicia. Wyobraź sobie,
że nie wciągasz brzucha, kiedy w pracy obok twojego biurka przechodzi
facet, w którym się podkochujesz. Wyobraź sobie jak to jest, kiedy w
wietrzny dzień nie musisz trzymać swojej bluzki, aby nie przeklejała się
do twojego brzucha.
A teraz wyobraź sobie jak wszystkie to robimy.
Grubaski, chude laski, królowe piękności i zaniedbane stare panny,
gorące księżniczki i uczestniczki rodeo o męskich rysach, gwiazdy
filmowe i agentki PR-u, panie senatorowe i stażystki, sprzedawczynie w
butikach i ekspedientki w supermarketach, kury domowe i szefowe wielkich
korporacji. Hmm... tyle wolnego czasu, którego nie wykorzystujemy na
rozrywanie się na kawałki. Tyle pieniędzy w naszych portfelach, których
nie wydamy na produkty beztłuszczowe, bezcukrowe i bez smaku. To dużo
czasu i dużo pieniędzy od wielu kobiet z wielkimi umysłami.
Ta książka jest dla ciebie, niezależnie od tego czy
czujesz się gruba, czy wyglądasz grubo, czy zachowujesz się jak grubaska
lub też żadne z powyższych. Mam nadzieję, że pod koniec czytania
zrozumiesz jaka jest różnica miedzy byciem grubą a byciem Grubą.
Poświęcisz ten czas i energię, którą marnowałaś na myślenie o swoim
ciele i zajmiesz się rzeczami, które są dla ciebie naprawdę ważne. Być
może dowiesz się, że rzecz, której najbardziej pragnęłaś - szczupła
sylwetka - nie jest tym, czego najbardziej potrzebujesz.
Moim zdaniem, musimy zmierzyć się z kilogramami, ale
własnymi metodami.
(...)
Nie czuję się już gruba (gdzie gruba to brzydka,
bezwartościowa, leniwa). Teraz jestem gruba (przy czym gruba to
przeciwieństwo szczupłej), ponieważ jestem... Gruba. Różnica jest taka,
że gruba dziewczyna wstydzi się, kiedy nie może znaleźć swojego
rozmiaru, a Grubaska podchodzi do sprzedawczyni i pyta o niego. Grube
dziewczyny chowają swoje ciała w obszernych i niekształtnych ciuchach, a
Grubaski pokazują dekolt i przyciągają uwagę do swoich okrągłości.
Grubaski kwestionują statystyki i żądają więcej badań, Grubaski każą
ludziom pilnować własnego nosa, Grubaski stawiają opór.
Poinformowanie ludzi, że nie zamierzasz schudnąć (co
nie znaczy, że będziesz niezdrowa czy niesprawna, będziesz po prostu
mieć nadwagę) to akt buntu. Osoba, z którą będziesz rozmawiać, będzie
zastanawiała się dlaczego ona musisz się męczyć z tym problemem.
Wścieknie się na ciebie. Pomyśli, że jesteś nieodpowiedzialna. Moim
zdaniem, nieważne jest co ona uważa. Ważne jest co ty myślisz. Ponieważ
gruba to stan fizyczny, a Gruba to stan umysłu.
(...)
Byłam w pierwszej klasie liceum, kiedy zaczęłam
wydawać kieszonkowe na odchudzanie. Wcześniej korzystałam z porad
znalezionych w magazynach dla nastolatek, ale nigdy nie poświęcałam temu
tematowi zbyt dużej uwagi. Ale kiedy byłam w ósmej klasie koleżanka
zwierzyła mi się w szatni, że waży 58 kilo. Nie pamiętam, ile ja wtedy
ważyłam, ale wiedziałam, że znacznie więcej, co dało mi do myślenia. Do
myślenia, nie do histerii. Zaczęłam więc od klasyki gatunku: Strażników
Wagi. Byłam wdzięczna, że zakwalifikowałam się do programu dla
nastolatek, ponieważ oznaczało to wymianę punktów na porcję chleba i
mleka. Po serii nieznacznych utrat wagi, jej przybierania i ponownego
tycia, przepisałam się do Quick Weight Loss Center, gdzie kupowałam małe
opakowania puddingu, który dostarczał mi protein i warzyw. Wówczas
ruszył cały proces: chudnięcie, przyrost wagi, i jeszcze kilka kilo,
chudnięcie, przyrost wagi i jeszcze kilka kilo, i jeszcze kilka kilo.
