Startowa Do nadrzędnej Nowości English Komunikaty Pro Anty English articles O nas Współpraca Linki Polecamy Ściągnij sobie Zastrzeżenie
| |
Dieta przyszłości
Co będziemy jutro jedli? I dlaczego? W laboratoriach, gospodarstwach rolnych,
doświadczalnych kuchniach badacze i wynalazcy pracują nad menu przyszłości.
Dzięki niemu ludzie mają stać się zdrowsi, młodsi, piękniejsi i mądrzejsi.
Bierzemy świeżą marchew i przepuszczamy ją przez tę maszynę. Ugnieciony i
podgrzany surowiec wychodzi z dyszy uformowany w ciasteczko i nikt już nie
pozna, co to jest.
– Interesująca sprawa – mówi pani Palberg tonem bagatelizującym nieco tę
kwestię. – Problemem jest “sensoryka produktu końcowego”. Ponad dwudziestu
uczestników seminarium kiwa głowami ze zrozumieniem, iż wielkim problemem nie
jest to, że w otrzymanym produkcie nie da się poznać marchwi. Istnieje też drugi
problem: nie smakuje on jak marchew. Maszyna ma wysoką temperaturę roboczą,
która zabija wszelki smak. Ale teraz zabiera głos przedstawiciel fabryki
aromatów “Symrise”. Wie on, jak rozwiązać ten drugi, ważniejszy problem. Produkt
będzie można sztucznie aromatyzować, co uwiarygodni reklamę, iż ciasteczko
składa się z marchwi. A marchew jest przecież w gruncie rzeczy zdrowa.
Występując przed fachowcami na targach Anuga FoodTec pani inżynier-technolog
żywności Sabine Palberg z Neumünster mówi, że maszyna ta, nazywana ekstruder,
oferuje wiele możliwości, przy czym zasadę jej działania od dawna wykorzystuje
się przy produkcji zwierzęcych pasz treściwych. Warzywa można przerabiać tak
samo, jak tanie odsortowane mięso – czyli odpadki rzeźnicze, tkwiące jeszcze na
kościach, z których zdjęto wartościowe mięso. Jeśli przepuści się je przez
ekstruder, białko fałduje się, a produkt nabiera innego wyglądu,
przypominającego serdelki lub zwyczajne mięso.
– Wyprodukowaliśmy gotowe dania – mówi prelegentka i kieruje zainteresowanych do
stoiska A.73 w hali 10.1. Można tam zobaczyć zdjęcia tych dań: substytutu
befsztyka, zupy solanki, makaronu z dodatkami z patelni, bawarskiej sałatki z
kiełbasą. Wszystko to wygląda jak prawdziwe potrawy, ale pochodzi z ekstrudera,
o czym konsument zamawiający takie danie w restauracji nie musi wiedzieć.
Solanki można spróbować – z wyglądu to faktycznie solanka.
Postęp, prezentowany na takich targach, jak Anuga Foodtec, to również ryż z
uformowanymi na nowo ziarenkami albo flaki kiełbasiane, perfumowane odpowiednim
aromatem, czy też krojony ser, który można sprzedawać jako “light”, bo powstał z
chudej serwatki, jaka pozostaje po wyprodukowaniu normalnego sera. Wcześniej
karmiono nią świnie. Takie nowości pojawiają się na rynku każdego miesiąca,
każdego sezonu.
Choć marchew to przecież tylko marchew, a stek to tylko stek, człowiek musi bez
przerwy, niestrudzenie coś nowego wymyślać – dlaczego? O czym człowiek marzy,
myśląc o swoim jedzeniu, dlaczego jedzenie przyszłości musi być inne od
dotychczasowego?
Trzeba poznać mity, fikcje wiążące się z kwestią jedzenia, by zrozumieć to, co
dzieje się na owym rynku. Trzeba zrozumieć nowoczesne marzenia o krainie
pieczonych gołąbków, za którymi kryją się marzenia dawne – twierdzi studium
szwajcarskiego Instytutu im. Gottlieba Duttweilera, które właśnie stara się to
wyjaśnić.
Studium nazwano “Food Fictions”, stanowi ono kombinację badań rynkowych i
filologii, analizuje bajki, filmy i literaturę, na podstawie badań produktów
prognozuje “radykalne Food Trends” przyszłości. Można je czytać jak przewodnik
po świecie hodowców, naukowców i wynalazców, pracujących dziś nad potrawami,
jakie mamy jeść w przyszłości.