W wieku szesnastu lat ważyłam 84 kilo. Nie mogłam już
kupować ciuchów z moimi koleżankami. Moja macocha, Myrna, zabrała mnie
do jedynego przyzwoitego sklepu w mieście z odzieżą dla puszystych.
Ubrania były super drogie, a smak klientów bardziej wyrafinowany niż
mój. Na szczęście, Myrna nigdy nie wpędzała mnie w poczucie winy co do
moich potrzeb odzieżowych. Zaczęłam wyrabiać sobie styl, który nadal mi
towarzyszy - dużo czerni, kilka świecących dodatków, duża biżuteria i
śmiała czerwień szminki - Fantastyczna Grubaska.
W wakacje w przedostatnim roku liceum, znalazłam w
skrzynce list z William Beaumont Hospital Weight Control Clinic. Moi
rodzice skontaktowali się z nimi, aby sprawdzić czy kwalifikuje się do
ich programu dla otyłych; widać oni także się niepokoili. Kiedy
zobaczyłam słowo 'otyłość’, zdębiałam. Otyła? Ja? Wolne żarty! Może
miałam lekką nadwagę, ale z pewnością nie byłam otyła. Nie mogłabym
nawet użyć słowa na g... g.... no wiesz, gruba! Wiedziałam, że będę
musiała stoczyć ze swoim ciałem walkę, ale z pewnością dałabym radę
ukrócić apetyt na słodycze. Byłam pewna, że nigdy nie będę wyglądać jak
te grube kobiety w centrum handlowym - te ubrane w poliester, których
zbyt ciasne jeansy uwydatniały to okropne zwisające brzuszysko. One były
grube. One były otyłe. Nie ja. Nie słuchając rodziców, zapisałam się
ponownie do Strażników Wagi.
(...)
Kiedy w magazynie "Allure" znalazłam artykuł napisany
przez jedną z główniejszych pisarek brytyjskich, Fay Weldon, autorkę "The
Life and Loves of a She-Devil", resztka przyjaznych uczuć jakie żywiłam
do siebie uleciała z wiatrem. Weldon szczegółowo opisała mój stan
niechęci do samej siebie: "Bycie grubym to depresja. To pragnienie
mniejszej przyjemności teraz, zamiast większej później. Bycie grubym to
brak wiary w przyszłość, co uzasadnia pragnienie mniejszej przyjemności.
Lepszy cukierek w garści, niż miłość, która czai się za rogiem. Bycie
grubym to także cieszenie się dniem dzisiejszym: życie teraz, nie
później. Bycie grubym to jedna wielka zabawa. Bycie grubym to próbowanie
różnych smaków, które dostarczają rozkoszy. Bycie grubym to ataki serca,
bolące kolana, i nieustające niskie poczucie własnej wartości. Bycie
grubym to wiele rzeczy oprócz jednej - bycie szczupłym. Kolejną rzeczą,
jaka nie jest byciem grubym, to bycie pięknym. Bycie grubym jest
obrzydliwe. Bycie grubym to głuchy mur miedzy tobą, a bólem
rzeczywistości. Bycie grubym to poczucie bezpieczeństwa, wymówka,
ucieczka przed seksem. Bycie grubym można kontrolować. Bycie grubym to
przemiana; boli i upokarza. Bycie grubym to ukrycie się małej
dziewczynki w krągłym ciele kobiety. Szczęśliwi szczupli, na których
świeci słońce przychylności społeczeństwa. Słabi i nieszczęśliwi grubi,
którzy, nie chcąc tego przyjąć do wiadomości, będą próbowali zmienić
świat, a nie siebie, płacząc "To nie jest fair", aż nie usną w swoich
trumnach XXL."
(...)
Po tłustych latach, nadeszły bardzo chude.
Zachorowałam. Zdiagnozowano u mnie rzadką, nieuleczalną chorobę zwaną
ziarniniakowatością Wegnera. Moja waga nie przyczyniła się do jej
powstania; po prostu ją miałam i tyle. Musiałam brać dużo leków, które
zawierały sterydy. W cztery miesiące przytyłam około 18 kilo. Kiedy w
końcu spojrzałam w lustro, byłam przerażona tym, co zobaczyłam. Miałam
dwadzieścia osiem lat i ważyłam 116 kilo. Gorzej już być nie mogło. A
jednak. Miałam koszmarną fryzurę (poco kazałam sobie zrobić fryzurę jaką
miała Jane Fonda w latach siedemdziesiątych, skoro wiem, że dobrze
wyglądam we fryzurce na pazia?) Byłam totalnie przygnębiona.