Nieograniczenie dostępne, nieograniczenie dobre – takie było jedzenie w micie
krainy pieczonych gołąbków, powstałym w czasach, gdy głód stanowił nieodłączną
część życia i dlatego w bajkach upieczone gołębie fruwały w powietrzu, ulicami
płynęły mleko i miód, a w świniach, biegających po świecie w stanie gotowym do
konsumpcji tkwiły już noże i widelce, by każdy mógł się obsłużyć.
Nieograniczenie dobre, nieograniczenie dostępne – to stare marzenia kształtujące
wciąż konsumpcję człowieka, ale ukierunkowane ku przyszłości. Lęk przed śmiercią
głodową nie jest już czynnikiem determinującym egzystencję, przynajmniej w
krajach rozwiniętych. Nieograniczenie dostępne oznacza dziś: tanie (u Aldiego) i
oferowane do spożycia o każdej porze (jako fast food). Znacznie ważniejszy niż
niegdyś jest wymóg dotyczący dawniej tylko mniejszości lub określonej fazy, jak
post: jeść z czystym sumieniem.
Jedzenie może uczynić człowieka otyłym i chorym, może wywoływać uczulenia – o
tym współczesny człowiek już się przekonał. Obowiązuje zatem marzenie o diecie,
która pozwoli mu być zdrowszym, młodszym, piękniejszym, mądrzejszym niż
przedtem. I która – jeśli myśli on altruistycznie – będzie równie niewiele
szkodzić środowisku, jak jemu samemu. To są marzenia, których spełnienie muszą
obiecywać wynalazcy, i to w sposób tak przekonujący, by dział marketingu mógł
przekształcić obietnice w hasła reklamowe.
Rynek produktów żywnościowych w krajach zachodnich jest nasycony, ludzie nie
mogą przecież jeść więcej, niż się da. Koncern, który chce rosnąć albo
przynajmniej utwierdzić swą pozycję rynkową, szuka nowych produktów, nowych
obietnic, idei. Dlatego światowa wielka czwórka – Nestlé, Kraft, Unilever i
Danone – walczy o innowacje. Na przykład Nestlé, największy światowy koncern
przemysłu spożywczego, z rocznymi obrotami ponad 60 mld euro, pracuje nad nimi w
swym centrum badawczym w Vevey, wysoko ponad Jeziorem Genewskim.
Postępowi – powiedział niedawno prezes zarządu Nestlé Peter Brabeck – nadamy
nasz własny kierunek, będziemy dostarczać na rynek wyłącznie takie produkty,
które “zapewniają dodatkowe korzyści zdrowotne”. – To podniecająca wizja –
komentuje słowa Brabecka Werner Bauer, jego szef działu badań, rezydujący w
pokoju YR 10 w Vevey.
Nestlé. Zdrowie. To mają być w przyszłości dwie nazwy tego samego zjawiska. Jem
i staję się zdrowy – to prastara tęsknota, w bajkach symbolizuje ją owoc granatu
lub zwykłe jabłko, którym księżniczka uzdrawia chorego księcia. W epoce
przemysłowej przyroda jest surowcem, a zadanie wynalazcy polega na tym, by z
owego surowca efektywnie i tanio wyprodukować pożywienie.
W Niemczech pracuje się nad tym, jak ulokować na rynku zbędną serwatkę lub
mięsne odpadki rzeźnicze. Na nowo odkryto wszechstronność rzepaku, nie tylko
jako paliwa samochodowego, ale również w wymiarze konsumpcyjnym: olej spożywczy
z dodatkiem oleju rzepakowego, wynalazek Instytutu im. Fraunhofera we Freisingu,
stał się nowym przebojem.
Na Środkowym Zachodzie USA kukurydza rośnie bardzo dobrze, zatem jej udział w
konsumpcji wzrósł do tego stopnia, że amerykański naukowiec Michael Pollan
nazywa Amerykanów “kolbami kukurydzianymi na dwóch nogach”. W Finlandii, kraju
lasów iglastych i przemysłu drzewnego, bada się teraz dobroczynne działanie
substancji o nazwie HMR, pochodzącej z gałęzi jodłowych.