(...)
BMI jest często wykorzystywany przez lekarzy dla
określenia czy pacjent ma nadwagę, i przez firmy ubezpieczeniowe czy
klient może podlegać ubezpieczeniu. Nasz rząd karze nas za nadprogramowe
kilogramy, ale żadna polisa ubezpieczeniowa nie pokrywa kosztów wczasów
odchudzających. Więc masz przechlapane, niezależnie od tego czy jesz,
czy się odchudzasz. Ale przy obliczaniu BMI nie bierze się pod uwagę
wieku. Nie bierze się także pod uwagę płci. Nie bierze się pod uwagę
grubości kości, ani uwarunkowań genetycznych. Nie bierze się pod uwagę
tego, czy jesteś sportsmenką czy karmiącą matką. Ale przecież to
standard rządowy. Według standardów Narodowego Instytutu Kardiologii
prawie dwie trzecie dorosłych między dwudziestym a siedemdziesiątym
czwartym rokiem życia ma nadwagę, a trzech na dziesięciu dorosłych jest
otyłych.
Większość lekarzy, waży cię, sprawdza twoje BMI i każe
ci schudnąć. Jeżeli poszczęści ci się, dostaniesz kilkusetletnią
rozpiskę, na której znajdziesz propozycje posiłków - troszkę grejpfruta
tu, troszkę serka białego tam. Nici z lodów? "Tak, i proszę się
gimnastykować". Tak pan myśli, panie doktorze?
BMI to poręczne narzędzie dla konowałów, którzy
potrzebują szybko podjąć decyzję, ale nawet Narodowy Instytutu
Kardiologii, który stworzył BMI, określa jego normy jako wielce
niesprecyzowane.
O dziwo, "Wall Street Journal", ujawnił, że, według
wskaźnika BMI, połowa Hollywood ma nadwagę. "O kilku muskularnych
pięknisiach Hollywood oraz znanych sportsmenach można powiedzieć, że
mają nadwagę lub są otyli według statystyk podanych na stronach
internetowych o sławnych i bogatych", w tym o Melu Gibsonie, Michaelu
Jordanie, George Clooney’u, Bradzie Pitt’cie, Brucu Willisie i
Harrisonie Fordzie (niewątpliwie przygniata Calistę podczas łóżkowych
wygibasów). "Tymczasem, wiele aktorek ma ... niedowagę według tych
samych statystyk", czyli Julia Roberts, Hilary Swank, Nicole Kidman,
Gwyneth Paltrow i Madonna. Nikt się chyba w tym miejscu nie dziwi.
Jeżeli tak wielu ludzi wychodzi z ram BMI - George
Clooney, dajcie spokój! - to czy komukolwiek przyszło do głowy, że
nadszedł czas coś zmienić, ale nie mnie ani ciebie, tylko BMI? Albo, że
standardy, którymi się posługujemy, aby określić zdrową wagę nie
odpowiadają rzeczywistości w uprzemysłowionym narodzie dwudziestego
pierwszego wieku? Nie, ponieważ zbyt wielu ludzi zarabia dużo pieniędzy
na tych niemożliwych do sprostania wymaganiom.
(...)
Za każdym razem, kiedy publikowane są nowe statystyki,
pieniądze wychodzą z twojej kieszeni i trafiają do cudzej. Za każdym
razem, kiedy rząd mówi ci byś jadła mniej tłuszczu, powstaje nowa gama
beztłuszczowych produktów odchudzających. Efektem takich publikacji jest
budowa nowych fabryk, zmniejszenie tym samym bezrobocia, poprawia się
stan gospodarki, a prezydent jest wybierany na drugą kadencję. Inna
opcja: cudowny lek zwalczający otyłość zostaje wynaleziony. Inwestorzy
inwestują, akcje idą w górę, firmy farmaceutyczne znajdują więcej
odbiorców, i wszyscy żyją długo i szczęśliwie... dopóki społeczeństwo
dowie się o negatywnych (śmiertelnych) skutkach terapii
farmakologicznej.
Codziennie w mediach ukazują się artykuły o tym, jacy
jesteśmy grubi - według szacunków Ministra Zdrowia, około 61%
społeczeństwa ma nadwagę lub jest otyłe. Warto jeszcze raz przyjrzeć się
tym liczbom. Oto jak skomentował Wall Street Journal często cytowane
statystyki, że dwie trzecie Amerykanów ma nadwagę lub jest otyła: "Te
liczby, oparte na badaniach w grupie 1446 osób przeprowadzone w ciągu
siedmiu miesięcy w 1999 roku, to standard, którym posługują się lekarze
charakteryzując dzisiaj całe społeczeństwo... Co więcej, ostatnie
statystyki Centrum Kontroli Chorób, do których często odwołuje się
Minister Zdrowia, lekarze i inni, pochodzą z sondaży, które jak
przyznaje samo Centrum zostały przeprowadzone w zbyt wąskiej grupie, aby
mogłyby być miarodajne."
(...)
Agencje rządowe lamentują, że w ciągu ostatnich
pięćdziesięciu lat, każdemu Amerykanowi i każdej Amerykance przybyło
kilogramów w pasie. Ale nawet jeżeli przestrzegasz diety co do joty -
jesz gotowanego na parze kurczaka i garstkę brokuł na obiad - to mimo
wszystko, nie jest to kurczak tej samej jakości co w 1950. Ten
dzisiejszy nafaszerowany jest hormonami, środkami konserwującymi i
dodatkami nieznanego pochodzenia. "Hodowanie mięsa stało się w Ameryce
nauką, tak, że dzięki genetycznej selekcji i większej wiedzy o żywieniu,
naukowcom udało się zmienić fizyczny skład większości zwierząt, które
spożywamy. Producentom mięsa drobiowego, na przykład, udało się skrócić
czas jaki potrzeba, aby kurczak osiągnął wagę 1,8-2,2kg, z siedemnastu
tygodni w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku do sześciu tygodni
dzisiaj," ujawnił New Yorker. Skoro kurczak tyje w rekordowym czasie, to
czy my, jedząc go, nie przybierzemy także na wadze? McDonald’s
postanowił zmniejszyć ilość antybiotyków stosowanych przy tuczeniu
kurczaków, odkąd "rutynowe stosowanie antybiotyków w produkcji mięsa,
powoduje zmniejszenie efektywności działania antybiotyków u ludzi."
(...)
Płacenie za programy, które mają ci pomóc w zrzuceniu
wagi, to jak gra w kasynie w Las Vegas. Masz marne szanse. Raz od
wielkiego dzwonu komuś się poszczęści - a zdarza się to na tyle często,
że każda z nas wierzy, że ją też to może kiedyś spotkać. Ale jeżeli
przegrasz, to logicznie rzecz biorąc, nie możesz winić samej siebie.
Wszystko jest tak z góry zaprogramowane, żeby to kasyno zarobiło więcej.
Hmm... może jakaś specjalna organizacja ds. hazardu powinna nadzorować
te programy? Oddając swoje ciężko zarobione dolary programom
odchudzającym, to jak wrzucanie monet do Jednorękiego Bandyty.
Ale jeżeli tak właśnie chcesz je wydać, to nie jesteś
jedyna. Amerykanie wydają 35 miliardów dolarów rocznie na produkty
odchudzające. W 2001 roku do Strażników Wagi zapisało się na całym
świcie około 47 milionów osób (23,4 miliony w samych Stanach
Zjednoczonych). Przychody Strażników wyniosły w 2001 roku 623,9 milionów
dolarów.
Cały ten przemysł wydaje rocznie 39,8 miliarda
dolarów, aby przyciągnąć twoją uwagę. Strażnicy Wagi wydają każdego roku
ponad 30 milionów dolarów na reklamę skierowaną do ciebie. Na drugim
miejscu uplasowała się Jenny Craig z budżetem niższym o zaledwie 10
milionów dolarów. Jak twoja silna wola może przeciwstawić się takim
kwotom?
(...)
Opiekunowie grup, to ludzie, którzy jakoś dotrwali do
końca programu Strażników Wagi i stworzyli z niego swój styl życia.
Większość zrzuciła planowane kilogramy, i utrzymała wagę. Oprócz tego
jednego faceta, który opiekował się grupą, do której chodziłam na
Manhattanie. Kiedyś powiedział: "Kiedy rozmawiamy o wymianie punktów na
pieczywo, to mamy na myśli kromkę razowego, a nie paryską krojoną. Ja
uwielbiam precelki wiedeńskie... Naprawdę? Ty wolisz drożdżową z
budyniem?" I nagle nasze spotkanie zamieniało się w Anonimowych
Pożeraczy Węglowodanów. Ten facet widział swoją wymarzoną wagę
dwadzieścia pięć, trzydzieści kilo temu, a mnie pozostawiał zawsze z
chrapką na pajdę baltonowskiego.