Zakład przemysłowy żyje z przerabiania żywności – Nestlé nie może ot, tak
sprzedawać jabłek czy marchwi, jak robią to wytwarzający zdrową żywność rolnicy
na weekendowym targu. Surowiec poddaje się przeróbce, jest on konserwowany,
sterylizowany, homogenizowany, ekstrahuje się z niego części składowe lub
uzupełnia go dodatkami – taka jest logika produkcji masowej. W logice tej mieści
się również “Functional Food” – ma ona pogodzić zdrowie i produkcję przemysłową.
Czekolada z dodatkowymi substancjami mineralnymi, batony müsli z kwasami
tłuszczowymi Omega-3, gotowe zupy maggi z kwasem foliowym, witaminą C, witaminą
E... Probiotyczna dieta dla seniorów. Dla niemowląt. Istnieje również
probiotyczny proszek dla psów. Gdy Werner Bauer mówi o probiotycznych kulturach
jogurtowych, padają takie słowa, jak “bajeczny”, fantastyczny”, cudowny”.
Nie całkiem udało mu się jednak z jogurtem LC1, napełniającym żołądek i jelita
bakteriami Lactobacillus casei i obiecującym lepsze trawienie. Było to jego
osiągnięcie, ale w ówczesnym wielkim zachwycie nikt nie pomyślał o tym, jak
uczynić go smaczniejszym. Potem przyszedł Danone ze swoim Actimelem i lepiej mu
się udało – konkluduje Werner Bauer.
Trudny jest czasami ten konsument.
Nestlé znany jest również z takich wynalazków, jak zmodyfikowane genetycznie
chrupki dla psów “Butterfinger”. Produkt ten jednak po kilku miesiącach wycofano
ze sprzedaży w Niemczech, nikt go bowiem nie chciał.
Szef Nestlé Brabeck poskarżył się jakiś czas temu na “skrępowane podejście”
Niemców do technik genetycznych, na ich “duchową blokadę”. Od lat biolodzy i
hodowcy starają się uzyskać zmodyfikowane genetycznie odmiany roślin – ryżu,
rzepaku, ziemniaków – które mają być nie tylko odporne na szkodniki, ale również
zawierać chemicznie inną skrobię czy kwasy tłuszczowe bądź też więcej witamin.
Jednak większość konsumentów w Europie nie chce tych produktów.
– Na razie nie będziemy sprzedawać w Europie żadnej żywności zmodyfikowanej
genetycznie. Skoro konsument jej nie chce, nie będziemy mu jej serwować – mówi
wzdychając szef działu badań Werner Bauer, który sam tego zachowania nie
rozumie.
Jakie będzie zatem jedzenie przyszłości?
Za stołem w siedzibie Nestlé w Vevey siedzi Heribert Watzke z Austrii, Head of
Food Science Department, i mówi: – Poprawiamy przyrodę. Za stołem siedzi Peter
van Bladeren, Holender, Head of the Research Center, i mówi: – We bring out the
best of nature. Za stołem siedzi Werner Bauer z Bawarii, Chief Technology
Officer, uśmiecha się z zadowoleniem i mówi: – O to właśnie chodzi.
Nestlé prowadzi także badania na Dalekim Wschodzie, w Chinach, wykorzystując
tamtejsze rośliny. Na przykład w chińskiej medycynie wilcza jagoda stosowana
jest jako środek na nadciśnienie, choroby oczu, a także na raka. Spożywana jest
również w innych krajach Azji w postaci zupy, a po wysuszeniu żuje się ją jak
gumę do żucia. Gdyby wapno i jeszcze parę innych rzeczy zawartych w jej owocach
połączyć z cząsteczką mleka, byłyby one przyswajane przez organizm skuteczniej
niż wapno z samego naturalnego owocu – rozmarza się Heribert Watzke.
Poprawia pan przyrodę? Nie, mówi Watzke, przyrody nie poprawiamy, “kombinujemy
ja na nowo. Problemem jest to, że przyroda nierówno podzieliła rzeczy”.
Przyszłość to nowa bakteria, białko, molekuła. Od jedenastu lat Nestlé stawia na
takie dodatki. LC1 jest już tak długo na rynku, ale nadal niektórzy naukowcy
reprezentują pogląd, iż dowóz bakterii nie jest dla organizmu dobry, w
niektórych przypadkach może nawet szkodliwy. Czy istnieją właściwie
długoterminowe studia na ten temat? – Nie – mówi Werner Bauer – nie można
przecież zmusić konsumentów, by latami pili ten jogurt.