Ktoś na spotkaniu Strażników Wagi, najczęściej kobieta
ze środkowo zachodnim akcentem, zawsze zadaje tego rodzaju pytanie:
"Jeśli zjem trzy pomidory, zamiast dwóch, jak mam je przeliczyć na
punkty? Czy mam go zaliczyć do moich zapasowych kalorii, czy...?" Z tymi
punktami to można się pogubić. Ale ty i ja wiemy, że problemem nie jest
dodatkowy pomidor, tylko nadprogramowa czekoladka. Niewielu z nas kończy
u Strażników Wagi, tylko dlatego, że przeholowało z owocami lub
warzywami.
Jednakże, PROWADZENIE POPULARNYCH POGRAMÓW
ODCHUDZAJĄCYCH NIE BYŁOBY DOCHODOWYM BIZNESEM GDYBY POMOGŁY CI ZRZUCIĆ
WAGĘ I UTRZYMĆ JĄ*. Zastanów się. Jeżeli po raz pierwszy przystąpiłabyś
do jednego z takich programów, straciłabyś na wadze i utrzymała ją, nie
musiałabyś notorycznie wydawać pieniędzy, próbując schudnąć. Zastanów
się nad pierwszym pytaniem, jakie słyszysz na początku spotkania
Strażników Wagi: "Kto z was jest tu pierwszy raz?" Czy kiedykolwiek
byłaś na spotkaniu, gdzie wszyscy podnieśli ręce. Ja nie byłam.
Jeżeli ten plan jest tak wykonalny, taki logiczny,
taki łatwy i ma sens, dlaczego nie możemy go zrealizować do końca?
Kupujemy domy i mieszkania. Mamy pracę. Wychowujemy dzieci. A jednak nie
jest nam dane stać się Dożywotnimi Członkami Klubu Strażników Wagi?
Zapewne robimy coś źle. Nie stosowaliśmy się do wytycznych. Nie
liczyliśmy punktów. To nasza wina. Ale skoro tak mało osób odnosi
sukces, może to nie nasza wina, tylko samego programu? Nawet na stronie
internetowej Strażników Wagi w zakładce Historie Sukcesu zamieszczono
ostrzeżenie "wyniki nie są typowe". Nawet wyniki ich rzeczniczki nie są
typowe. Jak głosi ich ostatnia ulotka, którą otrzymałam pocztą, a której
wcale nie zamawiałam, "Sara, księżna Yorku. Stała waga od 1997. Wyniki
nie są typowe". Zaraz, zaraz!? Czy nie wolelibyście skorzystać z
programu, gdzie schudnięcie i utrzymanie wagi to typowe następstwo
zapisania się do tegoż programu? Ostatnie badania wykazały, że ludzie,
którzy uczęszczali przez dwa lata do Strażników Wagi, schudli średnio
tylko 2,7kg.
Spójrzmy na to z punktu widzenia czasu. Planujesz
zapisać się do Strażników Wagi na sześć miesięcy. Same spotkanie (nie
licząc spisywania punktów, dojazdów, ważenia się i planowania posiłków)
zabiera ci dwadzieścia sześć godzin. Co mogłabyś zrobić w tym czasie?
Pomóc córce w pracy domowej z algebry? Wypróbować przepis, który
widziałaś w programie "Nigella ucztuje"? Zrobić sobie kąpiel z
bąbelkami? Przeczytać książkę, która zachodzi kurzem na twojej szafce
nocnej od dnia kiedy przystąpiłaś do Strażników Wagi sześć miesięcy
temu? Ja bym obejrzała maraton serialu "Buffy: Postrach Wampirów".
(...)
Ludzie mówią grubasom: "Nie rozumiem. Przecież nie
jesz więcej ode mnie." To prawda. Jest masa grubych ludzi, którzy są
grubi z powodu matematyki: wchłaniają więcej kalorii, niż są w stanie
spalić. Brak pełnego obrazu sytuacji oraz trochę błogiej ignorancji i
już mamy szersze biodra. Wielu facetów, których spotkałam w Duke Diet &
Fitness Center - o tym dalej - było w średnim wieku, którzy musieli
zamienić puree na pieczone kartofelki i zrobić rundkę wokół bloku. To
jakieś 1% społeczeństwa.