Każdemu to, co jego – “Personal Nutrition” to także jeden z trendów.
“Nutrigenomics” pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, diagnoza genetyczna będzie
mówić: to jest mój profil żywieniowy, to jest mój jogurt, ten teraz kupuję.
Specjalne jedzenie dla osób starszych – również nad tym pracuje Nestlé, licząc
na rozszerzający się rynek. W Vevey pracuje około 650 konstruktorów, analityków,
badaczy materiałów, probiotyków, ekspertów od przemiany materii – zasadą jest
permanentna innowacyjność.
“Nanotechnik” – to określenie pojawia się w broszurze informacyjnej Nestlé, przy
portrecie naukowca od materiałów Watzkego. Nowe, trudne słowo. “Nanotechnologia”
to praca z najmniejszymi elementami materii, na poziomie atomów czy cząsteczek,
którymi można wzbogacać, zmieniać substancje, przekształcać ich struktury.
Stosuje się ją już, choć na razie rzadko, przy produkcji żywności – na przykład
dodając nanokwas krzemowy do keczupu, by uczynić go płynniejszym. “Nano” to
słowo przyszłości, które uskrzydla fantazję. Związki organiczne mogą jako
“nanokontenery” szybciej i skuteczniej wprowadzać substancje do ludzkiego
organizmu, transportować aromaty, witaminy, enzymy. Nanocząstki dwutlenku tytanu
mogłyby być nanoszone na powierzchnię czekolady, by przedłużyć jej trwałość.
Kursują takie pomysły, jak “Pizza multi”, której smak będzie mógł ustalać sam
klient, odpowiednio programując kuchenkę mikrofalową. Budzi to skojarzenia z
science-fiction, ale nie jest zbyt obiecujące, bowiem niewiele jak dotąd wiadomo
na temat potencjalnego ryzyka.
Nestlé zachowuje się razie w kwestii “nano” bardzo powściągliwie. Nie wiadomo,
czy człowiek w ogóle życzy sobie takiej przyszłości. Być może skojarzy mu się
ona z firmą “Tricatel”, która w filmie “Skrzydełko czy nóżka” z Louisem de
Funesem wytwarzała z plastikowej masy sztuczne jedzenie: kurczaki, pasztety,
sałatki –wedle życzenia.
Pracujący nad wynajdywaniem Functional-Food nanotechnicy i konstruktorzy
żywności prowadzą grę z materią: możesz myśleć, że mleko, które pijesz, jest
całkiem normalne. Nie miej złudzeń. Jest w nim olej rybny. Za tą grą kryje się
zamiar przezwyciężenia zależności od przyrody i jej wytworów – co według jej
propagatorów oznacza nadzieję. Dla innych, patrzących na sprawę z większego
dystansu, oznacza raczej zuchwałość. “Pycha pragmatycznego rozumu, który wierzy,
że któregoś dnia przejmie całkowitą kontrolę nad własną naturą” – tak opisał to
w szwajcarskim studium “Food Fictions” filolog Peter von Matt.
Coraz to nowe osoby zabierają się za przekształcanie natury dla abstrakcyjnej,
intelektualnej przyjemności – w fachowych kręgach mówi się o “gastronomii
molekularnej”.
W Bremerhaven, w mglisty dzień w porcie rybackim, w laboratorium badawczym
centrum technologicznego ttz, między garnkami i rozpylaczami aerozoli osobnik w
białym kitlu wkłada ochronne okulary i rękawice, manipuluje czymś w rodzaju
termosu, wypuszcza z niego do garnka biały dym, chwyta szczypcami liść bazylii i
zanurza go w nim. Po wyjęciu z płynnego azotu o temperaturze minus 190 stopni
liść jest całkowicie zamrożony. Aerozol białka, doprawiony cukrem i absyntem,
znika w garnku i zamienia się w skamieniałą masę, ze zlodowaciałą skorupą i
miękkim wnętrzem.
Gorące lody, niesłodki karmel, spaghetti z pomidorów – to również są produkty
ttz. Smażone w wodzie kurczaki z cukinią. Krople soku pomarańczowego w campari –
wygląda to jak angielska fasola w sosie, ale trzeba jeszcze wymyślić toast, by
napój można było serwować jako ekstrawagancki deser. Złudzenia optyczne, przy
których mózg zapytuje: co to właściwie było?
– Prowadzimy po prostu badania. Płacą nam za to – mówi Werner Mlodzianowski, pan
o lekko ironicznym spojrzeniu i z czupryną jak kapelusz grzyba. Jest szefem ttz
(Centrum Transferu Technologii) w Bremerhaven, odgałęzienia uniwersytetu, które
oferuje “praktyczne badania” na potrzeby przemysłu spożywczego i gastronomii.
Nie tylko zakłady przemysłowe, ale również szefowie kuchni czują się zmuszeni do
serwowania wciąż czegoś nowego. W ttz zamawiają prototypy, kucharze i dostawcy
jedzenia na imprezy zachwycają nimi swoją klientelę, nawet ambitni
kucharze-amatorzy mogą teraz zamawiać dodatki dla gastronomii molekularnej. Czy
nie gra się z jedzeniem? Tak, gra się. Działa tu ta sama dziecięca duma, co przy
układaniu klocków: popatrz, co ja potrafię.
To coś spektakularnego, program dla mniejszości, obsługujący ciekawość,
pragnienie ekskluzywności.
Aerozole, kule z alg – z tego słynie wśród gastronomów instytut Mlodzianowskiego.
Również gwiazdor patelni Ferran Adria zlecał tam badania. Adria, awangardzista,
wielki mistrz kuchni molekularnej, który tego lata, wyswobodzony od normalnego
życia i gotowania, zagości na wystawie sztuki współczesnej Documenta, jest być
może kulminacją, ale może również kresem gastronomii molekularnej. Jedzenie jako
sztuka – czy to nie coś równie szczególnego, jak przepuszczanie marchwi przez
ekstruder i następnie sztuczne jej aromatyzowanie dla skompensowania utraconego
smaku?
W żadnym razie – mówi Mlodzianowski, zaznaczając, że Adria i jego naśladowcy
uprawiają ambitną sztukę gotowania, nie ingerują w smak surowców i nie mają nic
wspólnego z przemysłowym światem konserwantów i syntetyków smakowych.
Taka molekularna kuchnia nie przypomina “Tricatel”, lecz raczej to, co bohater
“Podróży Guliwera” Jonathana Swifta otrzymywał do jedzenia u ekscentrycznych
Laputańczyków: cielęcy mostek w kształcie harfy, rombowatą wołowinę. Forma
zostaje zmieniona, ale substancja się utrzymuje.
– W jedzeniu – mówi jak gdyby przepraszająco Werner Mlodzianowski – tkwi
przecież także coś irracjonalnego.
Prowadzi nas do odległej o kilka domów piekarni, pachnie tam chlebem,
archaicznym i ciężkim jak ziemia. Dział techniki piekarniczej opracował metody,
przy których zbędne są emulgatory, dodatkowe enzymy i spulchniacze. Wydaje się,
że Mlodzianowski czuje się tu lepiej, pachnie chlebem, naprawdę chlebem,
Mlodzianowski oddycha głęboko. Chleb piecze się tutaj ze starych odmian zboża, z
orkisza, szuka się takiego smaku, jak niegdyś, szuka się – natury? Czy to
rzeczywiście natura?
W wypowiedziach Mlodzianowskiego pobrzmiewa ekologia, wiąże on swe nadzieje z
konsumentami zdrowej żywności i ich poszukiwaniami utraconego smaku. Bio-boom,
efekt cieplarniany, czasy są lepsze, popyt przekształca się, jednak jako szef
ttz nie chce się wpasowywać w ekologię – swój instytut może utrzymać tylko jako
usługodawca, a nie dogmatyk. Natura – mówi broniąc się – “to przecież pojęcie
naładowane romantyką”.
Czy to rzeczywiście jeszcze prawda?
Wczoraj w dolinie rzeki Wetter padało, hodowca roślin Dietrich Bauer patrzy na
swe zagłębiające się w błocie ciężkie kalosze. W Bad Vilbel nie pada zbyt
często, dla uprawy roślin to w zasadzie dobrze.