No i jesteśmy my, pozostałe 99%. Fanki Oprah,
czytelniczki magazynów, panny młode, dziewczyny swoich chłopaków,
nastolatki, rozwódki, karierowiczki, opiekunki do dzieci i mamy.
Zazwyczaj niczego nam nie brakuje. Ale czasami, kiedy zamykają się drzwi
i światła są przygaszone, ruszamy w tany. Niektóre z nas lubią coś
przegryźć o północy, a jeszcze inne wstają o czwartej nad ranem na małą
wyżerkę. Pozostałe nie zaczną dnia bez małej przekąski, a któreś z kolei
są do niczego, jeśli go nie zakończą przegryzką z automatu. Niektóre do
każdego posiłku dodają coś słodkiego, pozostałe wytrzymują kilka
tygodni, by pewnego dnia pójść na całość. Wiesz jak to jest. Znajdujesz
się w jakieś sytuacji. Ulegasz. Czujesz się z tym źle. Więc znów
ulegasz. Co za strata. Takie zachowanie jest chore, głupie i bezsensu.
To uzależnienie od jedzenia.
Kiedyś, umiałam zjeść plastikową łyżeczką zamrożony
jak kamień jogurt jadąc ponad stówą na autostradzie. Byłam o północy w
trzech różnych sklepach, aby zaspokoić moją zachciankę na cukrowe
laseczki. Zjeżdżałam ponad 45 kilometrów z trasy do Starbucksa na rożka
z syropem klonowym z nadzieją, że nikt mnie nie rozpozna. Chowałam
papierki po cukierkach w folii aluminiowej, a worki ze śmieciami
wyrzucałam na parkingu w centrum handlowym. Przechodziłam dziwne fazy,
jedząc krówki co wieczór przez dwa tygodnie, aby później przerzucić się
na żelki. Za Chiny nie miałam ochoty na solone i smażone żarcie.
Wykradałam jedzenie z szafek znajomych. Zjedzoną na śniadanie czekoladę
maskowałam płynem do płukania ust. Czułam się jak alkoholiczka, która ma
schowaną flaszkę w koszu z bielizną. Jeśli mam coś "dobrego" w domu, nie
mogę przestać o tym myśleć. A jeśli nie mam, myślę jak to zdobyć. Myślę,
myślę i myślę (takie myślenie hamował fen-phen). Mogę mieć grypę, 40
stopni gorączki, może być środek burzy śnieżnej, ale jeśli mam ochotę na
lody, to cholera jasna, chrzanię stanik, wkładam buty, zarzucam palto na
piżamę i idę do osiedlowego spożywczaka. O co do cholery w tym wszystkim
chodzi?
(...)
Gdybyś się kiedykolwiek zastanawiała, jak wygląda
totalne dno, oto jego ono: jest 23.59 w Sylwestra, a ty jesteś sama w
Walgreen’s na Florydzie próbując wybrać cukierka, który najlepiej
uśmierzy twój ból (wybrałam Celebrations , abym mogła wypróbować różnych
rodzajów). Masz trzydzieści lat, właśnie wylali cię z twojej wymarzonej
pracy, gospodarka jest pod psem i nie masz chłopaka. Wiesz, że staniesz
się outsiderką, agorafobem z problemami ze snem i zaburzeniami
łaknienia. Jesteś pewna, że wyciągną twoje wzdęte, sterane ciało żurawim
wysięgnikowym przez okno, a reportaż z akcji ratunkowej pokażą w
programie Jerry’ego Springera.
Wtedy właśnie wiesz, że czas iść do Duke. Zawsze
marzyłam o Duke. Ten najbardziej ekskluzywny ośrodek, został założony w
1969 roku przez Duke University w Durham, w Północnej Karolinie. Duke
Diet & Fitness Center (DFC) jest renomowanym ośrodkiem badawczym i
kliniką leczenia nadwagi. Grubasy myślą o Duke jak alkoholicy o Betty
Ford : Jeśli oni ci nie pomogą, to nikt tego nie zrobi.
Potrzebowałam obozu szkoleniowego dla grubasów,
jakiegoś kopa zanim zaczęłabym znowu się staczać. Potrzebowałam odzyskać
kontrolę nad moim ciałem i życiem. Nie chciałam schudnąć, chciałam
poddać się jakiemuś REŻIMOWI. Chciałam mieć plan: jeden miesiąc
idealnego odżywiania się, ćwiczeń i snu. To oznaczało nie dać się
wplatać w żadne cyferki. Mój styl życia zmieniłby się, a moje życie
wreszcie zaczęło.