– Ach tak, moja rodelika – mówi Dietrich Bauer. Jego rodelika to uprawiana przez
niego według tradycyjnych zasad odmiana marchwi, zarejestrowana przez federalne
ministerstwo rolnictwa, chwalona za “wysoką zawartość cukru i karotenu”. Nigdy,
przynajmniej jeśli chodzi o Dietricha Bauera, nie zostałaby przepuszczona prze
ekstruder, by w końcu stać się sztucznie aromatyzowanym marchwioburgerem.
Bauer, rocznik 1938, żyje wraz z setką współmieszkańców na dzierżawionym od
władz krajowych Hesji 180-hektarowym gospodarstwie Dottenfelder Hof koło Bad
Vilbel. Jest ogrodnikiem, a został hodowcą, by przeciwstawić się temu, co
konwencjonalne, a zwłaszcza zmodyfikowane genetycznie – za pomocą biodynamicznej
kapusty, pasternaka, marchwi-rodeliki. Warzywa te jada się wspólnie na obiad w
formie sufletu, w myśl sentencji Rudolfa Steinera: “Rośliny kiełkują w nocy
ziemi”. Dietrich Bauer wypowiada to jak modlitwę.
Gdy patrzy się na niego i na jego marchew, przychodzi na myśl amerykański film
fantastyczno-naukowy “Zielona pożywka” z 1973 roku, w którym mieszkańcy
przeludnionej planety Ziemi żywili się jedzeniem przyrządzonym ze zmarłych, nie
zdając sobie zresztą z tego sprawy, a gdy obchodzono jakieś wielkie święto,
jeden z tych, którzy mogli jeszcze sobie na to pozwolić, wyciągał z lodówki
przywiędłą marchew.
Studium “Food Fictions” tak widzi przyszłość marchwi Dietricha Bauera:
“Oczywiście wyhodowane w sposób naturalny produkty żywnościowe staną się
absolutnym luksusem w świecie całkowicie przetworzonych produktów
żywnościowych”. Czy musi do tego dojść?
Dietrich Bauer w gumowych kaloszach wygląda antropozoficznie. Gdy człowiek widzi
na polu dobrze rozwinięte rośliny, zaczyna zaspokajać swój głód – w tym wypadku
piękna.
Bauer mówi o nowo opracowanych “metodach tworzenia obrazu”, które mogą dowieść,
jak zdrowe i harmonizujące są wytwory naturalnej uprawy, mowa jest o eurytmii i
o tym, że roślinom sprzyja naśladowanie i współprzeżywanie ich ruchów. Zatańczyć
przed roślinami, by lepiej się rozwijały, tak, niektórzy to robią i nie trzeba
być nawet antropozofem, by widzieć w tym sens. Ale by jeść jego marchew,
światopogląd taki nie jest potrzebny.
Ludzkość wynalazła biomarchew, taką jak jego rodelika, ale również topiony ser w
sprayu, lemoniadę z jeży morskich i wodorostów, słomki do picia z lukrecji, wino
musujące z puszki, aerozole smakowe, dzięki którym mdłe mięso może wedle wyboru
smakować jak miód, pomidory, wędzony boczek czy ser roquefort. Myśli się o tych
rzeczach, które można już kupić i posmakować, o witaminizowanych zupach Nestlé z
torebki. I myśli się o szefie badań Nestlé Wernerze Bauerze, który z hodowcą z
gospodarstwa Dottenfelder Hof wydaje się nie mieć niczego wspólnego poza
nazwiskiem – co jest najzupełniej przypadkowe. W rozmowie o oleju z ryb i
bakteriach jogurtowych wspomniał on również o swym ogrodzie, w którym uprawia
ogórki, paprykę chili, dynie, a jest on “właściwie organiczny, ten ogród”, i że
najchętniej jada pieczeń wieprzową, potrawę sentymentalną.
To naprawdę osobliwe. I równocześnie wcale nie osobliwe.
-----
wg http://forumveg.webd.pl/,
pierwotne źr. nieznane, tutejsza publikacja - 2007 r.
Uwaga redaktora LepszeZdrowie: czy to aby
zawsze dobry kierunek? Wygląda raczej na intensyfikację i centralizację
przetwarzania żywności przy jednoczesnym wzroście jej cen, a spychanie na
margines żywności naturalnej z ekologicznych gospodarstw...
| |
Wyszukiwarka
lokalna
Także w Komunikaty
Zapisz się na
▼Biuletyn▼
(Twoje dane sa całkowicie bezpieczne,
za zapis - upominek)
Twoja
Super Ochrona Medyczna
|